bo...myślę sobie, że ta zima kiedyś musi minąć...
Dziękuję Kochane za wszystkie dowody pamięci, sympatii i troski. Są dla mnie bezcenne i jeżeli nawet kiedyś bezpowrotnie skończę z "blogowaniem" (pewnie i na to przyjdzie czas), to pozostanie mi po tej przygodzie niezwykle budująca świadomość, że warto było. Warto było dla tych niezwykłych relacji, znajomości, przyjaźni ... i mimo, że często tylko wirtualnych, to jednak bezcennych.
Mało się działo w mojej pracowni. Niestety. Domu też nie wybudowałam w tym czasie ;), a co za tym idzie nie udało mi się go urządzić wg własnych pomysłów. Choć przyznaję bez bicia, że nie ma dnia abym o tym naszym nowym domu nie myśłała. Abym nie tęskniła do wciąż jeszcze odległej przeprowadzki na "naszą" wieś :)
...ale wszystko w swoim czasie. Póki co, żyję dalej marzeniami i wierzę, ...że wszystko będzie możliwe... ;)
A żeby nie było, że cały ten czas przebumelowałam. Co prawda potrzebowałam ostrej mobilizacji, żeby przekonać moje, marazmem spowite dłonie, do twórczych zachowań ;)
Po raz kolejny okazało się, że córcia jest skutecznym motywatorem. Nie umiałam jej odmówić kiedy leżakująca w moich przepastnych szafach, wełenka moherowa wpadła jej w oko.
I tak sięgnęłam po paru latach do drutów. Okazało się, że jeszcze coś niecoś pamiętam. Oczka lewe, oczka prawe. To wystarczy ;) Nie do końca zadowolona jestem z efektu. Cienka nitka bardziej mi pasowała do jakiegoś ażuru, ale w myśl powiedzenia, "klient nasz Pan" nie miałam nic do gadania. Miał być sweterek długi i obcisły. Oto on na usatysfakcjonowanej klientce ;)
Drugim skutecznym motywatorem do robótek ręcznych okazało się styczniowe spotkanie z moją koleżanką.
Coś takiego wymodziłam dla niej. Mezalians małego haftu krzyżykowy i metalowego pudełka po cukierasach. Połączyły ich moje łapki kawałkami tkanin i pasmanterii. Wyszło takie puzdereczko.
...i to byłoby na tyle.
Tymczasem wypatruję wiosny ;)) i pozdrawiam wszystkich z całego serca.