Nothing Special   »   [go: up one dir, main page]

wtorek, 18 lutego 2025

Dwójka ze sternikiem

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

Nim przejdę do tematu tytułowego śpieszę donieść, że kolejna, ogromna partia wełny została przekazana Vicie do produkcji szpitalno - frontowych skarpet. Wełnę podarowały tym razem Łucja i Łada. Dorzuciłam do ich ogromnych darów jeden jeszcze worek od siebie. Uznałam, że tego co zostało nie dam rady do śmierci przerobić i znosić. Zatem: na front. Vita nacieszyć się nie może.




Ta tytułowa dwójka ze sternikiem - lub czasami bez sternika to oczywiście Frania i Bajka. A ten sternik to niby ja. Czasami skuteczny, a czasem nie. Bo Cairny to nie są takie posłuszne pieski jak owczarki. One chipa posłuszeństwa nie mają. Owszem, rodzinne są bardzo, stado sobie cenią, ale na sztandarze mają niezależność. W miejskich warunkach oznacza to smycz. Mamy tylko kilka miejsc, gdzie można je bezpiecznie puścić luzem. Policzyłam, że to już ponad osiem lat razem z Franią i ponad pięć z Bajką.


W Lanckoronie na rynku, gdzie są samochody i koty i można myknąć gdzieś pomiędzy płoty smycz musi być. Za płot przedostaną się zawsze i wrócą, dopiero wtedy, gdy spenetrują przestrzeń za płotem. A ponieważ za płotem może być jakiś inny płot, to...smycz


Język to firmowy znak Frani. Tu jest język zadowolony, zmęczony, kopało się za myszami.


Stado śpi w łóżku. Razem. I nie ma co do tego wątpliwości. W domu Frania w sypialni włazi na fotel i czeka. Pan musi ją sam wsadzić do łóżka. Teraz, zimą Frania natychmiast włazi pod kołdrę, przytula się i śpimy. Po jakimś czasie wyłazi spod kołdry, gramoli się na moją poduszkę i śpimy dalej. Bajka z wieczora zawsze śpi na kołdrze, na nogach. Ale rano, kiedy jest najbardziej śpiąca daje się objąć, zagarnąć i przytulić. Frania zawsze jest już wtedy gdzie indziej. Obie są cudownymi współspaczami bo jakimś cudem nie śmierdzą. Wystarczy je zwykle tylko wyczesać.  Ostatniego lata Frania zaczęła podśmierdywać, ponoć ze starości. Nie radzi już sobie ze wszystkimi grzybami, zarazkami i całą mikrobiotą zamieszkującą jej futro. Wystarczyła jedna kąpiel w Nizoralu i porządne suszenie. I znów od lata nie śmierdzi. Bajka pachnie wiatrem i słońcem.


W ogrodzie Tadeusza jest co robić.


I na Dolinie też jest co robić.


Bajka batdzo lubi pomagać w robocie Irkowi. Tu razem remontują taras. Trzeba zobaczyć, czy w tym karmniku nic do jedzenia nie zostało.


Bajka świetnie wie, że karmnik jest od karmienia i że czasem tam resztki mięsa dla wron trafiają. I dlatego krzesełko musi być od karmnika odsunięte. Bo po krzesełku można wszędzie wleźć.



Tu  wraz z Irkiem reperują zmywarkę.


A tu złamany schodek. Oczywiście po takich naprawach wszystko działa. Bajka lubi pracować z Irkiem, a Irek lubi pracować z Bajką. Ona mu nie przeszkadza. Tomek robiąc coś pędzi psy hen hen. I one z nim nie lubią.... No chyba że książkę napisać, albo egzamin przyjąć. To tak, to się daje zrobić.



Cairn nawet w remontowym zamieszaniu nie czuje się zagubiony.


Wiosną na Dolinie para łabędzi założyła rodzinę. Póki pięć małych łabędziątek nie podrosło i nie nauczyło się samodzielnie latać psy musiały być na smyczy. Tata łąbędź  pilnował dzieci bardzo czujnie i jasno dawał do zrozumiena co będzie jak mu ktoś podskoczy. Psy szybko nauczyły się, żeby nie pchać nosa między łabędzie i dać im spokój.


Po jakimś czasie tata łabędź nawet syczeć nie musiał, obchodziły go szerokim łukiem. Ale pewnego dnia we wrześniu, gdy już dzieciom gdzieniegdzie białe piórka zaczęły wyrastać, gdy jedno łabędziątko już się od rodziców odłączyło, łabędzia rodzina bezczelnie okupowała całą ścieżkę, tak, że przejść nie można było. Moje panienki widząc to z daleka tylko oczko do siebie puściły - przysięgam że puściły oczko, widziałam to! I puściły się pędem wespół w zespół w kierunku łabędzi. Okazało się że ptaki potrafią fruwać. Wszystkie. Dwa rozpędzone teriery to było nawet dla taty łabędzia za dużo. 


Pod naszym tarasem mieszka jakieś zwierzę. Nawet je widziałam, ale nie wiem co to jest. Rude, długie, niespecjalnie bojaźliwe gapiło się na mnie kiedyś przez szybę. Podczas remontu łazienek, gdy na tarasie północnym polegiwały sobie sedes, umywalki i gruz, zwierzak buszował w tym wszystkim i pozostawił masę śladów po sobie. Cóż, ślady jak po szczurze. Albo po jeżu. Wiem jak wygląda szczur, z niejednym mieszkałam i wiem, że to rude spod tarasu to nie jest szczur.  Ale nazwaliśmy je Pan Szczur.  Coby to nie było, jest dla suk bardzo interesujące. Co jakiś czas znikają pod tarasem i pasają Pana Szczura. Tak się bowiem przyjęło w rodzinie o nim mówić.


Frania też pasa.


A tu  na SGGW pasają myszy. Cały ten wał jest podziurawiony jak sito przez psy. Podobny los spotkał Kopę Cwila, Jest pełna dziur. Nie radzę po Kopie, po trawnikach chodzić w obcasach, skręcona kostka murowana.



Tu też coś pasają zespołowo.


W Tadeuszu dostajemy zwykle pokój z własnym wyjściem do ogrodu. Po schodkach z pieca na łeb obie panie poruszają się całkiem sprawnie. Frania na brak bioder nie narzeka. Regularne, długie spacery utrzymują jej układ mięśniowy w dobrej kondycji. 


A raz do roku jedziemy na długie wakacje, gdzie i my i zwierzaki nabieramy pary na cały rok. Gęsto zaludnione plaże nie są dla nas. Znaleźliśmy taką zatoczkę wśród trzcin. Woda ciepła i płytka, daleko wgłąb można iść. Zwierzaki buszują, pływają, brodzą, oglądają meduzy, ślimaki, a czasem nawet kormorana zdechłego znajdą. Nikomu tu nie przeszkadzamy, a opalać się wolimy ostatnio w cieniu. Miejsce jest boskie, czegoś takiego nie znajdziemy ani w Egipcie, ani nad Adriatykiem. Będziemy sobie dalej jeździć do Jastarni.
cdn

środa, 12 lutego 2025

Pochwała społeczności

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

Mój apel w poprzednim poście o włóczkowe dary przyniósł nadspodziewany efekt. Danka, Ula i Małgosia podarowały tyle surowca, że Vita przybywszy tu z największą torbą na kółkach jaką widziałam, jeszcze musiała do niej niebieski worek uwiązać. A wiem, że to nie koniec, kolejne darczyńczynie (!) mają jeszcze co nieco do oddania. Na Fb na stronie sitky_warszawa Vita pokaże co uzbierała. I co z tego potem będzie, poniżej to, co Vita z przywiozła ode mnie do domu. Dziękujemy serdecznie jeszcze raz!


Pani Zosia w Domu Opieki i wiele innych osób mają z czego dziergać.
Vita nie przyszła do mnie z pustymi rękami, dostałam kolejną skarpetę polową zapinaną na guziki i w związku z mrozem na zewnątrz i przeciągami wewnątrz używam. Za dwa tygodnie wszystkie te skarpety uprane wrócą do Vity i pojadą do Ukrainy.


Robiona w trzy cienkie nitki na Bóg wie jak grubych drutach grzeje jak piec.

Miałam imieniny i miałam gości! Pan Mąż kupił tort, i dobrze, że on kupił, bo ja bym wybrała głupiej. Tort był czekoladowy z musem czekoladowym w środku, niezbyt słodki a przepyszny, od Antolaka. Jeszcze faworki, a dla jedzących zupełnie bez cukru ciemny chleb z nieprzyzwoicie smacznym smarowidłem zrobionym z kaczych nóg, kaczych piersi i kaczego smalcu. I imieninowo-urodzinowa (bo Basia tego samego dnia ma urodziny) herbatka okołopołudniowa odbyła się ku wielkiej radości obecnych. Wyjęłam najcieńszą japońską porcelanę, ręcznie haftowany w putta obrus i srebrną łopatkę do ciasta. Pan Mąż zabawiał nas mięsistymi historyjkami z poprzedniego życia i wszyscy, nawet osoby towarzyszące byli zadowoleni. Były bukiety, prezenty i nieustanne bieganie do ogródka.




No i teraz siedzę tylko i się zrastam. Jeszcze dwa tygodnie się tak będę zrastać, ale tryb życia w tym formacie się ustalił. Przeczytałam książkę, której od 10 lat skończyć nie mogłam. Stephen King polecił ją bardzo w swym dziele teoretycznym o horrorze Dance Macabre, jest to The House Next Door niejakiej Anne Rivers Siddons. Historia o nawiedzonym domu, tyle że po pierwsze nie tłumaczona na polski, po drugie w papierze i nie można kliknąć na słowo żeby się definicja wyświetliła, po trzecie postaci są nieprzyjemne, rzecz tyczy stosunków towarzyskich waspow z Atlanty i słownictwo też jest dość południowe. A ja dziesięć lat temu znacznie gorzej po angielsku czytałam niż dziś. No i skończyłam, mogę ten z Amazona ściągnięty tom oddać komuś innemu. Teraz słucham fantastycznej powiesci od Lucyny, Der Lavagaenger Reinharda Stoeckela. Lektor ma świetny głos, opowieść od pierwszej płyty wciąga po pas i na pewno nie będę tego męczyć dziesięć lat. Na dodatek na druty wskoczył Bałagan w Piórniku z Biferno, bo mi zaświtało w końcu co z nim zrobić. Lata temu zrobiony z ręcznie farbowanej Mirelli od Włoczek Warmii Childhood zaprojektowany przez Anke Strick jest już bardzo przechodzony. Wściekle zielona włóczka - kolor to Zielona Herbata, chyba już nie występuje w ofercie - zbladł i zszarzał. Merynos w wersji superwash jakoś się rozwlekł i wygląda szmatławo. Nie wyrzucę go, bo do wynoszenia śmieci w niezbyt zimne dni wciąż się nadaje, ale jego najlepsze czasy minęły. Zatem reprint potrzebny, ale w weselszym wydaniu. Zatem uszy zajęte Lavagaengerem, ręce Childhoodem, noga wysoko odziana w skarpetę i jazda...


Przy okazji, wszystkie miski dziewiarskie, wazony na włoczkę i takie tam mogą się schować wobec patentu widocznego na zdjęciu. Czy motek skarpetkówki, czy ciasteczko z Luny wszystko się ładnie rozwija i nie przekręca dodatkowo. Przy singlowych włoczkach to ważne, wyrób mniej się kosi.

Jak mi już zdejmą ten HM Cast to się wykąpię. Cała i dokładnie się umyję. Nawet nie chcę wiedzieć jak pod tym czymś wygląda skóra na mojej lewej stopie. Nie to, żebym się wcale nie myła, co to to nie, ale nie są to zabiegi łatwe w tym stanie. Ponoć tę skorupę można moczyć, ale lekarz odradza.  Coś bąknął niewyraźnie o flizelinie w środku, wodzie, grzybach, schnięciu... wolę nie próbować. Jeśli usiądę w tym w wannie, to mnie Tomek z tej wanny już nie wydobędzie. Stanąć na tej nodze nie wolno. Jak to zmoczę, to kiedy i jak to wyschnie? Jednak udało mi się trzy razy wziąć pełen prysznic na jednej nodze. Jest to możliwe bo specyficznie urządziłam salon kąpielowy. Szklany ekran jest na zawiasie a nie w szynie i dzięki temu można bez kupowania żadnych stołków do wanny usiąść na jej brzegu, wsadzić do środka zdrową nogę i używając trzech zamontowanych na grubaśnych wkrętach poręczy podciągnąć się do pozycji stojącej. Naturalnie jak się kąpiesz na jednej nodze to mata antypoślizgowa w wannie jest koniecznością. Została jeszcze po Alicji. No i stojąc na jednej nodze można oprzeć się o ścianę, nogę położyć na pralce albo wsadzić za jedną z poręczy i voila. Wyjście z wanny jest trudniejsze niż wejście do niej. Wczoraj chcąc ochronić łazienkę przed chlapaniem zamknęłam za sobą parawan nawannowy. I utkwiłam! Nie mogłam wyjść. Pan Mąż przybył na ratunek. Powolutku, powolutku zmieniam się w zależną od innych staruchę... Psy wyprowadzają na długie spacery koleżanki, bo Pan Mąż nie lubi spacerować, wyprowadzi bo musi, ale frajdy z tego nie ma. I dzięki Bogu, że utworzyła ię ta nasza górkowa społeczność. Możemy na siebie liczyć.

