***
A gdy kobieta o trzeciej nad ranem, obudzona przez czworonoga, zamiast grzecznie obrócić się na drugi bok i zasnąć czym prędzej, mówi do męża: "Wiesz, taka spódnica mi się śniła... materiał z koronką... z całego koła... ładna taka... ten wiśniowy materiał byłby na to idealny... ale go trochę za mało jest... ale taka śliczna mi się przyśniła...". To normalny zaspany mężczyzna warknąłby w przestrzeń małżeńskiego łoża: "Śpij, kobieto, jest środek nocy, a ty mi tu o kieckach." A Ślubny? Ślubny równie zaspanym głosem i półprzytomnie mamrocze: "Z koronką? To ładna była. A jak materiału za mało, to się zamówi inny. Ale śpij teraz, może ci się bluzka do tego przyśni..." i sam zasypia natychmiast. A szczęśliwa żona może śnić dalej o wiśniowych kieckach i bluzkach do kompletu.
***
A gdy kobieta o szóstej po południu wita męża wracającego z pracy entuzjastycznym: "No, chodź szybko! Coś ci pokażę!" i nie ma mowy o zdejmowaniu kurtki, buty porzuca się na progu i leci się za szaloną kobietą na antresolę, żeby popatrzeć na właśnie skończony i rozprasowany haft. I nie ważne, że Ślubnemu burczy w brzuchu i obiad na stole byłby bardziej pożądanym widokiem niż kawał wyszytego materiału. Ale Ślubny się zachwyci, powie dwa zdania wielokrotnie złożone, w których upchnie: "doskonałe", "talent", "zdolna" oraz "obejrzę jeszcze raz na spokojnie tuż po obiedzie (z naciskiem na "po obiedzie!!!"). A szczęśliwa żona może już spokojnie trzaskać talerzami w kuchni i nalewać prozaiczną pomidorową na talerze, bo wie, że została doceniona.
***
A gdy mężczyzna w czwartkowy wieczór z nadzieją w głosie powie: "Mam najnowszy film z Top Geara, jadą przez Włochy i Francję, widoki takie, że dech zapiera. Może byśmy obejrzeli razem?" To żona od razu wie, że "widoki zapierające dech w piersiach" będą głównie dotyczyły silników, nadwozi, rur wydechowych i zegarów w samochodzie. Że ścieżka dźwiękowa tego dzieła filmowego będzie się składała głównie z ryku silników i pisku opon na zakrętach, ale... "Moment, weź nam wino, a ja tu sobie pozbieram motki i szydełko i możemy iść oglądać." A szczęśliwy mąż ma poczucie, że spędził idealny wieczór z żoną.
***
A gdy mężczyzna o ósmej rano w niedzielę, na delikatną sugestię, że może już będziemy wstawać, mamrocze półprzytomnie: "Ale ja grałem do trzeciej nad ranem. Mówię ci, genialna gra! A jaka grafika! To ja sobie pośpię jeszcze z godzinkę. A później upomnij się, to ci pokażę, jak ta gra wyglą..." i zanim skończy zdanie to już pochrapuje z powrotem z nosem zarytym w poduszkę. To żona wstaje sama, robi sobie niedzielną poranną herbatkę, stara się nie hałasować i przekonać kota, że da się biegać ciszej i miauczeć bezdźwięcznie. A o dziewiątej mąż wstaje z poczuciem, że życie jest piękne, a weekend perfekcyjny.
***
Poradnik życia z osobą intensywnie kreatywną według Ślubnego brzmi tak:
- Nie pytam, po co jej 48. motek czerwonej włóczki, bo usłyszę wykład na temat składu lub tonacji kolorystycznej. Od razu pytam, czy tylko jeden jej wystarczy.
- Znalazłem dla niej kąt w mieszkaniu, może być ciasny i ciemny (wtedy od razu kupuje się lampkę) i dbam, żeby miała szafę/komodę/pudełka na swoje skarby. A gdy mówi, że się nie mieści, to nie wyrzekam, że trzeba było nie kupować tego 48. motka, tylko pytam, czy nie potrzeba kolejnej szafy/komody/pudełka.
- Wykazuję zainteresowanie. Proste pytania: "A co robisz? A co z tego będzie?" potrafią zdziałać cuda.
- Chwalę, choćbym nie miał bladego pojęcia, jak będzie wyglądał efekt końcowy.
