Nothing Special   »   [go: up one dir, main page]

niedziela, 16 października 2022

Jednorożcowy dla Misi

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

Grzebiąc w zapasach włóczkowych przechowywanych w tapczanie zastanowiłam się czy aby czegoś z czymś nie połączyć tak, jak to robiła babcia.  Babcia z surowcem zawsze miała kłopot, zawsze było za mało, albo nie pasowało do siebie. Otaczali babcię geniusze, którzy z zagranicznej podróży potrafili przywieźć jeden motek włóczki i byli z siebie bardzo zadowoleni, jaki to genialny prezent wymyślili. Miałam do babcinych mieszanek stosunek niechętny. Były przeważnie bardzo, ale to bardzo brzydkie.

W moim tapczanie jest już tyle surowca, że naprawdę dało się znaleźć coś, co do siebie jako tako pasowało i gwarantowało cały wyrób od szyi do dolnego brzegu w jednakowej stylistyce. Cieniuteńki merynos z lumpeksu, biały, na cewce, najwyraźniej przeznaczony do produkcji dzianin na maszynie, już go kiedyś przewinęłam w dwunitkowe ciasteczka. Merynosowy lace na szale estońskie w kolorze różowej landrynki, KId silk od Dropsa, chłodny róż, sześć darowanych motków. No i czesankowy moher w postaci nitki jak do szycia z przechodzącym kolorem. Razem dały jednorożcową próbkę akurat w kolorze dla Misi.


Na drutach 4,5 swetrzysko potrzebowało około 1200 metrów surowca, cały kid moher znikł, Haapsalu ciut zostało, biały merynos ledwie zaczął znikać i jeszcze da się  coś sensownego z niego zrobić. Ot choćby jakieś rękawiczki we wzorek. Albo kilka czapek. Ponieważ kryzys grzewczy w białym domku Misi będzie z pewnością odczuwalny, ogaciłam dziecko porządnie:






piątek, 5 sierpnia 2022

Szare lato

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

Wojna na Ukrainie, inflacja, znikające masło i cukier i coraz bardziej chora Alicja... I perspektywa remontu w mieszkaniu, w którym mieszkała. W zastanym stanie nie dało się go wynająć. Brudne ściany, pobita miska sedesowa, smrodek nie wiadomo czego, cieknące krany i kuchnia z ubiegłego wieku. Po krótkich negocjacjach zabrał się za to mieszkanie Irek. Od projektu do kompletnego wykonania, z udostępnianiem przy okazji co poniektórych rur do wymiany przez hydraulika sąsiadki z góry. 

Sprawił się doskonale. Usunął smród i brud. Smród minął po wyrzuceniu foteli, na których Alicja opatrywała swoją stomię - widać przez te 11 lat sporo moczu w nie wsiąkło, po usunięciu dywanu i wszystkich warstw przemoczonego lenteksu pod szafką zlewozmywakową. Pomalował ściany i stolarkę, wymienił hydraulikę i elektrykę, doprowadził do porządku łazienkę i wzniósł od początku uchnię. Jest czysto, jasno i przestronnie.Tylko raz czy dwa musiałam z nimi na większe remontowe zakupy pojechać. Jako dodatek do gratyfikacji zrobiłam mu sweter. Poprzedni sweter, który mu udziergałam trochę już się zrobił mały. Mój zięć to kawał chłopa, 120 cm obwodu w klacie, mało co kupione w sklepie obejmuje bez walki jego biceps. Zatem duuuużo motków Karismy (w SklepIKu mieli 23 motki, wzięłam wszystko), raglan od góry, druty nr 4 i po miesiącu dłubania powstał Szary. Objął zięcia bez walki, nie skuli się w praniu bo to superwash.

Nie zużyłam całej Karismy. Z pozostałych motków powstaje kolejny szary raglan dla dużego mężczyzny.

Z sześciokrotnego Austermanna zrobiłam sobie skarpetki wafelkowym ściegiem. Cukrzyca pożarła mi odczuwanie ciepła w stopach i ciepła nie czuję. Czuję jedynie zimno. Im grubsze skarpetki, tym lepiej. Wełna mi się strasznie podobała na etapie kupowania i dużo mniej w robótce więc wlekły się te skarpety okropnie, ale są.

Uszyłam Tomkowi drugą kraciastą koszulę. Z popeliny bawełnianej. Było ją znacznie łatwiej uszyć z powodu wprawy i kilku myków z You Tube. Sobie chyba też taką zrobię.




 

Wycinanki na nosie spowodowały absolutny zakaz opalania się. Można mieć maleńką bliznę  na nosie, ale nie musi być czarna. Zatem co rano i przed każdym wyjściem z domu smaruję się grubo białym kremem z filtrem i paraduję w kapeluszu. Ponieważ schudłam i pokazał mi się kawałek długo niewidocznej szyi ten kapelusz nie wygląda jakoś bardzo źle. Przywykam. Do letnich strojów, o ile ktoś nie chodzi w strojach sportowych może kapelusz być.

 

Ubocznym skutkiem takiego traktowania twarzy jest brak blizn i krost. Prababcie miały rację?

Bajka powinna mieć na drugie imię Lojalka. Ten pies jest zawsze obok mnie. Nie na kolanach, nie dotykając mnie, co to to nie. Ale pomijając niegrzecznosci spacerowe, gdy ona by jeszcze popolowała a ja bym się już zwijała do domu, jest zawsze najwyżej 5 metrów ode mnie. Nawet śpi przy wannie gdy ja się kąpię. Na jakiś czas zaniechała tego procederu, ale gdy przestałam ją kapać i teraz w upały polewam jej w wannie brzuszek zimną wodą przekonała się do domowego kąpieliska.



 

Alicja w marcu zaczęła zjazd. Przestała chcieć wychodzić z łózka. Na spotkania z nami wyciągano ją z coraz większym trudem. Zrobiła się jakaś chuda, przeźroczysta, niekontaktowa. W końcu dwa tygodnie temu pojechała do szpitala. Lekarze nas ostrzegali, że to pewnie koniec. Bo urosepsa, bo zapalenie płuc, bo ciśnienia tętniczego nie trzyma a pulsoksymetr i EKG pokazują cuda. Kontaktu słownego z nią nie było (i nie ma) nie wiadomo kogo poznaje, a kogo nie, jak coś mówi to od rzeczy, ale przeżyła i z powrotem jest w Senior Medzie. Ma po lutowym upadku zablokowane biodro - można to wyleczyć operacyjnie, ale kto uśpi do zabiegu osiemdziesięciodziewięciolatkę z demencją i niestabilnym krążeniem? Bakterie z krwi znikły, ale leukocytoza się trzyma. Może to jakaś białaczka? Znów diagnostyka jest bardzo bolesna i właściwie niecelowa. Bo nawet jeśli, to co? Wyrywa sobie kroplówki, wyrwała nawet dojście centralne. Nie ma jak jej leczyć. Mamy zatem szare lato. Szara włóczka, szare okoliczności, majestat śmierci, której żywi nie podskoczą. Robię to, co poleciła mi terapeutka. Trwam. W domu jest jako tako posprzątane, jest co jeść, psy regularnie wychodzą na spacery, wszystkie sprawy administracyjne są załatwiane. Ale poza tym oboje jesteśmy pół żywi, smutni, mało czym zainteresowani i tak to trwa.

Dziś wracając ze spaceru znalazłam wyrzucony Opis Obyczajów Kitowicza. Nowy, nie czytany. Ponieważ mój egzemplarz wydany jeszcze przez Ossolineum gdzieś przepadł zabrałam go ze sobą i sobie poczytam. Powinnam się cieszyć, ale nie umiem. Powinnam się zakręcić za stosowną, czarną sukienką, chyba pożyczę coś od jakiejś koleżanki jak przyjdzie czas


niedziela, 24 kwietnia 2022

Sukienki

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

Dresówka pętelkowa jest świetna. Bardzo łatwo się ją szyje, nie wymaga wykańczania szwów bo się nie siepie ani sama z siebie nie pruje, nie lecą w niej oczka. Trzyma formę, nie okleja się na ciele i jest dostępna we wzorach i kolorach jakie nam tylko do głowy przyjdą.

Pierwsza powstała jeszcze zimą. Miałam 1,5 metra w fantastyczny wzór w fale. Dumałam nad nią i dumałam. Miała być a to bluzą z kieszeniami, a to szlafrokiem na lato - po prawdzie na szlafrok to za mało towaru - aż w końcu przegladajac Ottobre znalazłam wykrój na tunikę z dołem marszczonym w gumkę. Spódnica z parzonej wełny pokazała, że to dla mnie bardzo dobry patent, nadaje nieco objętości tam, gdzie dla równowagi powinnam jej mieć wiecej. Wprawdzie ta tunika w pisemku szyta była z wiotkiego dżerseju, a dresówka wiotka nie jest, ale co mi tam, spróbujemy!

Szycia przy tym tyle, co przy prostym podkoszulku, duża powierzchnia eksponuje świetny wzór. jedynie rękawy musiałam sztukować, bo modnych, za długich już się w całości skroić nie dało, więc dorobiłam im podwójny, długi mankiet. Patent dobry, bo jako wciąż zajęta czymś osoba mankiety brudzę ekspresowo. Te mankiety można wywinąć i do spodu i do wierzchu, co przedłuża czas noszenia co najmniej o jeden dzień. W szwy boczne wszyłam kieszenie. Po pierwsze przydatne, po drugie dodaje objętości w pożądanym miejscu.


