Nothing Special   »   [go: up one dir, main page]

czwartek, 29 października 2015

Pracowity październik

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

Dwa lata temu ubrałam posokowce w wygodne, ciepłe i łatwe do nałożenia kubraki, których krój nie pochodził z przeróbki ludzkiego modelu na psa, a z końskiego świata derek i kocy niezbędnych zwierzęciu i łatwych do założenia. Niejaka Fajka ostatnią zimę życia spędziła ciepło zapakowana. Inni właściciele psów na Dolince zauważyli niezwykłą odzież ciepło trzymającą zwierzaka od góry i od dołu. Dwa lata opierałam się przyjęciu zamówienia na kolejne stroje ale w końcu Pracownia Ubrań dla Psów i Świń znów na krótko otwarła podwoje. Uległam namowom właściciela dwóch wiekowych bokserek i małej, wesołej mieszanki różnych kudłatych piesków ostrzyżonej z przyczyn higieniczno - estetycznych do skóry. Nie przeczę że uległam zobaczywszy, jak te boksery wyglądają w strojach kupnych. Żałośnie za krótkie kubraki nie osłaniały starych zadków, a ciasne paski gniotły potężne klatki piersiowe. Polar zamiast podszewki skłaniał biedne psy do ocierania się o wszystko co napotkane. Kubraki były za małe, za ciasne i niewygodne.
Nieprzemakalne tkaniny można kupić na Madalińskiego. Pikowaną z ociepliną podszewkę też. Krojąc jak zwykle przeżywałam męki Tantala (czy będzie pasowało?), produkcja 15 metrów skośnej taśmy też była niefajna. Ale kubraki powstały. Eleganckie, z odblaskami i we właściwym rozmiarze.




Na psach kubraków nie sfotografowałam, bo w momencie przekazania lało za mocno dla sprzętu fotograficznego. Jak spotkam psy w mróz, to zrobię zdjęcia. Właściciel bokserek był tak zadowolony, że oprócz honorarium dostałam flaszkę aroniówki. Bardzo smacznej.




Z Dropsa Delight wydłubałam kolejne skarpetki wymiankowe. Poleciały już do nowej właścicielki i mam nadzieję, że będą grzały nogi bardzo porządnie. Przede mną jeszcze jedne obowiązkowe skarpetki dla naszego dozorcy. Jako przeprosiny od Muszki, która dziabnęła go w łydkę jak włączył odkurzacz do liści. Nie chcę mieć w nim dożywotniego wroga. A Muszka chyba po prostu ma bardzo czuły słuch i niektórych dźwięków nie trawi. Nienawidzi wszelkich głośnych motorków: kosiarek do trawy, odkurzaczy do liści, motocykli, odkurzaczy i... telefonicznego dzwonka. Przy dzwonku wyje przeciągle. Ostatnio dostała szału gdy Kretka bawiła się piszczącą piłeczką. W jej oczach było widać wielkie cierpienie a potem rzucała się na Kretkę. Nawet pogryzła ją w nos. I piszczące piłeczki są w użyciu tylko na spacerze.


A na zajęciach z malarstwa ćwiczymy jesienną martwą naturę. Dynie, kalafiory, papryki, cytryny i masę różnych innych warzyw ułożono w koszach i garnkach. Moja kompozycja, całkiem nie frontalna wymaga jeszcze trochę pracy, ale jest dowodem na to, że się nie lenię.
A w głowie planów a planów. Jedna taka Dobra Wróżka obdarowała mnie takimi włóczkami na skarpetki i takimi wzorami na lalkowe suknie, że aż mi się oczy śmieją i ręce świerzbią. Worek włóczek i książkę taszczę za sobą po mieszkaniu gdzie się tylko ruszę i planuję, planuję planuję. Niestety najpierw szara rzeczywistość skarpet dla dozorcy w rozmiarze 43.

niedziela, 18 października 2015

Sweter dla Irka (jak wszyć zamek błyskawiczny w dzianinie)