poniedziałek, 3 lutego 2025

Bardzo potrzebne skarpety

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

 Podczas jednego z grudniowych przyjęć poznałam Vitę, Ukrainkę mieszkającą na co dzień w Kanadzie. Nasi mężowie mieli o czym rozmawiać, ich tematy to niekoniecznie mój świat. Z Vitą rozmawiałyśmy o dzierganiu, zwłaszcza dzierganiem skarpetek była zainteresowana. A najbardziej interesowała ją włóczka na naprawdę ciepłe skarpety. Vita zorganizowała bowiem grupę dziewiarek w bardzo różnym wieku aby non profit dziergać ciepłe skarpety przeznaczone dla rannych na froncie ukraińskich żołnierzy. Z opowieści Vity dowiedziałam się wiele o potrzebach rannych, operowanych, zagipsowanych przebywających w polowych szpitalach żołnierzy. Oto skarpetka spełniająca konieczne warunki:


Taka skarpetka musi być ogromna. Na gołej nodze się tego nie nosi, musi wejść swobodnie na gipsowy opatrunek. Zimą w szpitalach  polowych bywa chłodno, a rany w zimnie bardzo źle się goją. Skarpetka jest zapinana jak but. Niektóre urazy i złamania stabilizuje się zewnętrznymi stelażami. Aby tak ustabilizowaną nogę ogrzać, potrzebna jest rozpinana skarpetka. No i nosek też jest niezwykły, dziura na palcach jest zamknięta kilkoma ściegami szydełkowymi. Czasem trzeba to spruć, aby palce miały luźno. Akurat te skarpetki ze zdjęcia zrobiła pani Zosia mieszkająca w Domu Opieki. Pani Zosia jest niewidoma, ale dzierga szybko i wprawnie. Jak widać stosuje ścieg niewymagający wyrabiania pięty, taki spiralny ściągacz dopasuje się do każdej stopy. Niewidoma czy nie pani Zosia przerabia wełnę na skarpetki w tempie ekspresowym. Jej życiu nadaje to sensu, a rannym żołnierzom ukraińskim zapewnia jaki taki komfort.


Te zdjęcia pokazują dlaczego skarpetki muszą być wielkie i zapinane na guziki.

Włóczkę na te skarpety Vita pozyskuje od donatorów albo sama kupuje. Potrzeby są duże. Vita pokazała mi zdjęcie partii wełny, które podarował na ten cel ktoś z Kanady.  Nikt tu nie wybrzydza, jeśli chodzi o jakość tej włoczki. Przerobi się wszystko, i bawełnę i puchaty akryl. Byle grzało. Cienkie włókna przerabia się po kilka razem aby uzyskać grubą, porządną dzianinę. 

Wróciwszy do domu rzuciłam się do przeglądu moich zapasów. Bardzo szybko napełniłam niebieski worek z IKEA pojedynczymi motkami, darami od bliźnich, resztkowymi bobkami i wszystkim tym co dawno kupione nie zostało przerobione na sensowne wyroby i teraz posłuży komu innemu. Powiadomiłam o akcji Dankę. Danka nic nie obiecała, tylko po prostu przyszła do mnie z dwiema ogromnymi torbami wełny - bo wszystko co zebrałyśmy to wełna - oraz z szarym wełnianym szalem - kocem z kieszeniami. Vita odbierając to ode mnie była zaskoczona i szczęśliwa. Bardzo szybko zaczęłam dostawać od niej meldunki o wydzierganych z tej wełny skarpetkach popakowanych już w pudła i wysłanych do szpitala w Zaporożu.



Kilka dni temu dostałam od Vity kolejny meldunek o następnych skarpetkach wysłanych do Ukrainy i przyznałam się, że teraz ja jestem w gipsie. Za godzinę Vita była u mnie z ratunkowymi skarpetami i teraz sama mogę je docenić.


Akurat zrobiło się chłodno, w naszym mieszkaniu hulają przeciągi i moja zagipsowana noga w takim opakowaniu poczuła się dużo lepiej. Za trzy tygodnie skarpetki upierzemy i pojadą na szpitalną służbę.

Czytelniczki bloga z Warszawy proszone są o przejrzenie swoich wełnianych zapasów. Może i Wy możecie podarować rannym Ukraińcom, trzymającym putinowską swołocz z dala od naszych domów nieco komfortu. Sprawdźcie co Wam niepotrzebne. Vita przyjmie każdą włóczkę, może macie spadki włóczkowe po babci, nieprzerabiany akryl, włoczki do których straciłyście serce, naprawdę wszystko znajdzie zastosowanie.

Donatorki powinny włóczkę dostarczyć same na Ursynów, ja się chwilowo nawet przed drzwi wejściowe nie ruszę.