Nothing Special   »   [go: up one dir, main page]

Przejdź do zawartości

Dwa światy/Epilog

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dwa światy
Pochodzenie Powieści szlacheckie
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1885
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Epilog.



Nie dwa, ale dwadzieścia cztery trzebaby malować światy, żeby ten jeden, który mamy przed oczyma, w pełni nieodgadnionych jego tajemnic, sprzeczności i dziwactw przedstawić. I nie dwa ich jest w istocie! Społeczność dzieli się nieskończenie, rozdwaja, rozłamuje, wbrew prawu, coby ją łączyć i jednoczyć powinno... Świat pański i szlachecki, świat szlachecki i mieszczański, świat ludowy i kapotowy, wszystko to oddzielne i im bliżéj siebie stojące, tém nieprzyjaźniejsze żywioły. Wszędzie na granicy, gdzie się stykają dwie klasy, jest ta walka dwóch światów, jest to pojęcie wyższości, które nie wyradza chęci pociągania upadłych ku sobie, ale odtrąca i wydziela. Mówimy o braterstwie w Chrystusie, aleśmy go w życie nie wszczepili; każdy z nas zżyma się na wyższych, co go odpychają, i burzy się przeciw niższym, którzy się do niego garną. Jedne usta miotają szyderstwo na tych, do których się zbliżyć nie mogą, i tych, których przyjąć nie chcą za swoich.
Tymczasem w całym różnolitym obrazie ludzkości, jak go widzimy przed sobą, wszystko Bóg tak urządził, że jedni drugim nic zazdrościć nie mamy, ani prawa kimkolwiek pogardzać; jedno tylko udoskonalenie duchowe nas podnosi, jedno zbestwienie poniża... są wielcy w gminie i podli na górze...
Ale te wielkie prawdy wejdą-li kiedy w życie? nie wiem; wątpię, bo i my ułomni, bo doskonałość, do któréj idziemy, jest może niedoścignioną, a pewnie bardzo daleką... Ludzkość przeżyła w ostatnich czasach wielce nauczającą epokę, a cóż z niéj pozostało? oto prawem sprzeczności, po zrównaniu bezmyślném ludzi, którzy nigdy równemi duchem być nie mogą, rosną znów fałszywe pojęcia, odradzają się przekonania feudalne, i w nowéj szacie otrzymują prawo obywatelstwa, trwalsze może niż dawniejsze.
Tak jest! równość pomiędzy nami niepodobieństwem... ale ani urodzenie, ani krew, ani imię nie jest bezpośrednio warunkiem wyższości; Bóg ją daje, nie ciało... I w niebiosach nie na jednym szczeblu stoją aniołowie, których doskonałość zbliża i oddala od tronu bożego; i na ziemi nie równiśmy sobie, bo myśl, co podnosi jednego, w drugim śpi nieobudzona... ale darem bożym, a choćby i pracą własną dumnemi nie mamy być prawa. Rozum sam, nauka, jasność pojęcia nie dźwigają nas wyżéj, jeśli serce skrzydeł nie przypnie; czyn dopiéro i miłość podnoszą i uzacniają, a miłość powinna być czynną, a czyn musi być miłością przejęty...
— Co to takiego piszesz? kazanie? — spytał mnie, zaglądając przez ramię, przybyły niespodzianie gość jakiś ciekawy.
— Tak, coś nakształt niego, ale to zakończenie powieści.
— A słyszałże kto, żeby przez cztery tomy wyczerpawszy cierpliwość czytelnika, jeszcze ją na taką wystawiać próbę... Myślisz, że dowiedziawszy się o losie twoich bohaterów, zajrzy kto jeszcze w sens moralny? Ot, wierzaj mi, porzuć to i chodźmy na przechadzkę.
— Z duszy i serca, i ja to wolę; chodźmy.
Nie było więc sposobu dokończyć epilogu, a może miał słuszność przybyły doradca, że na nicby się nie przydał.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.