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy


Postanowiłam trochę porozpieszczać Irka, który jest moim nieformalnym zięciem. Naprawdę zasługuje na rozpieszczanie, Misia przy nim kwitnie, śmieje się, pokonują razem różne zakręty aż miło. Zatem rozpieszczanie odbyło się za pomocą kilograma Limy od Dropsa i starannych pomiarów, bo Irek ma 120 cm w klatce piersiowej i nie jest to bynajmniej sadło. Narysowałam formę, zrobiłam próbki i powstał taki oto sweter. Uwzględniono w nim wszystkie życzenia nosiciela: zamek błyskawiczny, łaty na rękawach i żeby nie gryzł. Czy gryzie okaże się w noszeniu, mam nadzieję, ze będzie miły. Mój z tej samej Limy nie gryzie, ale mnie nic nie gryzie.


Aby było bardziej z wicem naszyłam taki oto emaliowany znaczek. Nie wiem czemu znaczek jest dwustronny. Widział ktoś przezroczyste włóczki???


Zamek udało się wszyć koncertowo. Nic się nie wybrzusza, nie naciąga, a taśma zamka fajnie stabilizuje brzeg dzianiny wykonywany bez oczek brzegowych ale dla ułatwienia sprawy podwójnym ryżem. Zabierając się do tego swetra przeczytałam wszystko co było w domu o wszywaniu zamka w dzianinę. Jeden z najpoważniejszych światowych poradników zalecił przede wszystkim zamków nie wszywać, a potem podał tak absurdalną i skomplikowaną procedurę, że włosy mi się zjeżyły.  Postanowiłam podejść do tego po swojemu:
Po pierwsze robię zawsze oba przody na raz na jednym drucie z dwóch kłębków aby rosły jednakowo i symetrycznie. Co kilka centymetrów spinałam je na kolejnej wysokości małą, plastikową agrafką dziewiarską. Dzięki temu zgadza się wzór pasków i ryżu. Nie wiem jak u innych dziewiarek, ale u mnie zawsze prawy przód ma luźniejszy brzeg niż lewy. Spinanie daje dobre punkty orientacyjne.
Po drugie przody pozostały spięte aż do momentu wszywania zamka.
W zeszytym swetrze podłożyłam zamek pod spięte przody i przypięłam obie strony zamka do przodów zwykłymi agrafkami nie zdejmując tych dziewiarskich. Dotąd próbowałam aż nic się nie wybrzuszało i leżało płasko. A potem przyszyłam taśmy ręcznie do swetra ściegiem krytym. Co trzeba było wdać to wdałam. Już wiem że wdaje się dzianinę a nie zamek. od środka zewnętrzny brzeg taśmy zamka lekko przyszyłam do dzianiny. Taśma zamka fantastycznie ustabilizowała przody.


Miejsce w którym kołnierz się zawija oznaczone jest rzędem oczek lewych.


Metka z napisem Hand Made jest wszyta przy kołnierzu.


W miejscowej pasmanterii udało się kupić dwie skórzane , szare łaty. Tomek posłużył jako manekin, bo lepiej z miejscem przyszywania łat nie celować na oko.
Ścieg, którym sweter jest wykonany jest na tyle prosty, ze można w trakcie roboty ogladać kryminałki i słuchać audiobooków: cztery rzędy ściegu pończoszniczego i dwa rzędy ściągacza. Jak się uważa i wykonuje za każdym razem oczka lewe nad poprzednimi lewymi to wychodzą takie fajne paski i pionowe i poziome.
Dlaczego mimo posiadania tylu dziewiarskich książek zawsze i każdy mój wyrób jest i tak od początku do końca samodzielnie projektowany? A tak wygodnie byłoby zrobić coś z gotowca.

Idę rzeźbić trzy ortalionowe psie kubraki na podszewce i z odblaskami. Własnego projektu oczywiście.

sobota, 10 października 2015

Profesor podwórkowy

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

Profesorowie dzielą się na nadzwyczajnych i zwyczajnych. Zwyczajni profesorowie są ważniejsi, bo nadaje im ten stopień głowa państwa. Trzeba być pilnym i pracowitym doktorem habilitowanym, publikować mądre rozprawy i wyniki swoich badań, wychować kilku doktorów i udzielać się naukowo aby dostąpić tego zaszczytu. Taki zwyczajny profesor jest profesorem zawsze i wszędzie, a gdzie pracuje to pracuje. Mój pierwszy teść, tata Męża nr 1 został takim zwyczajnym profesorem długo przedtem, nim go poznałam i jest nim do dziś, bo ta godność z wiekiem się nie utlenia i nie rdzewieje.
Profesor nadzwyczajny to ktoś, kto w konkretnej Wyższej Szkole zajmuje profesorskie stanowisko. Jest już doktorem habilitowanym, samodzielnym pracownikiem naukowym, może sprawować pieczę nad doktorantami i dana szkoła uznaje, że takie stanowisko się mu należy, bo jest mądry, ma coś ciekawego do powiedzenia, publikuje prace naukowe. Zatem nadaje mu stopień profesora nadzwyczajnego. Nadzwyczajny musi jeszcze mocno się natrudzić aby dostać stopień zwyczajnego obowiązujący zawsze i wszędzie.
Pan Mąż zrobił doktorat w dziewięć miesięcy w obcym kraju jak miał lat 26. Przywykł do naukowego stopnia, który nie był wówczas tak powszechny jak dziś i był sobie tym doktorem aż się okazała że świat pełen jest doktorów wszelkiej maści i możliwości awansu są bez habilitacji mocno ograniczone. Zrobił zatem co trzeba w rekordowo krótkim czasie, zniósł pomiatanie jego osobą przez szacowne profesorskie grono, które nim miedzy siebie kogoś wpuści to niezłą mu falę przedtem urządzi, jest habilitowany i błyskawicznie dostał stanowisko profesorskie najpierw w Pułtusku a teraz w Szczytnie. Co miedzy nami mówiąc oznacza, że profesorowie tych szkół cenią go sobie jako człowieka pracowitego i mądrego. Jest teraz profesorem nadzwyczajnym WSPOL w Szczytnie.
Teść nr 1 grzecznie przesłał mu przez Misię gratulacje.
A Mąż nr 1? No cóż, on wyznał Misi, że takich profesorów w jego środowisku, czyli na Uniwersytecie Warszawskim, nazywa się profesorami podwórkowymi. Na to Misia spytała niewinnie jakimż to on jest profesorem skoro tak komentuje tomkowe osiągnięcia. Pikanterii sprawie dodaje prosty fakt, ze choć habilitację zrobił dawno, dawno temu, to nikt się nie wybiera mianować go jakimkolwiek profesorem. 

Bardzo nas to rozbawiło i tytułujemy się teraz w domu profesorem podwórkowym i profesorową podwórkową. Niech i tak będzie!

środa, 7 października 2015

Skleroza

Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy

Co jakiś czas mam tu coś napisać, już niemal siadam i pisze, a jak siądę, to zapominam o czym to miało być. 
Życie łagodnie jedzie do przodu. Psy po wakacjach zdrowe i wypoczęte, weterynarz znalazł Kretkę w dużo lepszej formie niż przed urlopem. Rehabilitacyjne morskie kąpiele w zimnej wodzie i przy dużej fali dały skutek. Teraz seria zastrzyków z Cartrophenu przedłuży stan bezbolesności.
Muszka się okrągluszka zrobiła, Kretka trzyma linię a to wszystko na skutek wdrożenia w życie skutków pięcioletniej obserwacji. Wielokrotnie pisałam o Muszce - niejadku. Muszka pilnowała godzinami miski, wybrzydzała, wybierała z miski mięso i ser gardząc resztą. Kiedy w końcu od tej nie ruszonej miski odchodziła potwór nigdy nie nażarty zjadał wszystko co do okruszka. Kretka nie mogła schudnąć, a Muszka nie mogła zjeść. Nie pomagało wyrzucanie Kretki ma taras, bo zza szyby bezczelnie i groźnie wpatrywała się w proces jedzenia i nic się nie dawało przełknąć. Zamykanie Muszki z miską w osobnym pokoju poskutkowało żałosnym wyciem i takim strachem, że mi się serce ścisnęło. Namaczanie suchych bobków pomogło tylko troszkę. W końcu, gdy Kretka nie mogła już sama wleźć na kanapę olśniło mnie. Kanapa jest dla Kretki niedostępna, a Muszka uważa ją za swoje miejsce. Zatem Muszka jada na kanapie. Ma dobre maniery przy stole i kanapa na tym nie cierpi specjalnie. I po okrągłych boczkach Muszki widać, że to był dobry pomysł. Teraz obie piesły jedzą tak samo szybko. Tylko czy nie trzeba będzie za chwilę odchudzać Muszki?
Sweter dla zięcia rośnie i ma już niemal cały jeden rękaw. (Dlaczego rękawy robi się tak powoli?) Zamek błyskawiczny i łaty na rękawy już kupione, jak również różne znaczki, wszywki i nalepki z napisem Hand Made. Będzie bardzo profesjonalnie wyglądał.
Ku naszej wielkiej radości i uldze Pan Mąż ma już papiery, ze jest profesorem nadzwyczajnym Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie w katedrze bezpieczeństwa. Pracował tam już kilka lat, więc w domowym rozkładzie jazdy nic się nie zmienia, tyle, że pensja większa, a obciążenie dydaktyczne mniejsze. No i jak to brzmi! Bardzo jestem z niego dumna.
Trochę na nic nie mam czasu, bo drogiemu Lux Medowi przyszło do głowy mnie przebadać na okoliczności różnych powszechnych a niemiłych starczych dolegliwości: cytologię i usg piersi mam już szczęśliwie za sobą, a w piątek się jeszcze prześwietlę na okoliczność osteoporozy. Jestem duża i wywrotna, lepiej za wczasu wiedzieć czy skłonności do złamań nie nabyłam. Dzięki drogiemu zięciowi, który bardzo skutecznie naprawił mi okulary nie muszę ich na cito zmieniać, bo wszystko widzę z bliska i z daleka. Zapracował zięć na ten sweter z nawiązką.
Bluszcz przetrwał suszę i rozrasta się żwawo, chyba w nocy buszują w nim jeże, psy niechętnie wracają z wieczornego siusiania do domu. Łysa pustynia zarasta odporną roślinnością. Nawet grzyby w ogródku urosły. Nie będziemy ich jeść, ale popatrzeć miło.
No i - znów bym o tym zapomniała - jest masa ciekawych książek do czytania. Kaczyński to nie jest bohater mojej bajki, a PiS jest przerażającym ugrupowaniem, ale książka Jarosław jest lekturą obowiązkową. Fantastyczna pozycja, choć krew w żyłach się ścina jak się to czyta. Temat dla Kinga.
Stos ksiązek do przeczytania i odsłuchania jest chyba wyższy ode mnie. Kiedy??? Kiedy to wszystko zmłócić? Zwłaszcza, że w bibliotece pełzając na czworakach znalazłam pólkę z literaturą węgierską i nie mogłam się oprzeć, wzięłam do domu wszystko co mieli autorstwa Magdy Szabo. Polecam!
O i znów mi się przypomniało, ptasia kuchnia już wydaje. Nie szkodzi, że na drzewach liście. Sikorki, które całe lato nie miały do mnie interesu, chyba tylko taki, żeby im w wychowaniu dzieci nie przeszkadzać, kręcą się w karmniku, dziobią w szyby i nie było wyjścia, trzeba już do karmnika sypać. Pani sroka też korzysta z ochotą.