Nim przejdę do tematu tytułowego śpieszę donieść, że kolejna, ogromna partia wełny została przekazana Vicie do produkcji szpitalno - frontowych skarpet. Wełnę podarowały tym razem Łucja i Łada. Dorzuciłam do ich ogromnych darów jeden jeszcze worek od siebie. Uznałam, że tego co zostało nie dam rady do śmierci przerobić i znosić. Zatem: na front. Vita nacieszyć się nie może.
Ta tytułowa dwójka ze sternikiem - lub czasami bez sternika to oczywiście Frania i Bajka. A ten sternik to niby ja. Czasami skuteczny, a czasem nie. Bo Cairny to nie są takie posłuszne pieski jak owczarki. One chipa posłuszeństwa nie mają. Owszem, rodzinne są bardzo, stado sobie cenią, ale na sztandarze mają niezależność. W miejskich warunkach oznacza to smycz. Mamy tylko kilka miejsc, gdzie można je bezpiecznie puścić luzem. Policzyłam, że to już ponad osiem lat razem z Franią i ponad pięć z Bajką.
W Lanckoronie na rynku, gdzie są samochody i koty i można myknąć gdzieś pomiędzy płoty smycz musi być. Za płot przedostaną się zawsze i wrócą, dopiero wtedy, gdy spenetrują przestrzeń za płotem. A ponieważ za płotem może być jakiś inny płot, to...smycz
Język to firmowy znak Frani. Tu jest język zadowolony, zmęczony, kopało się za myszami.
Stado śpi w łóżku. Razem. I nie ma co do tego wątpliwości. W domu Frania w sypialni włazi na fotel i czeka. Pan musi ją sam wsadzić do łóżka. Teraz, zimą Frania natychmiast włazi pod kołdrę, przytula się i śpimy. Po jakimś czasie wyłazi spod kołdry, gramoli się na moją poduszkę i śpimy dalej. Bajka z wieczora zawsze śpi na kołdrze, na nogach. Ale rano, kiedy jest najbardziej śpiąca daje się objąć, zagarnąć i przytulić. Frania zawsze jest już wtedy gdzie indziej. Obie są cudownymi współspaczami bo jakimś cudem nie śmierdzą. Wystarczy je zwykle tylko wyczesać. Ostatniego lata Frania zaczęła podśmierdywać, ponoć ze starości. Nie radzi już sobie ze wszystkimi grzybami, zarazkami i całą mikrobiotą zamieszkującą jej futro. Wystarczyła jedna kąpiel w Nizoralu i porządne suszenie. I znów od lata nie śmierdzi. Bajka pachnie wiatrem i słońcem.
W ogrodzie Tadeusza jest co robić.
I na Dolinie też jest co robić.
Bajka batdzo lubi pomagać w robocie Irkowi. Tu razem remontują taras. Trzeba zobaczyć, czy w tym karmniku nic do jedzenia nie zostało.
Bajka świetnie wie, że karmnik jest od karmienia i że czasem tam resztki mięsa dla wron trafiają. I dlatego krzesełko musi być od karmnika odsunięte. Bo po krzesełku można wszędzie wleźć.
Tu wraz z Irkiem reperują zmywarkę.
A tu złamany schodek. Oczywiście po takich naprawach wszystko działa. Bajka lubi pracować z Irkiem, a Irek lubi pracować z Bajką. Ona mu nie przeszkadza. Tomek robiąc coś pędzi psy hen hen. I one z nim nie lubią.... No chyba że książkę napisać, albo egzamin przyjąć. To tak, to się daje zrobić.
Po jakimś czasie tata łabędź nawet syczeć nie musiał, obchodziły go szerokim łukiem. Ale pewnego dnia we wrześniu, gdy już dzieciom gdzieniegdzie białe piórka zaczęły wyrastać, gdy jedno łabędziątko już się od rodziców odłączyło, łabędzia rodzina bezczelnie okupowała całą ścieżkę, tak, że przejść nie można było. Moje panienki widząc to z daleka tylko oczko do siebie puściły - przysięgam że puściły oczko, widziałam to! I puściły się pędem wespół w zespół w kierunku łabędzi. Okazało się że ptaki potrafią fruwać. Wszystkie. Dwa rozpędzone teriery to było nawet dla taty łabędzia za dużo.
Frania też pasa.
A tu na SGGW pasają myszy. Cały ten wał jest podziurawiony jak sito przez psy. Podobny los spotkał Kopę Cwila, Jest pełna dziur. Nie radzę po Kopie, po trawnikach chodzić w obcasach, skręcona kostka murowana.
Tu też coś pasają zespołowo.
W Tadeuszu dostajemy zwykle pokój z własnym wyjściem do ogrodu. Po schodkach z pieca na łeb obie panie poruszają się całkiem sprawnie. Frania na brak bioder nie narzeka. Regularne, długie spacery utrzymują jej układ mięśniowy w dobrej kondycji.
cdn
Fantastyczne są te Twoje piesełki :) A cairn to wszak terier, a terier to jest klasa sama w sobie - niezależna, łobuzerska i szczekliwa (Twoje piesełki są szczekliwe?). I baaaardzo kontaktowa. Miałam sznaucerkę i ona miała te wszystkie przymioty. Jej kontaktowość wybaczała jej szczekliwość :D
OdpowiedzUsuńNiech się dobrze chowają Twoje pieski:)
Jakie udane to ostatnie zdjęcie!
OdpowiedzUsuńCieszę sie, ze Vita sie cieszy, bo przy tyle welnianego dobytku, to jak mówiła moja Liesa, ich sterbe darüber weg.
Ja też zredukawałam zasoby, ale ostatnio przyszła mi wełna, i trzeba będzie sweterek podziergac, taki cynamonowy lekko 😉
Jestem ciekawa, co poza akwarelami zdjełałaś wloczkowo przez te tygodnie?
Jeśli to rude było dość małe (do 30 cm) to mogła być łasica. Jeśli większe, to najprawdopodobniej kuna. Gronostaj jest mniej prawdopodobny.
OdpowiedzUsuńWiem jak wygląda kuna i łasica. Ostatnio mała łasica upolowana przez Bajkę skonała mi na dłoni. Kuny mieszkały na Starym Mieście i biegały nocą po dachu. To stworzenie było całe marchewkowo rude z jasnymi uszami, długim ogonem, ale pysk był jakiś taki długi, nie szczurzy i garba szczurzego nie miało.
UsuńMiałam trochę wyrzuty sumienia, że dopiero w kwietniu wyślę swoje wełny do Vity, ale widzę, że na razie mają dziewczyny co robić.
OdpowiedzUsuńW końcu przydadzą się na coś moje zapasy, gromadzone przez lata. Bardzo Ci dziękuję za kontakt . Trzymam kciuki za szybkie wyzdrowienie, i zapytam za Lucy, co tam masz na drutkach?
W Berlinie ostatnio dziesięciostopniowe mrozy w nocy, jakich dawno nie było, więc zaopatrzyłam się w odzież własnoręcznie dzierganą z owczej wełny (rękawiczki-łapki), kaszmirowe szale, bezrękawniki i skarpetki, i przysięgam, że mniej marznę, niż w maju nad polskim morzem !
Pozdrawiam wszystkich!