- Od czasu do czasu kupuję coś z własnej inicjatywy. Nie jest ważne, że się nie znam. Aukcje z włóczkami lub materiałami na Allegro można posegregować sobie według popularności i kupić to, co inni kupują najczęściej, o ilość spokojnie zapytać samą zainteresowaną.
- Noszę co najmniej raz w miesiącu rzecz zrobioną dla mnie. Po pierwsze, żeby pokazać, że mi się podoba, a po drugie, jak poproszę o coś szytego/dzierganego, to nie usłyszę, że nie ma mowy, bo nie noszę tego, co mam.
- W życiu nie narzekam, że zaplątałem się w motek włóczki lub wbiłem sobie szydełko w tyłek, siadając na sofie, bo jak ona się potknie o moje porozkładane kable lub śrubki, to o wyrozumiałości mogę zapomnieć.
- I wychodzę z założenia, że kobieta z pasją jest skarbem, a nie ciężarem. Jak tworzy, to jest szczęśliwa, a jak jest szczęśliwa, to życie z nią jest znacznie łatwiejsze.
***
A mój poradnik w punktach brzmi tak:
- Oczekuję tolerancji dla swoich pasji i szaleństw, więc toleruję szaleństwa Ślubnego. Nie pytam, po co mu kolejna gra samochodówka, bo usłyszę wykład na temat kolejnej generacji konsol i że się "engine zmienił". Ja mogę tej potrzeby nie pojmować, ale widać dla niego to ważne/potrzebne/pożądane.
- Miło mi, kiedy Ślubny sam z siebie zainteresuje się, co robię i że fajne/ładne/oryginalne. Ale robię to samo - interesuję się. A co robi? A ładny projekt mu wychodzi. A świetna grafika w tej grze. A jak mu się podobał film, który wczoraj oglądał?
- Nie łudzę się, że brak obiadu na stole da się wyjaśnić tym, że robienie sweterka było fajniejsze niż stanie przy garach. Ale propozycja zamówienia pizzy raz na jakiś czas po to, żeby mieć więcej czasu na szycie, to nie zbrodnia.
- Nie zaprzęgam Ślubnego do czynności pomocniczych nudnych i "niewolniczych". Nie trzyma mi motków przy zwijaniu, nie podrzucam mu kawałków materiału do wyprasowania. W takich kwestiach jestem samodzielna do bólu. Ale kiedy można poprosić go o pomoc męską lub zaawansowaną, to jak najbardziej. Materiał naciągnie na ramę i przybije. Projekt na komputerze zrobi.
- Na widok prezentów "rękodzielniczych" piszczę głośno i entuzjastycznie, macham łapkami i wyrażam bezgraniczne zadowolenie.
- Od lat mam przeświadczenie, że bycie małżeństwem nie polega na siedzeniu sobie na głowie i patrzeniu sobie w oczy. Mamy wspólne zainteresowania, robimy wiele rzeczy razem, ale nie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Trzeba mieć własny świat i własne pasje. I jeśli Ślubny chce do tego mojego świata wpaść na chwilę, to świetnie. Ja czasem wpraszam się do jego królestwa. Ale szanuję jego potrzebę posiadania czasu tylko dla siebie i nie czuję się obrażona, kiedy na pytanie, co robimy wieczorem, słyszę: "Ja bym sobie chętnie pograł albo obejrzał film." To ja sobie poszydełkuję i posłucham audiobooka. Ale wiem, że jak tylko krzyknę z dołu, że może byśmy poszli na wieczorny spacer, to Ślubny rzuci wszystko (jak tylko dojdzie do "save pointa" :))))) i będzie gotowy do wyjścia w trzydzieści sekund, sugerując, że po drodze wpadniemy po "żelki na drogę".
***
Dzisiejszy wpis jest ilustrowany zdjęciami mojego prezentu "pod choinkę" od Ślubnego. Jak widać dostałam "część miękką, włóczkową", ale też trochę "żelastwa maszynowego":
Ślubny zadbał, żebym miała w końcu maszynę doposażoną w stu procentach i zamówił pełen komplet stopek, czyli w zasadzie wszystko, o czym osoba szyjąca może pomarzyć! W życiu nie sądziłam, że trochę żelaza i plastiku może mi sprawić tyle radości!
***
I skoro już jest wpis o życiu, pożyciu i szyciu na Rogu Renifera, to proszę bardzo - element niezbędny szczęścia i radości domowej: