Od samjutkiej pracy zgłupiał pan Ignacy
Pan Mąż zażądał swetra. Niby nie natrętnie, nie na już, w końcu widział, że robiłam inne rzeczy i po co mu był w lecie sweter, ale wspominał o nim na tyle często, że w sierpniu pojechaliśmy samochodem do e-supełka, bo tylko tam była dostępna wełna w kolorze strażackiego samochodu. Bułgaska Horce, przekręcony szorstki singiel przędziony razem z trawą. Pan Mąż pokazał mi zdjęcie ze swetrem, jakiego pożądał. Na zdjęciu był przystojny młodzian w akrylowym swetrze zeszywanym z ciętych kawałków. Szczególnie zachwycił Pana Męża kołnierz: stójka do ucha przyszyta z podwójną listwą do dekoltu V. Dziurki na guziki oczywiście cięte. Sweter był chyba w dziesięciu wygenerowanych fotoszopem kolorach. Na żadne kompromisy w sprawie kołnierza Pan Mąż nie chciał iść. Na moje jęki, że nie wiem jak to zrobić odpowiadał fochem, że on chce taki i już.
Przekręcony singiel dawał w ściegu pończoszniczym próbkę krzywą jak jasna cholera. Za to pomylony podwójny ściągacz wychodził świetnie i na taki ścieg się zdecydowałam. Druty nr 4 dawały nadzieję, że ciuch powstanie w jednym sezonie. Próbka ujawniła jeszcze, że kolor puszcza. Uprany kawałek był znacząco jaśniejszy niż kłębek. Jakoś trudno mi to było rozliczyć, ale dobra, biegła w liczeniu Danka pomogła i ledwo skończyłam zielonego dla Marii zabrałam się za strażacką Horce. Dziergałam, dziergałam, dziergałam, kłębki tanie jak barszcz się kolejno kończyły, ale starczyło, wydziergałam na czas i porę i jest! Jeszcze tylko guziki z magicznego pudełka - zawsze znajdują się w nim jakieś pasujące guziki - i metalowy znaczek, i metka.
Pod choinką Pan Mąż go przymierzy. Nawet na tym zdjęciu wygląda mniej kaprawo niż chiński, cięty akryl ze szwami kołnierza na wierzchu.
Ktoś inny pisnął kiedyś cichutko, że chciałby mieć szalik. Taki dłuuuuugi. Zorientowawszy się miejmy nadzieję skutecznie w preferowanych kolorach zaopatrzyłam się w kłębek stosownej Luny. Luna ostatnio straciła metraż na rzecz grubości. Zatem druty nr 5, francuz i ponad 2,5 metra Baktusa jest gotowe.
Miejmy nadzieję na sukces.
Mój ulubiony weterynarz łakomie patrzył na moją kolorową czapkę. Tę z koralikami. Dała bym mu ją, ale te koraliki... Zatem dostał własną, większą, dłuższą, z odciskami psich łapek. Jest w końcu Psim Doktorem.
A ja dostałam pod choinkę Alicję, która się przewróciła i potłukła. Nic sobie nie połamała, ale do STOCERu ją pogotowie na RTG zawiozło. I teraz mam co robić niekoniecznie na drutach. Trzeba było opanować odwodnienie, cukrzycę, co się ciut rozhulała, zrobić niejaki porządek z lekami branymi chyba ostatnio jak popadnie. Na szczęście w domu są dwie oddane pielęgniarki:
No i tak. Nie mam pracowni, nie mam gabinetu i nawet nie mam się gdzie przekimać jak już padnę na nos. I własnego komputera też nie bardzo mogę używać. Zatem Pan Mąż oddał mi swojego przechodzonego laptopa i klikam ten wpis z salonu pod choinką.
Z okazji Bożego Narodzenia szczęścia dla wszystkich! Za darmo! i niech nikt nie odejdzie skrzywdzony.