 Można to nosić jako tunikę ze spodniami, można jako sukienkę. Właściwości grzewcze dresówki są niewielkie, na lato też się nada. I z rajstopami, z legginsami i bez tychże też.

Z tego samego wykroju powstała tunika z lniano wiskozowego, cienkiego dżerseju. Na upały może i lepsza, dla figury chyba nie. Grube baby powinny używać czegoś bardziej substancjonalnego. Powiewnosci  lepiej zostawić ludziom mniej wypukłym. No ale jest. Szyła się dużo, dużo gorzej niż dresówka.


Trzecia też powstała z dresówki. Wzór w pawie piórka zauważyłam w sklepie polskich projektantów TakToTu. Aż mi ślina poleciała do tych kolorów, tyle że uszyty z niej ciuch był zupełnie nie dla mnie.W domu zapolowałam na dresówkę, była jeszcze w jakiejś pasmanterii z tkaninami na Śląsku. Przyleciała w 1 dzień. Myślałam żeby powielić patent z gumką, ale w Ottobre znalazłam inną sukienkę, tyle że z kieszeniami schowanymi w ciętym przodzie. Skleiłam wykrój, kieszenie umieściłam w bocznych szwach, bo po co ciąć TAKI wzór


Dziecko mi natychmiast wytknęło, że na biodrach tkaniny jest za dużo. No jest, ale w bombkowej spódnicy gubią się optycznie moje nadmiary, a to co z niej wystaje jest ok. 

Nie wiem, czy jeszcze powtórzę ten model, ale chyba tak. Ani trochę nie wyglądam w tym jak naprawdę wielka modelka z Ottobre. Patrzę na siebie w tych kieckach zupełnie zadowolona.

Pan Mąż dostał koszulę w kratkę, bo kochamy kratki. Zwłaszcza takie. krojenie tego to była męka, wszystkie kratki powinny się schodzić, prawie się schodzą.


A przy szyciu mam zawsze w buduarze doborowe towarzystwo. Jakie to zdolne bestie, wszystkiego się chcą nauczyć.


Z innej beczki: Bajka zamordowała swojego pierwszego szczura. Najpierw go z Franią wygnały z nory pod drzewem na SGGW,


a później Bajka rzuciła się za nim w pogoń i na oczach zdumionych studentów błyskawicznie go zabiła. Nie cierpiał długo. Była niezadowolona, że odebrałam jej taką świetną zabawkę, ale diabli wiedzą, co ten szczur miał w sobie. Z medycyną weterynaryjną miałyśmy ostatnio dość kontaktów. Nie tęsknię za kolejnymi chorobami.

I jeszcze dzianinki. Z książki Scandi Socken stricken wzięłam wzór na skarpetki w motylki.


Robota akurat na taki ponury czas. Siadamy nad wzorem uwiązane do dwóch kłębków włóczki, wzór jest wymagający więc żadne wiadomości ze świata nie rujnują chwilowego spokoju. Te skarpetki nominalnie są na mnie akurat. Nie łatwo je założyć na piętę, ale chodzić się da. Już mniej więcej wiem ile oczek trzeba na żakardowe skarpetki. Pięta rzędami skróconymi raczej tu nie pasuje. Kombinuję jak przerobić pewien wzór z Think Outside the Socks, żeby były użyteczne, a nie tylko śliczne.

Drugie z reszteczki 52 gramowej powstały dla Misi. Sześciokrotna skarpetkówka od Austermana jest droga i żal mi było ją wyrzucić. Nic w nich nie ma niezwykłego, poza tym, że pierwszy raz robiłam parkę na jednym drucie na raz, posługując się obydwoma końcami nitki z kłębka. Tylko raz poplątałam te nitki i musiałam je przeciąć, Technika opanowana. Druty 80 cm są do tego ciut za krótkie. Żyłka powinna być miększa niż w Addi.



wtorek, 12 kwietnia 2022

Paluszek

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

Po chorobie Frani przez chwilę był spokój. Frania z wdzięczności zaczęła mi sypiać na głowie nawet w dzień przy dzierganiu.

 

Zdawała się rozumieć, co się stało i jakiego losu uniknęła. W karmniku wystarczyło wsypać orzeszków by pojawiały się sójki.

Skończyłam jakąś zaczętą lata temu haftowankę:


Z resztki parzonej wełny, z której uszyłam sobie w zeszłym roku płaszcz zrobiłam do kompletu spódnicę na gumkę. Solo beze mnie w środku wygląda ta spódnica tak sobie, ale jest świetna. W tyłek ciepło nawet w mróz, a przeciągi po domu mogą sobie hulać ile chcą. Jak jestem w niej, to mnie przeciągi nie interesują. I na dodatek spódnica pasuje do większości moich swetrów.


Zrobiłam koleżance czapkę z alpaki Mirasol z masą cekinów na otoku. Podobała się. Zaczęłam w końcu coś malować.



Przywykliśmy do pandemii, spędziliśmy święta w bardzo małym rodzinnym gronie nie wysilając się specjalnie i tylko sobie trochę po lekarzach pobiegałam. Ten włókniak obok nosa widoczny na pierwszym zdjęciu wcale mi się nie podobał i nie podobał mi się taki mały pipsztyk na nosie. Maluśki, ale nie gojący się od wielu miesięcy. Zwykły chirurg zadumał się nad nim i wysłał mnie do chirurga plastycznego. Ponoć nie chciał mi jesieni średniowiecza na nosie robić. Przyjrzałam mu się dokładniej, nad maseczką miał masę szwów, które ktoś mu kiedyś chyba szpagatem robił. Ten człowiek wiedział co nieco o bliznach na twarzy. Posłuchałam go. Pani chirurg plastyczna znana z TV obejrzawszy mój nos nie zaprzeczyła, że zmiana jest podejrzana. Zadecydowała o wycinankach. Jeszcze przed wycinankami mięliśmy skoczyć na tydzień do Lanckorony i oboje czekaliśmy na wyjazd jak na zbawienie. I na tydzień przed wyjazdem Bajka wróciła ze spaceru kulejąc na lewą przednią.

Z kulejącym psem idzie się do chirurga ortopedy a nie do internisty. To wiem z doświadczenia z poprzednimi psami. Mój ulubiony, rzeczowy, uroczy i bardzo doświadczony chirurg ortopeda przyjmuje w poniedziałki, wtorki i czwartki rano w klinice SGGW. Poszłam natychmiast w poniedziałek. Nie dał rady nas przyjąć, znieczulał różne psy umówione do tomografii i rentgena. A ja nie mogłam tego dnia czekać bo coś tam było w planach. Wróciłam do niego w czwartek wiedząc już, że boli ją najmniejszy paluszek, ten po zewnętrznej. Z pomiędzy paluszków wycięłam kulki sfilcowanego futra, ale kulawizna nie ustąpiła. Doktor nas przyjął, zdziwił się że wiem co boli, bo zwykle właściciele nie wiedzą i spytał, czy może ogolić łapkę. Ogolił i oto co ujrzeliśmy:


Siny, spuchnięty jak parówka paluszek. Doktor zaordynował rentgena, który pokazał rzecz dokładniej.

O, pięć tygodni gipsu zakrzyknął mój ulubiony chirurg ortopeda, dał Bajce głupiego Jasia i w 10 minut założył gustowny gips. Owinął go bandażem, żeby pies nie zeżarł tego gipsu. One lubią to z wapniem. Fajnie, za kilka dni wyjazd a tu gips, który nie powinien moknąć. Na szczęście istnieją psie buty.

Okazało się, że z przednią łapą w gipsie daje się biegać. Ale powolne chodzenie na smyczy to inna historia, kicanie na trzech jest bardzo męczące. Na spacery Bajka jeździła w starym, dziecinnym wózeczku. Na szczęście teriera łatwo nauczyć takich sztuk.

Gips

Bajka w kaloszku jedzie do Lanckorony



Bez wózeczka jeździła na barana. Tak jak w listopadzie Frania.

Nie mogę powiedzieć, żeby gips jakoś ją spowolnił. Brykały na dziedzińcu Tadeusza jak zwykle. Tylko na długi spacer dookoła Lanckorońskiej Góry chodziłam z Franią solo. Pan Mąż byczył się bezspacerowo. Z gipsem czy bez Bajka umiała wbiec na niemal pionowe zbocze po wyrobisku kamienia. Tylko wśród świerków migały dwa cairnie ogony, a pewien lis zmykał jak niepyszny.



Od pani Kasi Bajka dostała psie kaloszki w odpowiednim na ten gips rozmiarze. Mój kaloszek był na małą łapkę w sam raz, ale na te opatrunki nie wchodził. Tu biedna, chora psinka czeka, co zleci z blatu w kuchni.

Tydzień minął za szybko.Wróciliśmy do domu a następnego dnia dostałam mój imieninowy prezent, całkiem drogi zresztą. Obiecane wycinanki na nosie. Porządną biżuterię można by za nie kupić.Trzeba przyznać, że procedura była zupełnie, absolutnie bezbolesna. Nawet zastrzyk znieczulający był nieodczuwalny. Potem przez tydzień wyglądałam tak: