Chapter Text
Pogoda w Minratusie była tego dnia wybitnie paskudna. Lało niczym z cebra, wiało, było zimno. Przypominała mu fereldeńską jesień. Jeżeli było coś, za czym nie tęsknił, gdy jego przygoda z Inkwizycją dobiegła końca, z pewnością była to pogoda. Patrząc przez okno na ulice tevinterskiej stolicy widział jedynie uciekających przed deszczem ludzi, kulących się pod daszkami lub biegnących w stronę schronienia.
- Magistrze – usłyszał głos Aegis – drobnej, młodej elfki o wielkich orzechowych oczach, ciemnej karnacji i czarnych włosach, ślicznej, niczym z obrazka. Od kiedy osiem miesięcy temu uratował ją – łutem szczęścia, akurat wracał od Mae – przed łowcami niewolników, dziewczyna służyła mu wiernie i z zapałem. Dorian, oczywiście, płacił jej hojnie i bez opóźnień.
- O co chodzi? – zapytał, odwracając wzrok od okna.
- Przybył posłaniec – poinformowała. – Proszę, oto list.
Dorian spojrzał na pieczęć na kopercie. Skinąwszy głową, usiadł za ciężkim, dębowym biurkiem i przełamawszy zaschnięty lak, zaczął czytać.
Dorian, przyjacielu,
Mam nadzieję, że moja wiadomość zastanie Cię w dobrym zdrowiu. Oczywiście zastanawiasz się, dlaczego zdecydowałem się odpowiedzieć na Twoją prośbę listownie, zamiast przy pomocy Kryształu – nie martw się, wszystko się wyjaśni.
Wraz z Josie (która przesyła pozdrowienia i dziękuje za przesłane jej tevinterskie wino – na Stwórcę, co Wy w nim widzicie, wino, jak wino) przedyskutowaliśmy, w jaki sposób możemy udzielić Ci pomocy (dyskusja była bardzo ożywiona, do tego stopnia, że jeden z moich rogów został ukruszony). Zdecydowaliśmy, że zebranie oddziału ludzi wiernych Inkwizycji i zakłócenie całego wydarzenia nie jest jednak zbyt mądrym posunięciem, miałeś rację. Stwierdziliśmy też, że moja obecność w żaden sposób nie przysporzy Ci korzyści. Jestem zbyt charakterystyczny, mój związek z Josie nie jest żadną tajemnicą, ponad to Inkwizycja nie jest kochana w Tevinter, qunari tym bardziej, a ciężko byłoby mi zakryć rogi (próbowałem, uwierz mi – żadna peruka nie dała rady). Dodatkowo, jeśli wywiązałaby się walka, jednoręki mag jest raczej kiepskim sojusznikiem.
Nie przesyłam jednak listu po to, by dać Ci znać, że nie mogę Ci pomóc – dołączam do niego, jestem pewien, rozwiązanie wszelkich Twoich problemów.
Adaar
Dorian zmarszczył brwi. Był pewien, że gdyby Aegis dostała cokolwiek wraz z listem, przekazałaby mu to. Czyżby nieuczciwy posłaniec? Adaar bardzo dbał o to, by jego ludzie byli sprawdzeni i pewni, ale wszystko było możliwe.
- Kim był posłaniec? – zapytał Aegis, która odkładała na miejsce księgi. Dorian miał zwyczaj tworzenia dwóch „wieżyczek” z opasłych tomów – po prawej te, których miał zamiar jeszcze używać, po lewej te, które okazywały się w danym momencie zbędne.
- Mężczyzna. Człowiek. Koniecznie chciał poczekać, aż przeczytasz list, magistrze. Mam go zawołać? – zapytała ze zmarszczonymi brwiami. Dorian skinął głową. Być może posłaniec uznał, że to, co wysłał mu Adaar nie powinno trafiać w niepowołane ręce? W takim razie dlaczego nie nalegał, by dać mu wiadomość wraz z przesyłką osobiście, zamiast przez elfią służkę?
Do jego gabinetu wszedł barczysty mężczyzna, spokojnie o głowę wyższy od samego Doriana. Na plecach miał wielki topór, a jego ciało chronione było płytową zbroją. Miał rude, długie włosy i gęstą brodę zaplecioną w trzy równe i staranne warkocze. Ociekał wodą.
- No cześć – przywitał się nieśmiało olbrzym. - Przepraszam, że tak długo. Bez Oghrena zawsze się gubię, dojechałem tu już wczoraj, ale wylądowałem w ogóle w innej części miasta… Chociaż z Oghrenem też się gubię. No, przepraszam, w każdym razie.
Dorian, zanim się zorientował, zerwał się z krzesła i przemierzył gabinet. Jego umysł dogonił jego nogi dopiero, gdy stał tuż przed Bohaterem Fereldenu, nagle niepewny, co zrobić.
Niedźwiedzi uścisk Couslanda wycisnął z niego całe powietrze. Zanim Gorn miał okazję go udusić, Dorian energicznie poklepał go po ramieniu.
- Tak, tak, też się cieszę, że cię widzę – powiedział, gdy Komendant puścił go i mógł nabrać powietrza w płuca. – Ale co tutaj robisz?
- No, Adaar powiedział, że się w coś wpakowałeś – wyjaśnił Gorn. – A że ja mam zakaz wstępu do Amarantu jeszcze przez jakieś dwa miesiące, to stwierdziłem, że mogę pomóc, no nie?
- Co tym razem zrobiłeś? – zapytał, siadając w fotelu i wskazując krzesło naprzeciw siebie, po drugiej stronie biurka.
Aegis zajrzała do gabinetu.
- Magistrze, czy coś podać?
- Tak – zarządził. – Napijesz się czegoś ciepłego? A może wina? Jesteś głodny?
- Wina nie odmówię – stwierdził Cousland.
- W takim razie, Aegis, przynieś wino i przekąski – nakazał służce. – I przygotuj pokój gościnny – dodał.
- Spokojnie, zatrzymam się w gospodzie, nie musisz… - zaczął Gorn, ale Dorian uciszył go gwałtownym machnięciem ręki.
- Nonsens. Nie będziesz mieszkał w jakiejś podrzędnej karczmie. To pewnie jakaś speluna w najgorszej dzielnicy? Nie, nie odpowiadaj, wolę nie wiedzieć – skinął głową na elfkę. – Mów więc, czemu tym razem wyrzucili cię z twojego własnego arlatu? Znowu coś brutalnie pozbawiło twojego gościa głowy i wywołałeś kryzys dyplomatyczny? Znalazłeś starożytny artefakt i prawie sprowadziłeś zagładę na Thedas? Wywołałeś plagę bryłkowców? A może po prostu wykryto spisek na twoje życie? Nie trzymaj mnie w niepewności!
- Z tą głową to przecież w dobrej wierze było – mruknął Cousland. – A skąd miałem wiedzieć, że ten posążek na Głębokich Ścieżkach był jakiś ważny? Ładny był, dla Sigrun wziąłem! A spisek już przerabiałem. Dawno. A plaga bryłkowców to by prędzej sprawka Leliany była – burknął. – To tak do końca moja wina tym razem nie była – zaczął.
- To nigdy nie jest do końca twoja wina – zakpił Dorian, ale stwierdził, że w zasadzie to ma rację. Jeżeli chodziło o pecha, Cousland bił na głowę wszystkich ludzi Thedas. Razem wziętych. – Mów. – Gorn westchnął.
- Zaprosili mnie do Orzammaru – zaczął. – No i cały dzień łaziliśmy i łaziliśmy, wszystko mi pokazywali i mnie oprowadzali, jakby zapomnieli, że ja tam, cholera, spędziłem prawie miesiąc. No w porządku, większość na Ścieżkach, ale jednak. Przecież nawet Kurzowisko widziałem, a tym razem to je ominęli, jakby go nie było.
- To zwyczajny zabieg – wzruszył ramionami Dorian. – Gościom nie pokazuje się tego, co nieładne. Mów dalej, proszę.
- Łaziliśmy i łaziliśmy, już parę godzin minęło, a typowi, który mnie oprowadzał w ogóle nie zamykała się morda – ciągnął Gorn. – No to logiczne i naturalne chyba, że lać mi się zachciało. No i wiesz, tam była taka rzeźba… Jak tam poprzednim razem byłem, to na własne oczy widziałem, jak tam się krasnoludy odlewają! A że, wiesz, sytuacja była kryzysowa to stwierdziłem, że dobra, może niezbyt elegancko, ale krasnoludy przecież z delikatności nie słyną, to też skorzystam. Lepiej, niż się zeszczać w spodnie. No to jak przewodnik stanął tyłem do tej rzeźby i zaczął gadać, nie wiem, w sumie, o czym, to ja cichaczem tam poszedłem załatwić swoje – powiedział.
- Gorn – westchnął Dorian, ukrywając twarz w dłoniach. Aegis przyniosła butelkę z winem, dwa kielichy, a także świeże, suszone oraz kandyzowane owoce. Postawiwszy tacę na biurku, skłoniła się i zapytała:
- Czy podać coś jeszcze, meserre, czy mam się zająć przygotowaniem pokoju?
- To wszystko, Aegis – powiedział Dorian, rozlewając wino do kielichów. Gorn obserwował ją uważnie, gdy wychodziła.
- Nie myślałem, że jesteś typem człowieka, który trzyma niewolników – powiedział Komendant, a w jego głosie czaiła się wściekłość.
- Bo nie trzymam – odparł spokojnie Dorian. – To służka. Płacę jej, może w każdym momencie odejść – Cousland widocznie się rozluźnił. Rudowłosy złapał za kielich i opróżnił go w połowie jednym haustem. Dorian wzdrygnął się nieznacznie, obserwując barbarzyńskie nawyki swojego gościa – Kontynuuj. Chyba wiem, dokąd zmierza ta opowieść, ale z tobą nigdy nie można być do końca pewnym – mruknął.
- Ech… No więc przewodnik gada, ja wyciągam interes i robię swoje. Nie zdążyłem jeszcze nawet skończyć, a facet się odwraca. No i tak jakby go zatkało. Stał i patrzył, szczęka mu opadła, oczy wyszły z orbit, ja stoję i trzymam fiuta w ręce, no i myślę, w porządku, mały nie jest, ale bez przesady, nie trzeba się gapić… niegrzeczne to trochę – ciągnął.
- Co za skromność! – zaśmiał się Dorian, czując jednak gorąco na policzkach.
- No okazało się, że wcale nie o to chodzi - mruknął rudowłosy.
- Nasikałeś, znając twoje szczęście, na rzeźbę Patrona Aeducana, przodka aktualnego króla Orzammaru?
- No tak – skinął głową Gorn. – Ale to to tam nic, przecież mówiłem, że wszyscy na ten posążek leją.
Dorian pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Tak myś… zaraz, co?
- No wszyscy na ten posążek leją – powtórzył Gorn.
- W takim razie o co, cholera, chodziło?!
- Faceta, tego mojego przewodnika, zalazł od tyłu Bezkastowiec i wsadził mu nóż w plecy. Nie zauważyłem nawet skubańca, mignął mi, jak uciekał. No i wiesz, korytarz był pusty, żadnych świadków. Weź wyjaśnij, w jaki sposób jesteś sam na sam z cholernym trupem. Okazało się, że facet był kimś ważnym w tym ich Kongresie. Teraz jest śledztwo w Orzammarze, nie to, że mi nie wierzyli czy coś, jak im powiedziałem, że to nie ja, w zasadzie to po co miałbym to robić? Ale mój seneszal stwierdził, że najlepiej, żebym teraz krasnoludom nie lazł w oczy. W ogóle nikomu nie lazł w oczy. Spieprzył gdzieś najlepiej.
- Spodziewałem się… czegoś zupełnie innego – mruknął po chwili ciszy Dorian.
- No i mam zakaz powrotu do Amarantu, dopóki się to wszystko nie uspokoi – zakończył swoją opowieść Gorn.
Magister pokręcił głową.
- Jakim cudem, jeżeli coś może ci pójść nie tak, to na pewno tak będzie? – Gorn posłał mu promienny uśmiech.
- Jeszcze żyję! Więc chyba nie może być aż tak tragicznie.
Żyjesz jeszcze chyba tylko dlatego, pomyślał z dziwną rezygnacją Dorian, że Stwórca chce kogoś, z kogo może się pośmiać.
Cousland opróżnił do końca kielich i podstawił go gospodarzowi do napełnienia. Wpakował sobie przy okazji do ust garść rodzynek.
Jeżeli to ma wypalić, myślał z paniką Dorian, będę musiał go nauczyć, jak ma się zachowywać.
- Dobra – powiedział Gorn z, o zgrozo, pełnymi ustami. – To mi wyjaśnij teraz, o co chodzi z tym, że mam coś pomóc. Ubić coś potrzeba? W głowie ci siedzi jakiś demon czy coś? Bo w tym już wprawy, szczerze mówiąc, nabieram – przełknął i posłał magowi uśmiech. Między zębami utknął mu kawałek rodzynki.
Dorian kolistymi ruchami rozmasował skronie.
- Dostałem zaproszenie na bal – zaczął niepewnie. Cousland patrzył na niego wyczekująco.
Na litość Andrasty. Powinien udusić Adaara. Nie to, że były Inkwizytor mógł przypuszczać, że poproszenie BOHATERA FERELDENU o coś takiego może sprawić Dorianowi jakąkolwiek trudność. Mógł go chociaż uprzedzić, cholerny rogacz. Przygotowałby przemowę. I dostał kilkunastu ataków paniki. Stwórco, jak miał poprosić o to cholernego BOHATERA FERELDENU?!!
Przystojnego, na swój dziki sposób uroczego, o ciepłym uśmiechu i oczach w najpiękniejszym odcieniu zieleni, jaki widział, Bohatera Fereldenu. Z grzywą miedzianych włosów i imponującą, nadzwyczaj jak na fereldeńskiego barbarzyńcę zadbaną, brodą. Ze złotym sercem.
Na oddech Stwórcy. Dorian Pavus czuł się jak zauroczona swoim szlachetnie urodzonym pracodawcą praczka. Jego policzki były gorące, tak samo jak kark i uszy. Z pewnością wyglądał w tym momencie jak wyjątkowo nieatrakcyjny pomidor.
- Dorian? Dobrze się czujesz? – zaniepokoił się Cousland.
- Strasznie tu gorąco – powiedział, zrywając się z miejsca i podchodząc do okna.
- W Tevinter jest dużo cieplej, niż w Fereldenie – potwierdził. – Jest zima. A u was jest jak późną wiosną – mruknął. – Dobrze, że nie przypłynąłem latem – ciągnął – pewnie bym się roztopił. O co chodzi z tym balem?
Dorian odetchnął i policzył powoli do pięciu.
- Jestem pewien, że moi wrogowie coś planują – powiedział. – Coś dużego.
- Czyli co? – nie zrozumiał Cousland. – Mam tam wpaść i zrobić siekaninę? To nie ma problemu! Masz tę swoją fajną barierę, otoczysz mnie, ja wezmę topór i…
- Nie, nie, nie – przerwał mu mag, zanim Gorn miał okazję się rozkręcić. – Chodzi o to… Inkwizycja została rozwiązana. Owszem, Adaar jest dalej poważany, ale daleko mu do pozycji, jaką zajmował jako Inkwizytor. Dodatkowo, wszyscy wiedzą o jego ślubie z Lady Montilyet. Jego małżeństwo jest szczęśliwe, mieszka w Antivie… Oczywiście mam jego oficjalne poparcie – wyjaśniał gorączkowo Dorian. Jego ręce zaczęły drżeć. Nie miał prawa prosić Gorna o coś takiego, nie miał nawet odwagi, gdy rudowłosy olbrzym wpatrywał się w niego pełnymi niewinności pięknymi, zielonymi oczami.
- No.. Na pewno masz – przytaknął Cousland. – Przecież jest twoim przyjacielem. Przyjaciół się zawsze wspiera. Ale skoro nie mam zrobić jatki, to o co chodzi?
Dorian zanurzył dłoń w swoich włosach, nie przejmując się po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna, że burzy tym swoją idealną fryzurę.
- Mimo jego oficjalnego poparcia wszyscy są świadomi, że nie narazi się dla mnie. Oczywiście, jeżeli będzie trzeba, przyjdzie mi na ratunek – powiedział szybko, zanim Gorn miał okazję zaprotestować. – Ale jeśli zagrozi to w jakiś sposób Josephine, to będzie musiał wybrać. A ja nie mogę go o to prosić – ciągnął cicho.
- Jest jeszcze Varric – przypomniał Gorn.
- Oczywiście. Ale potrzebuję kogoś, kto rzuci wszystko i osobiście poprowadzi krucjatę na moich wrogów, jeśli będzie trzeba. Kogoś o niemożliwej do zachwiania pozycji. Szanowanego, słynnego na całe Thedas. Kogo imię szanują nawet qunari.
Czasami Gorn miewał przebłyski politycznego geniuszu. Niestety, nie był to jeden z tych momentów.
- Ale po co? – zapytał skołowany.
- Z poparciem kogoś takiego będzie mi łatwiej przeforsować pewne zmiany – wyjaśnił Dorian. – Z… bezwzględnym poparciem kogoś takiego będę w stanie zastraszyć ludzi, którzy sprzeciwiają się reformom, które próbujemy wprowadzić.
Gorn przez chwilę patrzył tępo w ścianę. Po chwili skinął głową.
- Jak w Orzammarze trochę. W sensie, jak się kłócą, kto ma królem zostać. Starczy, żeby Patron pokazał palcem, który, to już nie dyskutują.
Dorian odetchnął z ulgą.
- Podobnie. Rozumiesz więc, że potrzebuję takiego „Patrona”.
- Dobra, rozumiem. Ale co ma z tym wspólnego jakiś bal? I ja? Mam tam kogoś takiego znaleźć? Ale kogo?
- Gorn – powiedział błagalnym tonem Dorian. – Zastanów się chwilę.
Rudowłosy zmarszczył brwi, na jego twarzy pojawiło się skupienie graniczące z bólem.
- Posłuchaj – zaczął powoli i cierpliwie mag. – To wszystko, co robisz – świadomie, nieświadomie, specjalnie czy przypadkiem, mam na myśli wszelkie międzynarodowe awantury, kryzysy i małe apokalipsy… Myślisz, że komukolwiek innemu udałoby się z tego wywinąć? Za każdym razem po prostu wywalają cię z Amarantu, po jakimś czasie wszystko się uspokaja, a ty znowu jesteś kochanym przez wszystkie narody Bohaterem. Czempion Kirkwall jest przez jednych kochany, przez innych nienawidzony, Inkwizytor tak samo, ale ty? – ciągnął z fascynacją – Ty jesteś szanowany przez wszystkich. Nawet, jak wspomniałem, qunari. Udało ci się zakończyć Plagę tak szybko, że nawet Ferelden wykręcił się sianem. Rządzisz dobrze prosperującym arlatem, nie ważne, jakie wynikają z tego skandale. Twoje słowo jest traktowane na równi ze słowami najróżniejszych władców, każdy chce twojego poparcia.
- Ale to tak wcale nie wygląda! – zaprotestował Gorn. – Ja jestem tylko facetem, co macha toporem, za dużo chla i ciągle wywołuje jakieś burdy! To tak wyszło, że zostałem Szarym Strażnikiem, w sumie to przez przypadek przeżyłem Ostagar, a wszystko, co zrobiłem podczas Plagi, to tak zwykłym fartem!
- Mylisz się – uciął Dorian. – Jest w tobie o wiele więcej.
Gorn, jak zwykle, gdy był spłoszony, potarł dłonią blizny na karku.
- No dobrze. Nie sądzę, żebyś miał rację, ale w porządku, skoro moje bycie bohaterem z przypadku może ci się do czegoś przydać, to nie ma problemu. Czyli mam, co? Ogłosić moje pełne poparcie dla twoich planów? To nie ma najmniejszego kłopotu, to nawet prawda będzie. Jak cię znam, to dużo dobrego tu próbujesz zrobić. Fajnie. Czyli, generalnie, jak ma to wyglądać?
Dorian odkaszlnął, by oczyścić gardło.
- Potrzebuję… - zamilkł. Mięśnie na jego szyi zacisnęły się, nie mógł wykrztusić ani słowa, ciężko było mu nawet odetchnąć.
Gorn może tego popołudnia nie doznał politycznego olśnienia, ale zauważył przynajmniej, że Dorian ma problem z uzewnętrznieniem swojej prośby. Powoli podszedł do maga, odwrócił go w swoją stronę, położył mu dłonie na ramionach i spojrzał mu w oczy.
- Hej – mruknął cicho. – Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć.
Mag odetchnął głęboko.
- Chcę, żebyś poszedł ze mną na ten bal – zaczął.
- No w porządku – powiedział, wzruszając ramionami. – Żaden problem. Nażreć się i nachlać za darmo? Żaden, naprawdę żaden, najmniejszy kłopot.
- To nie wszystko – powiedział Dorian, nagle wbijając spojrzenie w podłogę. Gorn wpatrywał się w niego w milczeniu. – Magistrowie są świadomi mojej… orientacji.
Gorn zmarszczył brwi,
- Nie rozumiem, dlaczego to czyjakolwiek sprawa. Co w związku z tym?
- Twoja obecność zostanie odebrana jako… Wszyscy pomyślą, że…
- Jestem twoim kochankiem? – dokończył Cousland. Dorian nadal na niego nie patrzył, skinął jednak głową. – Wiesz, można ich wyprowadzić z błędu. Nic trudnego. Trochę się pouśmiecham do ładnych pań i tak dalej. Może do jakichś panów. Może nawet zauważą, jak się z kimś wymykam – spróbował uspokoić maga.
- Chodzi o to – powiedział Dorian, zbierając się na odwagę i patrząc Couslandowi w oczy – że mają tak pomyśleć. Co więcej, mają nie mieć co do tego najmniejszych wątpliwości. Ma to być wiedza powszechna.
W końcu Gorn zrozumiał. Puszczając ramiona maga, złapał za jeden z warkoczy, w które zapleciona była jego broda i zamyślił się głęboko.
- To ma sens – przyznał w końcu. – Jeżeli, jak twierdzisz, a ja przypomnę, wcale się z tym nie zgadzam, jestem tak poważany i w ogóle, to jako twój kochanek otworzę ci sporo drzwi – ciągnął. – Skoro, jak mówisz, ludzie tak bardzo mnie szanują, a moje zdanie jest takie ważne i tak dalej, to jeśli stwierdzę, że „ten magister jest wspaniałą, godną mojej miłości osobą, oszalałem na jego punkcie przez jego dobroć, mądrość, ideały i te de” to ludzie stwierdzą, że coś w tym musi być.
Dorian obserwował oblrzyma, czekając na jakąś konkluzję.
- A ci, którzy się nie zgadzają, to są ble i na pewno nie mają racji. Dodatkowo będziesz miał poparcie byłego Inkwizytora i Wicehrabi Kirkwall. Siła polityczna nie do zmiecenia – stwierdził Gorn. – Jak się ładnie uśmiechnę, to nawet Bhelen coś mruknie, że w sumie jeśli niektóre rzeczy się zmienią, to Orzammar by przychylniejszym okiem spojrzał na Tevinter. Fereldenem to się tu chyba za mocno nikt nie przejmuje, ale mimo wszystko, Alistair pokrzyczy „Wolność dla elfów! Magia krwi jest be!”. Chociaż tyle jest mi winny. A w Weisshaupt to zrobią wszystko, żebym tam tylko wizyty nie złożył, nawet by chyba poparli bryłkowca na tronie Anderfells. Po ostatnich odwiedzinach dali mi do zrozumienia, że moja obecność sprawi im wielką przyjemność. Ale moja obecność jak najdalej od nich.
- Muszę usłyszeć tę historię – mruknął Dorian.
Gorn posłał mu uśmiech.
- To kiedy ten bal?
Notes:
Gorn był pierwszą postacią, którą grałam w uniwersum Dragon Age. Zawsze wyobrażałam go sobie jako nieporadnego olbrzyma, który ma więcej szczęścia, niż rozumu... Zanim się obejrzałam, w jakiś sposób się do niego przywiązałam. Grając w Awakening, DA2 i w końcu w DA:I zawsze zastanawiałam się, jak by sobie radził w Thedas, które obserwowałam i w jakiś sposób kształtowałam. Naturalnie w mojej głowie zaczęły się roić najróżniejsze pomysły, nowe przygody i kłopoty, w które mógłby się wpakować.
Jest tego dużo. Czemu by więc tego nie zapisać?
Dlatego postanowiłam zrobić serię. Historie Z PEWNOŚCIĄ nie będą uporządkowane chronologicznie, nawet ich tak nie piszę. Piszę kilka na raz (do tego nie tylko z uniwersum Dragon Age) każda jest oddzielna, ale powiązana właśnie postacią rudego debila, który w sumie to wszystko robi niechcący. Tak wyszło, no. Proszę na niego nie krzyczeć, nie jego wina, że jest przegrywem.
A znając mnie, tempo będzie ŻÓŁWIE. No ale postuję to, co napisałam.
Dzięki! :D
A tak co do Adaara - siedzi pod butem. Bardzo cicho i grzecznie.
Chapter Text
- Naprawdę nie wiem, czy mam cię zabić, czy uściskać – powiedział Dorian do Kryształu. Aegis miała przygotować Strażnikowi kąpiel. Dorian stwierdził, iż następnego dnia musieli udać się na zakupy – Cousland nie tylko nie wziął ze sobą żadnego odpowiedniego na przyjęcie ubrania, ale praktycznie nie miał ze sobą nic, co byłoby akceptowalne nawet do prac polowych.
Zdaniem Doriana, oczywiście. Kiedy przeglądali, co Gorn ze sobą przywiózł, Komendant stwierdził, że to najlepsze ubrania, jakie posiada. Cztery wyświechtane, pożółkłe koszule wątpliwej jakości oraz dwie pary poprzecieranych, znoszonych spodni. Buty… Wolał nie myśleć o butach.
Tak. Zakupy były jak najbardziej na miejscu.
Adaar miał czelność się zaśmiać. Czyli jednak morderstwo, stwierdził Dorian.
- Uznaliśmy z Josie, że to najlepszy pomysł. Przy jego pozycji…
- Mogłeś mnie chociaż uprzedzić! – przerwał Inkwizytorowi.
- Po co? Żebyś przez tydzień się zastanawiał, co na siebie założyć? – mruknął Tal-Vashoth z przekąsem. – Opowiadał ci, co się stało podczas podróży? – zapytał z zainteresowaniem Adaar.
Dorian westchnął.
- A coś się stało? Nie, zaraz. Oczywiście, że coś się stało. Co takiego? Albo nie, nie mów mi. Sam go zapytam, przy kolacji.
- Czasami sobie myślę, że moglibyśmy się pozbyć groźby ze strony Solasa w bardzo prosty sposób. Wystarczyłoby przekonać Couslanda, że Fen’Harel ma rację i powinien do niego dołączyć. Wszystko by zaraz wzięło w łeb – stwierdził Adaar. – I wcale by nie był żadnym podwójnym agentem. Po prostu coś by się spieprzyło. Nawet nie do końca przez niego – dokończył ze śmiechem.
- Do tej pory wszystko udawało mu się naprawić – stwierdził Dorian. – Co więcej, zazwyczaj wynikało z tych jego awantur coś dobrego.
- A co mogłoby wyniknąć lepszego, niż powstrzymanie zagłady Thedas? – zapytał Adaar.
- Dołączył do kultu, który chciał zniszczyć świat, niechcący go uratował – mruknął Dorian. – Najgorsze jest to, że w przypadku naszego drogiego Bohatera, wcale nie wydaje mi się to nieprawdopodobne.
- Muszę kończyć – powiedział Adaar. – Idziemy z Josie do teściów – dodał smętnie.
- Powodzenia.
- Przyda się – stwierdził qunari. – Trzymaj się, Dorian. Uważaj na siebie. Na niego nie musisz, raczej da sobie radę.
Kryształ w jego dłoni stał się zimny.
Dorian był bardzo zdziwiony, że jego dom jeszcze nie stanął w płomieniach, albo służba nie zdecydowała się złożyć masowego wymówienia. Przecież Gorn gościł już u niego dwie godziny…
Mag usiadł za biurkiem i pogrążył się w myślach. Musieli być bardzo przekonujący, ale nawet przy najlepszej grze aktorskiej, trudno będzie przekonać ludzi, że jego udawany romans z Komendantem nie był tylko politycznym wybiegiem. No bo jakie jest prawdopodobieństwo, że magister, któremu osuwa się grunt pod nogami, nagle okazuje się kochankiem jednej z najbardziej wpływowych osób w Thedas? Wszyscy stwierdzą, że albo Gorn jest wyjątkowo naiwny (co, w zasadzie, było prawdą), albo Dorian ma mu coś do zaoferowania. Z pewnością czekają ich próby przekupienia Couslanda, może zastraszenia, a nawet uwiedzenia. Pomijając nadzwyczajnego pecha, jakąś dziwną klątwę wiszącą nad Komendantem, było za dużo zewnętrznych czynników, które mogły wpłynąć na całą sprawę. Dorian nie mógł ani niczego przewidzieć, ani niczego się spodziewać. Musiał więc…
- Meserre – do pokoju zajrzał ludzki sługa. Rick? Być może. – Pukałem kilka razy, ale nie odpowiadałeś. Kolacja jest gotowa, czy mam wezwać twojego gościa?
- Tak, oczywiście – powiedział, wstając. – Zapytaj się tylko najpierw, czy czegoś mu potrzeba. Poza tym, przekaż reszcie służby, że mają spełniać życzenia naszego gościa – przykazał.
- Dobrze, meserre – sługa skłonił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Dorian podszedł do lustra i poprawił nieco włosy. Powinien poprawić kreski przy oczach? Zaraz, czy wszystko było w porządku z jego wąsem? Czy kolor tej szaty na pewno wydobywał szarość jego oczu? Och, kaffas, nie miał na to czasu, Gorn mógł w każdej chwili zejść do jadalni, a z pewnością był głodny i zmęczony po podróży. Zaraz, Cousland wspomniał, że przybył już dzień wcześniej. Czy błądził całą noc i pół dnia po ulicach Minratusu? Czy może zatrzymał się w gospodzie? Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, z pewnością logiczna byłaby ta druga możliwość, ale…
Stop. Za bardzo się nakręcał.
Biorąc głęboki oddech, wyszedł z gabinetu i udał się do jadalni. Kamienica, w której mieszkał, nie należała może do najobszerniejszych, z pewnością była jednak wygodna. Po niedawnej śmierci jego matki mógł bez najmniejszych problemów zająć odziedziczony budynek i wprowadzić wszelkie zmiany, jakie uważał za konieczne.
Nieco smutne, myślał czasami. To, że śmierć jego matki kojarzyła mu się głównie z możliwością zamieszkania w wygodnym lokum w stolicy.
Wchodząc do jadalni, zajął miejsce u szczytu dwunastoosobowego stołu. Po jego prawicy znajdowało się nakrycie dla Gorna. Nie musiał czekać długo – jego gość wszedł do pomieszczenia tuż po tym, jak Dorian zasiadł do wieczerzy.
Rudowłosy posłał mu promienny uśmiech i zajął wolne miejsce. Miał na sobie jedną z okropnych koszul i te przyprawiające o ból głowy spodnie. Wysokie buty do połowy łydki były może wykonane z wysokiej jakości skóry… ale już prawie się rozlatywały. Po niedawnej kąpieli Gorn uczesał włosy w luźny węzeł i zaplótł na nowo brodę – tym razem w kilkanaście warkoczyków, z których najgrubszy biegł od jego podbródka. Po obydwu stronach ust miał kolejne dwa, symetryczne sploty. Przyciął wąs tuż nad wargami, by mu nie przeszkadzał. Reszta warkoczyków była zadziwiająco równa i schludna.
Widocznie w oczekiwaniu na kolację Cousland bardzo się nudził.
- Słyszałem, że po drodze do Tevinter miałeś jakieś przygody – zagadnął Dorian, gdy słudzy wnieśli półmiski i rozlali wino do kielichów. Gorn podrapał się po bliznach na karku, dzięki jego fryzurze lepiej widocznych, niż zwykle. Mag miał okazję po raz pierwszy się im przyjrzeć – wyglądały na ślady po pazurach, przynajmniej jeden z nich przeciął tętnicę szyjną. Jakim cudem Cousland się nie wykrwawił?
Pewnie po prostu nie wiedział, że przy takiej ranie powinien.
- Trochę mi się pomyliły statki – wyjaśnił Gorn. – W sensie, zapytałem jednego gościa – płyniecie do Cumberlandu? No to on, że tak, to się wpakowałem, no do Cumberlandu to do Cumberlandu. Trochę się dziwnie na mnie spojrzał, ale mnie nie wyrzucił, no to myślałem, że wszystko w porządku.
Dorian ukrył uśmiech, zasłaniając usta kielichem. Gorn, okazało się, potrafił się jednak zachowywać w cywilizowany sposób – zanim się odezwał, przełknął jedzenie, używał właściwych sztućców i siedział w całkiem przyzwoity sposób. Nawet łokcie trzymał przy sobie, do tego się nie garbił. Gdyby jeszcze mówił w mniej chaotyczny sposób…
- Się okazało, że to statek jakichś przemytników. Teraz wiem, że mi Adaar na jakimś wielkim okręcie miejsce załatwił, ale ja zazwyczaj jak pływam to takimi bardziej łódkami, co z nich wylewasz wodę w tym samym tempie, co ona ci się wlewa. To ten stateczek i tak mi się przyzwoity wydawał.
- Ale ostatecznie popłynąłeś dobrym statkiem? – zapytał Dorian.
- Nie – odparł Gorn. – ale się dogadałem z nimi, w sensie dałem kapitanowi parę suwerenów i nie było problemu, pomyłka to pomyłka, każdemu się może zdarzyć.
Cóż, jak na przygody Couslanda, ta była wyjątkowo spokojna. Nudna wręcz.
- Problem się zaczął, jak nas zaatakowała druga taka siupa – powiedział Cousland. – Nie tego kapitana co trzeba wyrzuciłem za burtę. Pierwszy raz w życiu walczyłem na morzu, jak mną bujnęło, no to na niego wpadłem. I wypadł. Trochę się na mnie załoga, z którą płynąłem wkurzyła, więc ten drugi kapitan stwierdził, że jak im pomogę, to mnie podrzucą do Cumberlandu. No to im pomogłem. I mnie podrzucili, dali mi nawet prezent – wyznał. – Przywiozłem ze sobą, możemy wypić po kolacji.
- W takim razie przepłynąłeś z Fereldenu do Nevarry, później ruszyłeś Imperialnym Szlakiem, przebyłeś pół Imperium i dotarłeś do stolicy? - zapytał Dorian.
- Nie wiem, może szybciej by było bezpośrednio morzem, ale nie mogłem znaleźć nikogo, kto by mnie zabrał. Nikt jakoś nie chciał.
- Żadnych więcej problemów po drodze? – zapytał mag, odkładając sztućce.
- Nie. W Nevarrze spotkałem kilku Szarych Strażników, powiadomili Weisshaupt, że zmierzam w kierunku Tevinter, wysłali eskortę. Tak mi się wydaje, że po to, żebym do nich się przypadkiem nie wybrał – stwierdził, również kończąc jedzenie. – Było nas pięciu, oni się w żaden sposób z gryfami na napierśnikach nie kryli, więc nikt się nawet nie odważył nam przeszkadzać. Także nie, po drodze żadnych więcej wydarzeń. Ech, dosyć o mnie, tylko gadamy o tym, co ostatnio odwaliłem. Mów, co u ciebie – zażądał.
Dorian opowiedział mu więc o swojej walce z magisterium, o tym, jak zebrał grupę podobnych mu idealistów i usiłował przeforsować co ważniejsze ustawy. Gorn słuchał w milczeniu, sącząc wino i od czasu do czasu mrucząc coś, by mag kontynuował.
- Jak na razie udało nam się przepchnąć trochę rzeczy dotyczących niewolników. Niestety, nic wielkiego, po prostu zakaz niebezpiecznych kar cielesnych narażających na kalectwo lub utratę życia, pod groźbą grzywny. Ale akurat to robi się rzadko – po co uszkadzać cenną własność - powiedział gorzko magister. – Co do magii krwi, udało się ukarać kilku altusów z pomniejszych rodów za jej nadużycie. To akurat żadne osiągnięcie. Bardzo często oskarżenia o magię krwi służyły do eliminacji co słabszych wrogów, zanim ci urośli w siłę – wyjaśnił.
- Rozumiem – odparł poważnie Gorn. – Robisz kupę dobrego. Nie przejmuj się, że to wolno czy coś, po prostu coś takiego zajmie wiele lat. Może nawet pokoleń.
- Wiem – westchnął mag. – Ach, jeszcze udało nam się wynegocjować nieco lepsze warunki dla niewolników – powiedział. – Każdy niewolnik musi mieć własne posłanie i dostęp do pożywienia. Wprowadzono najwyżej szesnastogodzinny czas pracy. Stwórca wie, jak wielu ginęło z wycieńczenia i głodu…
Gorn wzdrygnął się.
- Szesnaście godzin niewolniczej pracy brzmi nieciekawie – przyznał. Mag pokiwał głową.
- Owszem, ale wcześniej nie było żadnego ograniczenia – powiedział. – Co bogatsze rody mogły sobie również pozwolić na ciągłą wymianę… personelu… więc możesz sobie wyobrazić, jak to wyglądało. – „Och, kochanie, ten elf po poparzeniu jest taki brzydki! Mam pomysł – rzeźba w ogrodzie jest już stara i nieco się rozlatuje, użyjmy jego krwi, żeby ją naprawić i znajdźmy jakiegoś ładniejszego niewolnika”, albo „tato, ta elfka już mi się znudziła, sprzedajmy ją do kamieniołomu i kupmy jakąś ciekawszą, najlepiej taką, która zna różne sztuczki”…
Gorn pokręcił głową.
- I to nas, Fereldeńczyków, nazywają barbarzyńcami – mruknął.
- Kiedyś myślałem, że niewola jest lepsza od alternatywy – wyznał cicho Dorian. – Wiesz, jeśli masz szóstkę dzieci do wykarmienia, lepiej sprzedać jedno, by zapewnić reszcie przeżycie. Życie jako niewolnik nie mogło być w końcu takie złe – ciągnął. – Moja rodzina również miała niewolników. Byli traktowani w miarę przyzwoicie. Przynajmniej tak myślałem.
Przed jego oczami stanął młody elf. Ten, którego krew miała być użyta w rytuale, który miał zmienić Doriana.
Mag odetchnął głęboko.
- Podczas Plagi w Obcowisku w Denerim wybuchła dziwna epidemia – zaczął Gorn. – Tevinterczycy, którzy jakoś tak wygodnie pojawili się akurat w okolicy, obwołali, że mają lekarstwo, ale chorych trzeba odizolować. Założyli klinikę i w ogóle. Ale chorzy nie wracali. Bardzo nie chcieli mnie wpuścić do budynku uzdrowicieli – ciągnął. – Kiedy przestałem grzecznie pytać i w końcu zabiłem strażnika i tam wszedłem, okazało się, że elfy były pozamykane w klatkach– powiedział. – Magowie, którzy kiedy ja próbowałem dostać się do kliniki, usiłowali uspokoić wkurzone elfy, byli bardzo niezadowoleni, że ktoś korzystając z ich nieuwagi wlazł im do środka. Pozbyliśmy się ich, a później odnaleźliśmy ich szefa. Elfy były przygotowywane do transportu. Zostały sprzedane przez Loghaina – mówił z nieobecnym wzrokiem. – Oczywiście zabiliśmy złego magistra i jego pomagierów, uwolniliśmy elfy, ale niesmak pozostał. – Cousland dopił wino. – To nie jest moja pierwsza wizyta w Tevinter – przyznał rudowłosy, odstawiając kielich. – Ostatnio byłem tu jeszcze przed całym tym bałaganem z Konklawe, chyba trzy lata po Pladze? Może cztery, ciężko stwierdzić. Mówię o samej wizycie w Tevinter, nie o tym, kiedy przejeżdżałem tylko, zmierzając do Anderfells – zastrzegł. – Być może była to skrajna sytuacja, zapewne nie jest to normalne, ale widziałem, jak niewolnica umiera na ulicy. Była bardzo wychudzona, wyglądała na starą i schorowaną. Po prostu upadła. I się nie podniosła. Inni niewolnicy wzięli ją za ręce i zaciągnęli gdzieś na bok.
Dorian milczał.
- Mam kilku przyjaciół elfów – mówił dalej Gorn. – Bardzo przyzwoite osoby. Jak myślę, że mógłby to być ktoś z nich… - Komendant urwał. – Ech, widzisz? Miła kolacja w dobrym towarzystwie zmieniła nam się w coś takiego.
- Tak, cóż, rozmowa o Tevinter zwykle się kończy w ten sposób. To pewnie przez tych wszystkich magistrów ganiających z tasakami po ulicy.
Gorn zaśmiał się, ale jakoś tak bez wesołości.
- To na pewno to.
- Przy okazji – przypomniał sobie Dorian – mówiłeś, że przybyłeś do Minratusu już wczoraj. Gdzie spędziłeś noc?
- Macie bardzo ładne wieże i tak dalej – powiedział Gorn. – Pozwiedzałem trochę.
Dorian westchnął. Czego innego się spodziewał?
- Musisz być więc bardzo zmęczony – stwierdził zrezygnowany.
- Nie ma tragedii. Co ty na to, żeby obalić buteleczkę tego tajemniczego czegoś, co dostałem od swoich przewoźników? – zapytał. Jego wzrok był tak przenikliwy, że Dorian miał wrażenie, że nie do końca chodzi o to.
- W porządku – zgodził się.
- W takim razie każ przynieść do siebie kielichy – powiedział, wstając. – Chyba, że chcesz pić prosto z butelki. Mi to nie robi żadnej różnicy. Za chwilę do ciebie przyjdę.
- Mój pokój jest… - zaczął.
- Sługa wskaże mi drogę – stwierdził Gorn, wychodząc z jadalni.
Dorian, wzruszając ramionami, przekazał służce, by do jego pokoju dostarczono kielichy.
Z drugiego gościnnego pokoju wyjrzała Aegis, rozejrzała się i widząc, że korytarz jest pusty, skinęła na niego dłonią. Dorian, zaintrygowany, wszedł do pomieszczenia. Elfka zamknęła za nimi drzwi.
- Meserre – zaczęła rozgorączkowanym szeptem – czy naprawdę chcesz, bym zrobiła to, co każe mi ten człowiek? – zapytała zdenerwowana.
Dorian musiał mieć w tym momencie dosyć głupią minę.
- O jakim człowieku mówimy? I co chce, abyś zrobiła? – zapytał, również szeptem.
Twarz dziewczyny wykrzywiła się we wściekłości.
- Magistrze – powiedziała gniewnie – ten człowiek, posłaniec, nastaje na twoje dobre imię. Powinieneś jak najprędzej wyprosić go ze swojego domu.
Jak na służkę, jej ton wybitnie nie znosił sprzeciwu.
- Powoli, powoli. Czegoś tu nie rozumiem – stwierdził. – Zacznijmy od początku.
- Ten… mężczyzna – powiedziała z pogardą – kazał mi rozpuścić plotki, że ciebie, meserre, i jego, łączy romans.
Dorian uniósł brwi.
- Że Gorn? Tak ci powiedział? – zapytał, zaskoczony. Tego się po nim nie spodziewał. Oczywiście, miało to logikę. Było mądrym posunięciem – takie plotki miały tendencje do opuszczania domu w którym powstały. I przy właściwej zachęcie niosły się daleko.
Ale to był Gorn. Serdeczny, nieporadny olbrzym, który nie orientował się w żadnych podstępach, a subtelność w jakiejkolwiek formie była mu obca.
- Czy mam mu przekazać, że nie jest dłużej mile widziany? – zapytała elfka z wojowniczą miną.
- Co? – zapytał Dorian, wyrywając się z zamyślenia. – Nie, nie. Zrób to.
Oczy Aegis zrobiły się jeszcze większe, niż zwykle.
- Przepraszam, meserre, chyba źle zrozumiałam…
- Rozpuść plotki. Tylko tak, żeby każdy w to uwierzył – przykazał. – Nie sądzę, żebyś do tej pory była skłonna do mielenia językiem, więc podejrza …
- Meserre – przerwała mu cicho, ale takim tonem, że urwał w połowie słowa. Miała charakter, cholera. Świetnie. Lubił ludzi z charakterem. – Nie musisz mnie uczyć mojej pracy – powiedziała z dumą. – Wyjdę teraz pierwsza. Czekaj, meserre, na trzy puknięcia w drzwi – to będzie znaczyło, że również możesz już opuścić pokój.
Zostawiła go z miną wyrażającą bezbrzeżne zdumienie.
Trzy puknięcia wyrwały go ze stuporu. Podążył do swojego pokoju, gdzie na niewielkiej kanapie pod ścianą czekał już na niego Gorn. Na stoliku przed nim stała pękata butla podejrzanego trunku i dwa kielichy, wraz z paterą z owocami.
- Spiskujesz z moją służbą? – zapytał, przemierzając pomieszczenie i siadając obok Bohatera. Cousland wyglądał na nieco… zmieszanego. – Nie spodziewałem się, że wykażesz się finezją, bez obrazy – powiedział mag, przyglądając się rudowłosemu i czekając na jakieś wyjaśnienia.
Komendant nieco nerwowo wzruszył ramionami.
- Nigdy nie bardzo lubiłem bawić się w tę całą Grę – wyznał wielkolud. – Ale musiałem się nauczyć, wiesz, wszystkie te dwory w Orlais, zawoalowane obelgi i tak dalej – wyjaśnił.
- Cieszę się, że o tym pomyślałeś – powiedział Dorian. – Ostatnio bardzo dużo się działo, nie jestem w najlepszej formie – rzucił na usprawiedliwienie.
– Służba zawsze gada. Jeżeli chcesz wiedzieć, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami, to posłuchaj tych, na których nikt nie zwraca uwagi – wyrecytował wyuczoną formułkę. Seneszal wypisał mu kiedyś najróżniejsze niuanse na pergaminie, musiał wbić je sobie na pamięć. Był nawet przepytywany, jak podczas swoich lekcji za dzieciaka. – Aegis jest ci wierna, więc pomoże. Miła dziewczyna. Nawet teraz pilnuje, żeby nikt nie podsłuchiwał pod drzwiami. A kiedy rozmawialiście, sprawdziłem, czy nikt się nie czai pod oknem, ale dobrze będzie rzucić okiem od czasu do czasu.
- Wiesz, że nawet tutaj będziemy musieli zachowywać pozory? – upewnił się Dorian. Gorn wzruszył ramionami.
- Nie ma problemu. Tak mnie zastanawia, czemu akurat teraz? – zapytał Gorn, otwierając pękatą butlę. Rozlał nieco trunku do kielichów.
- Mamy zamiar pić bimber z kryształowych kielichów do wina? – zapytał z przerażeniem Dorian, gdy do jego nozdrzy dotarł ostry zapach.
- No mówiłem, że ja tam mogę z butelki. A te małe kieliszeczki? Kto by się bawił w półśrodki? No, to czemu akurat teraz, a nie, nie wiem, pół roku temu?
- Chcemy przepchnąć coś dużego – wyjaśnił Dorian. – Robi się niebezpiecznie, wielu magistrów zaczyna uważać, że nasza grupa za bardzo się… szarogęsi – uznał, że to określenie, może nieco głupie, ale pasowało.
- A co chcecie „przepchnąć”?
- Chodzi o magię krwi – wyjaśnił. – Chcemy, żeby za jej nadużycia odpowiadali nie tylko magowie o słabej pozycji, ale również magistrowie. Usiłujemy powołać grupę, która będzie odpowiadała tylko i wyłącznie za kontrolowanie tego, jak magia krwi jest używana. Oczywiście trzy czwarte, albo i więcej, magisterium twierdzi, że przecież „magia krwi jest zakazana, nikt jej nie używa, to bestialstwo, po co więc powoływać jakąkolwiek organizację tego typu?” Najgłośniej krzyczą ci, którzy najczęściej muszą kupować nowych niewolników – prychnął. – Nasze aktualne poparcie nie wystarczy, by tego dokonać. Oczywiście każdy magister w moim ugrupowaniu szuka sposobu, by zwiększyć nasze wpływy…
- Ale ty masz największe możliwości – skinął głową Gorn. – Nie podoba mi się to. Za łatwo o truciznę w winie, albo sztylet w ręku przekupionego sługi. Musimy być ostrożni – powiedział poważnie.
Dorian pokiwał głową. Nadal nie mógł do końca uwierzyć, że Cousland zgodził mu się pomóc. Ponad to, wyglądało na to, że wojownik wie nawet, co robi. To była miła odmiana.
- No, zdrówko! – powiedział Gorn wesoło, unosząc kielich do góry i opróżniając go w całości jednym haustem. Wiedząc, jakie upodobania co do alkoholi miał Komendant, Dorian przełamując strach i odpychając wszelkie instynkty samozachowawcze, zrobił to samo. Oczy stanęły mu w słup, gardło zapłonęło żywym ogniem. Nie mógł powstrzymać kaszlu.
- O, zaraza, prawie taki dobry, jak Oghrena – stwierdził Cousland, rozlewając kolejną kolejkę.
- Wczoraj nie wrócił do swoich kwater! – usłyszał rozgorączkowany szept jednej ze służek.
- Rick widział, jak o świcie wymykał się z pokoju magistra Pavusa – odpowiedziała ogrodniczka.
To, że podsłuchiwał swój własny personel nie było może nie było może do końca godne jego pozycji jako pana domu, ale był ciekawy, czy ich mała dywersja odniosła skutek.
Rano obudził się skacowany, obolały i w samych spodniach. Pamiętał wieczór do trzeciego kielicha… potem nic. Czuł się na tyle fatalnie, że miał jedynie siłę na założenie luźnej, białej koszuli, wiszącej na jego krześle. Nie chcąc patrzeć na swoje odbicie, przemył jedynie swoją twarz w misie z zimną wodą i ruszył do jadalni, na śniadanie. Po jedzeniu zawsze czuł się lepiej.
Niczym jedno z ożywionych przez siebie ciał, przeszedł bezmyślnie przez korytarz, mijając na schodach Ricka. Mężczyzna rzucił mu zdziwione spojrzenie, skinął jednak głową na powitanie. Dorian, nie kłopocząc się odpowiedzią, poszedł dalej.
A teraz stał pod drzwiami do jadali i podsłuchiwał niczym ciekawska posługaczka.
Prostując się i usiłując wyglądać choć trochę bardziej dumnie, wszedł do jadalni.
Służki zaczęły się na niego gapić. I było to idealne określenie – patrzyły się na niego, z wielkimi ze zdziwienia oczami, jedna z nich miała nawet czelność otworzyć w ogłupieniu usta.
- Czy śniadanie jest gotowe? – zapytał ostro. Służki podskoczyły i pospieszyły do kuchni, zaś Dorian zajął swoje zwyczajowe miejsce.
Gdy się obudził, posłał Aegis po Gorna. Rudowłosy wszedł do jadalni jeszcze zanim przyniesiono jedzenie. Jego długa broda była rozpleciona i nieco poplątana, włosy rozczochrane, ale nie wyglądał, jakby cierpiał z powodu przepicia. Ot, po prostu obudził się i nie kłopotał z czesaniem.
Gdy usiadł, posłał Dorianowi dziwny uśmiech pełen samozadowolenia i szturchnął go pod stołem kolanem.
- Obolały? – zapytał.
- Stwórco, jeszcze jak – powiedział z westchnieniem.
- Trochę przesadziliśmy – powiedział przepraszającym tonem. – Następnym razem trochę spokojniej, no nie?
Dorian skinął głową.
- Dawno się nie widzieliśmy – stwierdził Gorn. – Nie powinniśmy od razu iść na całość.
- Na całość? O nie, pamiętam, że twoja definicja „pójścia na całość” była o wiele bardziej ekstremalna – mruknął mag. Ostatnim razem obudził się jeszcze pijany. Żeby pić dalej. Na Stwórcę, do tej pory się zastanawiał, jak to przeżył.
Służki, zaczerwienione, wniosły półmiski z jajecznicą i mięsami, a także świeży chleb, owoce i piklowane warzywa. Huh. Czemu tak dziwnie na niego zerkały?
- Mimo wszystko, minęło dużo czasu – ciągnął Gorn, nie zauważając ukradkowych spojrzeń rzucanych mu przez służki.
- Thero – Dorian przypomniał sobie imię jednej z kobiet – czy możesz zaparzyć mi wywar z elfiego korzenia? – zapytał ze zmęczonym uśmiechem.
- Oczywiście, meserre – powiedziała, czerwieniąc się jeszcze bardziej. Cousland wpatrywał się z wyrzutem w dzbanek z kawą, jakby w jakiś sposób ciemny napar go obraził.
- O co chodzi? – zapytał Dorian.
- Co to za czarne… coś? – zapytał niepewnie.
- Kawa – poinformował. – Nie piłeś nigdy kawy?
- Nie – odparł rudowłosy.
- Na pewno będzie ci smakowała – stwierdził, po czym nałożył sobie jajecznicy.
Jedli raczej w ciszy, od czasu do czasu Cousland rzucał jedynie jakiś komentarz zupełnie od czapy, mówiąc jednak, ze kawa była całkiem niezła. Dorian z wdzięcznością przyjął kubek z naparem. Spłoniona służka rzuciła mu kolejne ukradkowe spojrzenie, po czym uciekła.
- Co się dzisiaj z nimi dzieje? – zapytał w przestrzeń. Gorn wzruszył jedynie ramionami.
- Możliwe, że wczoraj byliśmy trochę głośno. Albo coś w tym stylu – stwierdził.
- Ogarnij się i idziemy na zakupy – powiedział nieco sfrustrowany Dorian. – Trzeba kupić ci coś lepszego, niż te szmaty.
Gorn posłał mu znowu ten sam, dziwny uśmiech, po czym wyszedł z jadalni.
Dorian pokręcił głową. Sam również powinien posłuchać swojej rady. Przemierzając korytarz, spotkał się z Aegis, która, na początku nieco zdziwiona, zmierzyła go spojrzeniem, jednak po chwili skinęła głową z uznaniem.
- Czy czegoś ci potrzeba, magistrze? – zapytała jednak usłużnie. – Przygotowałam czyste szaty i przyniosłam świeżą wodę do twojego pokoju, meserre.
- Dziękuję – powiedział, jeszcze bardziej skołowany, niż do tej pory. O co, do cholery, chodziło?
Wszystko się wyjaśniło, gdy dotarł do swojego pokoju i spojrzał w lustro.
Jego szyja była pokryta czerwonymi śladami, niektóre z nich zaczynały nawet robić się ciemnofioletowe. Przez rozcięcie w koszuli wyglądało jeszcze kilka siniakopodobnych plam.
Przez rozcięcie zbyt dużej, pożółkłej koszuli, która z pewnością nie należała do niego.
- GORN, DO CHOLERY! – wrzasnął.
Odpowiedział mu tubalny śmiech.
Chapter Text
Dorian szedł uparcie patrząc przed siebie. Patrzył w jeden określony punkt, którym była bardzo odległa wieża, idealnie wpasowująca się w przestrzeń między dwoma budynkami. Nawet wybuch nie byłby w stanie oderwać od niej jego spojrzenia.
Cousland szedł obok niego, z rękoma splecionymi na karku, robiąc sensację paradując ulicami Minratusu w środku zimy, w samej tylko koszuli, spodniach i butach, obok okutanego w ciepły płaszcz magistra. Rudowłosy, do tego wszystkiego, pogwizdywał sobie wesoło.
- Przestaniesz? – warknął w końcu mag.
- Ha! – w głosie Couslanda słychać było triumf. – Wiedziałem, że się w końcu odezwiesz. Czemu się wściekasz? – zapytał Komendant, patrząc na niego nierozumiejącym wzrokiem.
- Upiłeś mnie i zmaltretowałeś moją szyję – oskarżył go. Wiedział, że powinien być bardziej wściekły za tę część z szyją, ale jakoś… nie potrafił. Bardziej denerwował go fakt upicia. A raczej, że nie był przytomny na wspomnianą część z szyją. – A potem patrzyłeś, jak robię z siebie idiotę przed całą służbą. Zostawiłeś tę koszulę specjalnie, jestem tego pewien.
Najgorsze było to, że nie docenił Couslanda i ten okazał się sprytniejszy, niż Dorian zakładał. Ale do tego mag nie miał zamiaru się przyznawać.
- Przecież mieliśmy być przekonujący – mruknął Cousland. – A wyszło całkiem nieźle, moim zdaniem.
Dorian, sfrustrowany, pociągnął za wysoki kołnierz swojej koszuli. Temu nie mógł zaprzeczyć.
- Nie o to chodzi – powiedział w końcu, ale poddał się, stwierdzając, że nie ma argumentów.
Gorn wysunął w stronę maga ramię.
- Mogę wiedzieć, co robisz? – zapytał magister.
- Czekam, aż weźmiesz mnie pod ramię – wyjaśnił, jakby była to najzwyklejsza rzecz na świecie. Stanął w miejscu i patrzył na magistra z wyczekiwaniem.
- Gorn!
- Inaczej się stąd nie ruszę – dodał.
Stali na środku ulicy w Minratusie i mierzyli się spojrzeniami, a Dorian nagle zwątpił, czy cały ten plan był dobry.
- To się nie godzi – powiedział na próbę do Couslanda.
Brak reakcji.
- Jesteśmy dwójką mężczyzn w miejscu publicznym. Mamy wysokie pozycje społeczne. Co innego plotki, nie ważne, ile w nich prawdy, a co innego coś takiego!
Nadal nic.
W Fereldenie związki homoseksualne widziane były jako może coś dziwnego, owszem, ale nie były szczególnie piętnowane. Brak dyskrecji mógł oczywiście wywołać skandal, ale przy tym, co nagminnie odpalał Gorn, związek z mężczyzną był naprawdę niewarty odnotowania. Kto przejmowałby się tym, że Komendant uprawia seks zarówno z kobietami, jak i mężczyznami, kiedy można było raczej rozmawiać o tym, jak wspomniany Komendant wpadł na pomysł, by udomowić Genloka?
To Tevinter miało z tym problem. A to właśnie w Tevinter się znajdowali. Cousland był świadomy tego, jak to wszystko wygląda. Homoseksualizm wśród wyższych klas społecznych był tematem tabu, zboczeniem – już samo to, że orientacja Doriana była znana jego wrogom zachwiało nieco jego pozycją. Jednakże, skoro było to coś, co mógł wykorzystać – czemu nie? Mógł być uważany za dewianta, ale za dewianta z potężnymi sojusznikami. Nie czuł wstydu z powodu tego, kim był. Nie uważał, że jego preferencje czyniły go gorszym.
Ale publicznie się z tym obnosić?
Gorn czekał. Miał tę minę, która oznaczała, że uwziął się na coś i nawet przelot Arcydemona nie mógłby zmienić jego zdania.
Dorian nie miał więc szans wyjść z tej bitwy zwycięsko.
Wzdychając ciężko, złapał Strażnika pod ramię. Rudowłosy uśmiechnął się triumfalnie i ruszył do przodu, ignorując zaskoczone i pełne zgorszenia spojrzenia przechodniów. Dorian czuł się bardzo, bardzo nieswojo. Jeszcze gorsze było to, że kołnierz jego koszuli nie zakrywał wszystkich śladów na jego szyi – nie był dostatecznie wysoki.
- Nie rozumiem, co masz do moich ubrań – zagadnął Cousland.
- Poza tym, że to szmaty i czuję się zawstydzony, że widzą mnie z kimś ubranym w ten sposób? – zapytał.
- A…ha. Ale to porządne ciuchy – mruknął Cousland, a na twarzy miał niezrozumienie. – Nie mają żadnych dziur, ani łat. Ani plam. Nie wiem, co może w nich nie pasować – stwierdził.
Tego dnia jego broda była w większości rozpuszczona, jedynie po bokach ust miał zaplecione dwa warkocze. Włosy zebrał w ten sam, luźny węzeł, co poprzedniej nocy. Opuszki palców Doriana zaświerzbiły – miał ochotę dotknąć tych czterech blizn na szyi Komendanta, sprawdzić, jakie są w dotyku.
- Wyglądasz, jakbyś obrabował z nich napotkanego gdzieś żebraka. I ten krój! – powiedział. – Gdybym miał wymieniać, co jest nie tak z twoją garderobą, ochrypłbym, zanim doszedłbym do połowy! A te buty? Przecież to zbrodnia!
- Porządne przecież – odparł Gorn. – Ciepłe, nie przemakają. Bardzo dobre buty, naprawdę nie wiem, o co chodzi…
- Odzienie, mój drogi, zdobi człowieka – podzielił się z Couslandem życiową mądrością. – I już moja w tym głowa, abyś wyglądał jak najlepiej – zakończył, ciągnąc za sobą rudego do budynku opatrzonego szyldem igły i nici.
U krawca spędzili kilka godzin. Najpierw mały, szczurkowaty jegomość obsypał ich pochlebstwami i zapewnieniami, że jego usługi są najlepsze w całym Minratusie. Potem postawił Gorna na stołku i zaczął go mierzyć, cały czas lamentując nad jego ubiorem (Komendant zaskoczony był tym, że da się obrażać czyjś wygląd, sprawiając jednocześnie wrażenie miłego i uprzejmego). Później ów szczurkowaty jegomość o imieniu trudnym do zapamiętania pokłócił się z Dorianem o to, czy Gorn powinien być ubrany w stylu obowiązującym w Tevinter, w Orlais czy w Fereldenie, a może na modę Anderfells? Następnie nastąpiła wojna o kolory stroju. Potem o materiał, z jakiego ma być wykonany. Latały takie określenia, że Cousland nie rozumiał połowy rozmowy, mimo, że ta toczona była w języku wspólnym.
Generalnie wizyta u krawca była jedną, wielką awanturą. Uprzejmą awanturą. Gorn miał ochotę uciec.
Spodnie i koszule gotowe miały być już za dwa dni – jeden z pracowników, jak im powiedziano, dostarczy je do domu maga. Dorian kazał również uszyć ciepły i elegancki płaszcz. Strój na bal gotowy miał być trzy dni przed samym wydarzeniem, by zapewnić czas na ewentualne poprawki.
Gdy wyszli, Gorn odetchnął. Słońce zniknęło już za zabudowaniami, zimowe dni w Minratusie były krótkie. Temperatura zaczęła spadać; Dorian opatulił się mocniej płaszczem, ale Cousland, w samej koszuli, dalej był niewzruszony.
- To zawsze tak wygląda? Te zakupy? Krzyki, płacze, lamenty i rwanie włosów z głowy? – zapytał skołowany olbrzym. – To ja już wolę jakąś wojenkę. Z pomiotami. Albo ze stadem smoków.
- Moda, mój drogi, rządzi się swoimi prawami. I jest srogą panią – powiedział z uśmiechem Dorian, po czym poklepał rudowłosego po ramieniu. Gorn poczochrał się po czuprynie, sprawiając, że kilka kosmyków wypadło z jego luźnego węzła. Ruszyli przed siebie, w bliżej niezidentyfikowanym kierunku.
- To co teraz robimy? – zanim jednak Dorian zdążył odpowiedzieć, twarz Couslanda rozpromieniła się wielkim uśmiechem. – Chodźmy do tawerny! Widziałem tam tablicę ogłoszeń, może będzie coś ciekawego!
- Co masz na myśli? – zapytał podejrzliwie Dorian. Gorn spojrzał na niego zdziwiony.
- No, żebyśmy jakąś fuchę załapali. Zawsze, jak się pałętamy z Oghrenem, to jak nie mamy już pomysłu, co robić, łapiemy się jakiejś roboty typu wybicie bandytów, zatłuczenie jakiegoś paskudztwa czy coś tam. Fajna zabawa, a i na piwo było.
Dorian westchnął. Mając wybór pomiędzy znalezieniem jakiegoś zajęcia, a zaprowadzeniem widocznie pobudzonego, a i tak wcześniej już nadaktywnego, wojownika do domu, zdecydował się na mniejsze zło.
- Chodźmy – powiedział zrezygnowany.
Jednak ekscytacja i niczym niezawoalowanie szczęście na twarzy rudego olbrzyma, nie pozwoliły mu dąsać się zbyt długo. W tym momencie Gorn przypominał wielkiego szczeniaka.
Tawerna, o której mówił Komendant, była oczywiście najbardziej obskurnym przybytkiem w całym Minratusie (zdaniem Doriana, możliwe nawet, że w całym Thedas). Cousland omiótł wzrokiem wszystkie ogłoszenia, po czym zerwał jedną kartek, zapisaną koślawym pismem.
- Pająki się komuś w piwnicy zalęgły – powiedział do magistra. – Duże takie – odcyfrował.
- Mój drogi – zaczął Dorian – preferuję trzymać się z dala od wszelkich pełzających, przerośniętych stworzeń. Do tego strzelających jakąś... pajęczyną. Wyczesywanie tego z włosów to koszmar.
- A, tu się zgodzę. Wydłubywanie tego z brody sporo zajmuje – poparł go Cousland. – Ale i tak są całkiem fajne. Nathaniel kiedyś takiego miał… - mruknął, przeszukując dalej tablicę.
- Jak to: miał? – zapytał Dorian, nie rozumiejąc. – Wypchanego?
- Nie, nie – zaprzeczył Cousland, odrywając wzrok od tablicy. – Znalazł, małego takiego, no i go oswoił. Jadowity był, skubany. Wołaliśmy na niego Stefan. Nathaniel to w ogóle dziwne te zwierzaki lubi, miał jeszcze Wilka Plagi i tego takiego dziwnego niedźwiedzia… Bereskarna, o. Lucek miał na imię. Wy mieliście Lelianę i bryłkowce, a my Nathaniela i to, co mu się akurat przypałętało.
- Rozumiem, że Twierdza Czuwania przypomina jakiś dziwny ogród zoologiczny? – zapytał Dorian.
To, że nie poczuł się ani trochę zdziwiony, zapewne powinno go zmartwić.
- Przypominała, póki nie dostaliśmy nowego seneszala – odparł Strażnik, zrywając kolejne ogłoszenie. –Nathaniel dostał zakaz przyprowadzania zwierzaków do domu. Chyba nigdy nie widziałem go tak bliskiego płaczu – ciągnął. – O, tutaj ktoś ma problemy z bandytami. Jak zmierzał do Minratusu, to go okradli i wypuścili w samych gaciach.
- Ciemno się robi – zauważył magister. – Możemy się tym zająć rano. W zasadzie przyda mi się trochę rozprostować kości.
- To po piwku? – zapytał Cousland z nadzieją. Dorian westchnął. Kaca owszem, już nie miał, ale jak tak dalej pójdzie, to popadnie w alkoholizm.
- Po piwku – zgodził się jednak.
Tawerna w środku była równie obskurna, co z zewnątrz. Stoły były zbite byle jak z pozostałości połamanych skrzyń, różnorakich desek i pozostałości mebli. Za siedziska robiły nierówno ociosane pieńki, było również kilka ławek w podobnym stanie, co stoły. Zewsząd łypały na nich podejrzliwe, nieprzyjazne oczy. Za szynkwasem zaś stał gruby, łysy karczmarz, rachitycznie wycierający brudną szmatą metalowy kufel.
- Twój gust, jeśli chodzi o lokale, mój drogi, najwidoczniej nie uległ zmianie – powiedział magister, marszcząc nos. – Dalej uwielbiasz speluny.
- Czego tu – mruknął wrogo, po czym podniósł wzrok znad kufla – dobry panie – dodał pokorniej, widząc Doriana. Coulanda omiótł nieprzychylnym spojrzeniem.
- Dzban piwa – powiedział Gorn, kładąc pieniądze na ladę. – Tylko niech, cholera, będzie rozwodnione, to nogi z dupy powyrywam – powiedział poważnie. Oczy karczmarza zatrzymały się na bliźnie na szyi rudowłosego.
- Skądże, dobrodzieju, u mnie, piwo rozwodnione? – powiedział łysy z udawanym oburzeniem, chciwie łypiąc na monety na ladzie. – Siadajcie, panowie, siadajcie, dziewka zaraz przyniesie dzban do stołu. Helga! Chodź no tu, leniwa franco!
Dorian usiadł na jednej ze stabilniej wyglądających ławek, w kącie. Tak, by widzieć drzwi i resztę sali – ostrożności nigdy za wiele. Cousland rozwalił się obok niego, rękę kładąc na oparciu, skutecznie przygwożdżając magistra do siedzenia.
- Przyjemnie tu – stwierdził Fereldeńczyk. Dorian obdarzył go spojrzeniem pełnym zgorszenia. – No co? Wolę takie knajpki niż te wszystkie błyszczące, udrapowane jedwabiem we wszystkich cholernych kolorach, eleganckie przybytki. Tutaj się chociaż zdarzy okazja do mordobicia – powiedział wesoło, rozglądając się po wrogich twarzach.
Po chwili rumiana, wielka dziewucha, przyniosła im do stołu dzban i dwa kufle. Dorian, z ulgą i sporym zdziwieniem, zauważył, że Helga była osobą czystą, wesołą i pełną energii, w przeciwieństwie do karczmarza. Cousland wręczył jej po kryjomu suwerena.
Dzban był niewyszczerbiony, kufle całkiem czyste, zaś piwo niezgorszej jakości. Gorn zawsze miał nosa do tawern. Gdy Helga odeszła, rozlał trunek do kufli.
- No, to nasze zdrowie – zarządził Strażnik, upijając spory łyk.
- Zdrowie – zgodził się Dorian, idąc w jego ślady. Cousland, z uśmiechem, starł kciukiem pianę z jego wąsa. Magister nagle stał się bardziej świadomy jego drugiej ręki, tak blisko jego ramion, że aż mógł poczuć bijące od niej ciepło. Zauważył również przelotne spojrzenia, którymi obdarzyło ich kilku klientów. Dorian, czując przypływ rozbawienia, odgarnął z twarzy Couslanda kilka kosmyków, które wymknęły się z jego węzła.
Pieprzyć konsekwencje. Uśmiech, który posłał mu Strażnik, mógłby rozświetlić całe pomieszczenie.
Dorian doskonale pamiętał dzień, w którym poznał Gorna. Wielkolud prawie się od tamtego czasu nie zmienił (pomijając dłuższe włosy i brodę). Przybyło mu kilka blizn – z tego, co zauważył, jedna na prawej brwi, dwie na prawym przedramieniu i jedna na grzbiecie lewej dłoni. Była jednak jedna różnica, która nie dawała mu spokoju.
- Dlaczego zacząłeś pleść brodę? – zapytał Dorian z ciekawością, łapiąc za jeden z warkoczy. – To nie tak, że tego nie pochwalam – powiedział szybko, widząc strapiony wzrok Strażnika. – Kiedy się poznaliśmy, przypominała bardziej gniazdo jakiegoś wybitnie nieporadnego ptaka.
Gorn, swoim zwyczajem, potarł blizny na karku.
- A, zaczęło się od żartu – powiedział, pociągając łyk piwa. – Niedługo po tym, jak pomogliśmy Inkwizytorowi, musiałem się na trochę wynieść z Amarantu… - zaczął. Gdy Dorian puścił jego warkoczyk, rudowłosy zmarszczył brwi, wziął go za rękę i znowu zbliżył ją do swojej twarzy, dając do zrozumienia, że uwaga, jaką magister poświęcał jego brodzie, była bardzo mile widziana.
- Mogę wiedzieć, za co tamtym razem? – zapytał Dorian, przeplatając ogniste kosmyki między palcami. Broda była w dotyku gładsza, niż mu się wydawało.
- Nic ciekawego, po prostu planowano na mnie zamach – odparł Gorn. – Znowu. W każdym razie, Bhelen zaprosił mnie do siebie, to zabrałem Oghrena. Oghren od dłuższego czasu usilnie stara mi się kogoś znaleźć – powiedział. – No to docieramy do Orzammaru, a on do mnie, że jak zaplotę brodę tak i tak, to pokażę swój status, co wśród krasnoludów jest bardzo mile widziane. Nie bardzo wiedziałem jak, więc mi pokazał. Generalnie później się dowiedziałem, że od dawna się tego nie robi, przestarzała tradycja i tak dalej, ale podobno to, jak zaplótł mi brodę, rzeczywiście miało określone znaczenie –powiedział zamyślony.
- Jakieś ciekawe? Coś w stylu „bardzo chętnie stoczę bój na śmierć i życie na pięści z Wielkim Smokiem”?
- A, nie, nie aż tak – odparł Gorn. – Tylko ze trzydzieści osób za mną łaziło na tym bankiecie czy co to tam było. Krasnoludzkie bankiety są świetne, muszę cię kiedyś na jakiś zabrać – stwierdził. – Okazuje się, że tak jak mówiłem, w dawnych czasach, kiedy wojownik zaplatał tak brodę, to znaczyło, że kogoś szuka. Co mi przypomina, że muszę coś zrobić, jak wrócimy – powiedział, biorąc kolejny łyk piwa.
- To znaczy? – zapytał Dorian podejrzliwie. Cousland posłał mu promienny uśmiech.
- Muszę napisać do Oghrena, żeby zapytać, co wojownik robi z brodą, jak już tego kogoś znajdzie.
Serce Doriana zrobiło coś dziwnego – jakby równocześnie chciało wyskoczyć na zewnątrz, ale i zapaść się niżej. Roześmiał się, kręcąc głową.
- Myślisz, że to dobry pomysł? Każe ci pewnie zrobić z nią coś dziwnego – powiedział. – Na przykład ogolić pół twarzy, albo wpleść w nią coś obrzydliwego. Z tego, co zauważyłem, Oghren preferuje w swojej śledzie.
- A skoro o śledziach mowa – zawołał Cousland wesoło, śmiejąc się z wyrazu twarzy Doriana. – Zgłodniałem strasznie przez te przymiarki – powiedział Strażnik, gładząc ramię magistra. Pavus prychnął.
- I tak sprawnie się uwinęli – powiedział. – Dopijmy więc, i wracajmy do domu.
Po sutym, wykwintnym, a co najważniejsze – wyśmienitym obiedzie, Gorn i Dorian udali się do gabinetu.
- Muszę wysłać kilka listów – powiedział Strażnik. - Mogę cię prosić o pergamin? I atrament. I…
- Zaraz wszystko wyjmę – przerwał mu Dorian.
Gdy Gorn dostał już przybory do pisania, zasiadł za biurkiem Doriana i wziął się do pracy. Magister zaś wybrał jedną z opasłych ksiąg, usiadł na kanapie i pogrążył się w lekturze. Zapadła cisza, pełna ciepła, spokoju i komfortu, przerywana jedynie skrobaniem pióra o pergamin lub szelestem kartek woluminu.
Dorian uniósł wzrok znad księgi. Cousland siedział przy ciężkim, drewnianym biurku, marszcząc w skupieniu brwi, pochylony nad listem. Co jakiś czas zanurzał pióro w kałamarzu, bądź przebiegał spojrzeniem po tym, co już napisał. Ze swojego miejsca Dorian miał świetny widok na profil wojownika. Nieco sztuczne światło z magicznych kul unoszących się pod sufitem sprawiło, że jego ognista czupryna zalśniła złotymi refleksami.
Gorn miał duży orli nos, wąskie usta, ukryte w bujnej brodzie i, wbrew pozorom, bystre oczy. W kolorze najpiękniejszej i najgłębszej zieleni, jaką Dorian kiedykolwiek widział. Brwi, dosyć gęste, ktoś skwapliwie regulował – magister zastanawiał się, czy był to Cousland, czy ktoś inny.
Strażnik posypał pismo piaskiem. Po chwili strzepnął go z powrotem do pojemnika, po czym zwinął pergamin w rulon, omotał kilka razy granatową tasiemką, na którą stopił nieco laku, a później odbił w nim swój sygnet. Przeciągnął się. Gdy dostrzegł, że Dorian mu się przygląda, posłał magistrowi uśmiech, wziął kolejną kartę i zaczął następny list. Magister, nieco spłoszony, spuścił wzrok na wolumin, który trzymał na kolanach. Niedługo jednak mógł skupić się na czytaniu – jego wzrok powędrował do dłoni Gorna. Dużych, o zgrubiałej skórze, pokrytych bliznami i nie do końca zaleczonymi odciskami. Miał krótkie, czyste paznokcie. Dłonie wojownika. Palce Couslanda były długie, kiedyś być może zgrabne – zanim ktoś je połamał, jeden po drugim. Teraz Komendant poruszał nimi z pewną sztywnością. Kości zrosły się dobrze, ręce Strażnika nigdy nie wróciły jednak do poprzedniego stanu.
Nie znał tej historii. Słyszał jedynie rozmowę, wyszeptaną gorączkowo pomiędzy Oghrenem a Gornem, w zimny wieczór w Podniebnej Twierdzy, gdy Strażnicy myśleli, że nikt ich nie słucha. Krasnolud, w rzadkim przypływie sympatii, zapytał, czy przez chłód palce Couslanda nie drętwieją. Komendant uśmiechnął się jedynie, poklepał towarzysza po ramieniu, po czym stwierdził, że nie ma czym się martwić.
Gorn zauważył, że magister przygląda się jego dłoniom. Skończył pisać, potraktował list tak samo, jak poprzedni, po czym kilka razy na przemian zacisnął i rozluźnił pięści.
- Nie bolą – poinformował Doriana. – Czasami robią się trochę sztywne, ale nie przeszkadza mi to za bardzo. Wynn jest najlepszą Uzdrowicielką Dusz, jaką znajdziesz w całym Thedas – powiedział wesoło.
- Opowiesz mi, jak to było? – zapytał magister, zanim zdołał się powstrzymać. Gorn wzruszył ramionami.
- Kiedyś złapali mnie kultyści – powiedział, bezwiednie przebiegając palcami prawej dłoni po okrągłej, nieregularnej bliźnie na grzbiecie lewej dłoni. – Co jest ciekawe, mieli wtyki na dworze, przez co udało im się na mnie zastawić dosyć zmyślną pułapkę. No, ale wracając, dorwali mnie. Pewnie skażona krew Strażnika miała im dać moc czy coś w tym stylu, kto ich tam wie. W każdym razie, kto był lepszym kandydatem do wykrwawienia, niż gość, co utłukł Arcydemona? Ale na szczęście Oghren, Sigrun, Velanna i Nathaniel mnie jakoś wyciągnęli. Zdążyli mi tylko połamać nogi i paluchy. No i upuścili trochę tej nieszczęsnej krwi – westchnął. – Wynne przypłynęła prosto z Tevinter tylko po to, żeby osobiście się mną zająć. Parę miesięcy byłem wyjęty z akcji – przyznał.
Jego obrażenia musiały być więc o wiele poważniejsze, niż je przedstawiał.
- Jeśli ci przeszkadzają, mogę przygotować ci maść – powiedział Dorian, w myślach robiąc już listę składników. – Na pewno pomoże na sztywność. I może pomóc z bólem, który na pewno czujesz podczas zmiany pogody.
- Ech, nie rób sobie problemu – powiedział olbrzym, biorąc kolejną kartę pergaminu. – Jest w porządku – dodał, zaczynając znowu pisać.
- Nonsens – powiedział Dorian, wstając. Równie dobrze, zamiast gapić się na Gorna, mógł zrobić coś pożytecznego. – Kontynuuj pracę. Kiedy skończysz, zawołaj proszę Aegis, ona zadba o to, by listy zostały doręczone.
Gorn skinął głową, pogrążony w pracy.
Jakąś godzinę później, Dorian wyszedł z piwnicy z gotowym słoikiem maści. Służka – Maria, jeśli dobrze sobie przypominał – powiedziała, że „jego gość” znajduje się w bawialni. I rzeczywiście, olbrzym siedział w jednym z obitych satyną foteli, który przyciągnął bliżej kominka, z nogami na podnóżku, grzejąc się przy ogniu. Na stoliku, po jego prawej stronie, ktoś ze służby postawił paterę z orzechami, serami i kandyzowanymi owocami. Gorn pił jakąś mieszankę ziół, która uderzyła Doriana dość przyjemnym zapachem, gdy tylko zbliżył się do rudowłosego. Komendant trzymał na nogach jakiś opasły wolumin.
- Co to? – zapytał magister, również przyciągając sobie fotel bliżej kominka, ustawiając go po drugiej stronie stołu.
- Prezent od Leliany – powiedział. – Pomyślałem, że dobrze będzie to jak najszybciej przeczytać. Pewnie się przyda. Wcześniej, niż mi się wydaje.
- No tak – roześmiał się Dorian. – Boska nawet prezentów nie daje bez żadnego ukrytego motywu.
Gorn uśmiechnął się lekko.
- W każdym razie, maść jest gotowa – powiedział Dorian, kładąc słoiczek na stoliku. – Smaruj dłonie i nogi codziennie na noc. I jeśli będziesz czuł dyskomfort również w dzień, śmiało, użyj jej. Jest bezpieczna. Kiedy się skończy, przygotuję następną.
Komendant otworzył słoiczek i powąchał zawartość. Po chwili skinął głową i znowu zakręcił pojemnik.
I zrobił coś, czego magister w żadnym razie się nie spodziewał.
Nachylając się nad stolikiem, Gorn musnął ustami policzek Doriana. Jego usta, niespodziewanie miękkie i gorące, zostawiły na śniadej skórze wilgotny ślad. Broda Couslanda przyjemnie połaskotała jego szczękę i szyję, a wąs musnął jego kość policzkową.
- Dziękuję – powiedział Gorn, po czym jak gdyby nigdy nic wrócił do lektury.
- B-bardzo proszę – odparł Dorian, przez walenie własnego serca nie słysząc niepewności w swoim głosie. – Pojdę zająć się kilkoma rzeczami – stwierdził, po czym zerwał się z fotela. Strażnik mruknął, na znak, że przyjął informację do wiadomości.
Gdy Dorian wyszedł, oparł się plecami o drzwi i westchnął cicho, opuszczając głowę.
Miał przejebane.
Notes:
Dłuuugo nic nie pisałam. Bardzo przepraszam, postaram się poprawić!
Chapter Text
Dorian powinien wiedzieć, że cisza w domu, w którym przebywa Gorn nie może wróżyć nic dobrego. Kolacja minęła w spokojnej, rozluźnionej atmosferze. Rudowłosy zabawiał swojego gospodarza historiami z Twierdzy Czuwania (głównie skupiających się, dla odmiany, na Sigrunn), magister zaś podzielił się kilkoma doświadczeniami z czasów w Kręgu.
Po kolacji Dorian udał się do laboratorium, by popracować nad kilkoma projektami (zawsze działało to na niego odprężająco), a Cousland z kolei wziął się za lekturę opasłego tomu, który dostał od Leliany. W rezydencji Pavusów zapadła cisza.
Później jednak rozpętało się piekło.
Głośny, wysoki pisk sprawił, że Dorian wypuścił fiolkę z ręki. Zaklął cicho, po czym odwrócił się na pięcie i wybiegł z laboratorium, przeskakując po dwa schody na raz. Do pisku dołączyły krzyki, odgłosy uderzeń i tłuczonego szkła.
I… szczekanie?
Gdy w końcu dotarł do szczytu schodów, wypadł przez drzwi, a jego oczom ukazał się chaos. Służba biegała rozgorączkowana po holu, uciekając przed, lub goniąc… ogara mabari?
Owszem, ogara mabari, który najwidoczniej uznał, że spłoszona, przerażona i skołowana służba, bawić chce się w berka. Pies szczeknął wesoło i powalił Ricka na ziemię, polizał wyraźnie bliskiego ataku serca mężczyznę po twarzy, po czym dał w długą, machając wesoło kikutem ogona. Dorian nie widział u ogara żadnych oznak agresji.
Dorian przygotował się do rzucenia Naelektryzowanej Klatki, by unieruchomić zwierzę. Nie chciał robić psu krzywdy, a jedynie powstrzymać go przed dalszymi zniszczeniami.
Kiedy już miał posyłać strumień magii w stronę mabari, w którego ewidentnie wstąpił Demon, jego oczom ukazała się rozwichrzona, płomienna czupryna i twarz pełna zachwytu i niebywałego szczęścia.
- Rzemyk! – wrzasnął Gorn, biegnąc w stronę olbrzymiego ogara. Pies wydał z siebie pełne entuzjazmu szczeknięcie i rzucił się w stronę Couslanda, podskakując i kładąc rudemu na ramionach wielkie łapy. Pies był tak duży, że bez trudu polizał Komendanta po nosie. – Rzemuś, kochanie moje, misiu-pysiu! – śmiał się Strażnik, tuląc do siebie psa. – Jak ja się za tobą, maleńki, stęskniłem!
Głośne skamlenie pełne szczęścia i wyraz uwielbienia na pysku psa były łatwe do zidentyfikowania.
- Gorn, czy to twój pies? – zapytał Dorian, zrezygnowany. Oczy rudowłosego dopiero teraz spoczęły na gospodarzu. Rzemyk, jak najwyraźniej miał pies na imię, odszpilił swojego właściciela, po czym usiadł tuż przy jego prawej nodze, z zainteresowaniem przyglądając się Dorianowi.
Służba rzuciła się natychmiast do sprzątania po „zabawie”, ukradkiem rzucając Dorianowi, Gornowi i Rzemykowi pełne ciekawości spojrzenia.
- A, tak – powiedział Cousland, drapiąc się po bliznach na szyi. – Dorian, to Rzemyk. Rzemuś, skarbie, to jest Dorian – przedstawił ich sobie. Pies szczeknął wesoło, jakby na przywitanie.
Pavus westchnął.
- Gorn, czemu od razu go tu nie przyprowadziłeś? Gdzie był przez ten cały czas? – zapytał Dorian, zastanawiając się, ile szkód mógł narobić w Minratusie dorosły ogar mabari, zostawiony samemu sobie na dwa dni.
Stwórco.
- On tu ze mną nie przyjechał – powiedział Gorn. – Miał zostać w Twierdzy Czuwania, za młody jest na takie eskapady – powiedział Komedant, patrząc na psa karcąco.
Rzemyk zaskamlał cicho, kładąc uszy po sobie. Przy jego grubej, skórzanej obroży, Gorn zauważył podłużny pakunek. Kiedy go odczepił, okazało się, że był to zwinięty w rulon pergamin, zabezpieczony kawałkiem zaklętego płótna.
- Co to? Co tam jest? – zapytał Dorian, próbując zajrzeć mu przez ramię. Cousland przebiegł wzrokiem po tekście, po czym odchrząknął i zaczął czytać.
Komendancie,
Ten Twój cholerny kundel prawie wywołał wojnę w Arlacie. Seneszal dostała szału, grozi odejściem, bannowie piszą zażalenia do króla, chłopi z widłami oblegali Twierdzę Czuwania przez trzy dni, bo chcieli dorwać ten demoniczny pomiot. Ani obietnica rekompensaty, ani obietnica naprawienia szkód nie zdołały ich od tego odwieźć. Dopiero, jak napuściliśmy na nich Velannę, to uciekli z krzykiem.
Co zrobił?
Otóż wleciał za szczurem (co prawda wielkości kota) do spichlerza niedalekiej wsi, gdzie wywrócił olej do lamp (który nawet nie powinien się tam znaleźć), a potem jakimś cudem zdołał skrzesać iskry, przewracając jakieś narzędzia (nikt nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, co tam robiły). Spichlerz spłonął, ale szczęśliwie plonów było w nim niewiele, jako, że wieśniacy wybudowali tego lata drugi, ponieważ zbiory były bardzo obfite. To w tym nowym znajdowała się większość zapasów.
Potem z kolei uciekł nam z Twierdzy, jakimś cudem dostał się na przyjęcie u Sir Darrena, wskoczył na stół, zrzucając na gości wszystko, co było po drodze, a później uciekł do lasu z pieczonym prosiakiem (który był hodowany oraz tuczony specjalnie na okazję zaręczyn córki Sir Darrena).
Jakby tego było mało, w owym lesie natknął się na obozowisko Dalijczyków, którym przepłoszył wszystkie halle. Halle rozlazły się po całym lesie, elfy wpadły w furię, musieliśmy oddelegować połowę naszych oddziałów do łapania tych cholernych rogaczy, bo szpiczastousi grozili nam, że żadna karawana nie przejedzie więcej bezpiecznie przez las. Znaleźliśmy zejście do Głębokich Ścieżek, nieopodal którego była Matka Lęgu – kazałem Oghrenowi zebrać drużynę i zająć się problemem. Żadnych strat, oprócz tego, że ten idiota zgubił po pijaku swój topór. Matkę Lęgu usiłował zatłuc piąchami. Podobno prawie mu wyszło.
Czarę goryczy przelało jednak to, że ten cholerny pies zjadł naszego koguta-czempiona.
Masz zakaz wracania do Fereldenu, a nawet zbliżania się do fereldeńskich statków przez najbliższe dwa miesiące. Psa pilnuj, wojna z Tevinter nam nie potrzebna.
Nathaniel
PS. Sigrunn, Velanna i Oghren tęsknią. Mi i pani seneszal też Ciebie brakuje. Rekrutom chyba też, zostawiłeś ich temu rudemu psychopacie, który albo trenuje ich, aż nie mogą ustać, albo każe im ze sobą chlać, aż padną. Wróć za te dwa miesiące. Z psem.
Gorn spojrzał tępo w przestrzeń, po czym westchnął.
- Rzemuś, misiu, nie to, że cię nie kocham takim, jakim jesteś, ale… czemu nie możesz być bardziej jak twój ojciec? – zapytał wypranym z emocji głosem. Rzemyk szczeknął wesoło. Nagle wzrok Komendanta nabrał ostrości. – Zaraz, ten spichlerz to ten ze Rivershire? Ten, co groził zawaleniem, ale chłopi nie chcieli go rozebrać? – zapytał podejrzliwie.
Rzemyk szczeknął wesoło, na potwierdzenie.
- Córka Sir Darrena wychodzi za mąż? Stwórco, Rzemyk, zrobiłeś mi przysługę. Na pewno nie zaprosi mnie na wesele, nie będę musiał pajacować! – powiedział wesoło Gorn. – A te halle? Zrobiłeś to specjalnie, prawda? Żeby Strażnicy przeczesali las i zawalili wejście na Ścieżki?
Pies znowu szczeknął.
- A… kogut? To ta dziobiąca cholera, która skakała na wszystkich w Twierdzy?
Szczeknięcie.
Gorn porwał psa w ramiona, zanosząc się tubalnym śmiechem.
- Cofam to, co powiedziałem. Sznurek byłby z ciebie dumny, w życiu by tego lepiej nie wymyślił! Mój kochany misio, taki mądry! No kto jest dobrym pieskiem? No kto? – mówił, tarmosząc oszalałego, wijącego się z radości psa.
Dorian obstawiał, że jego szczęka znajduje się mniej więcej na wysokości kolan.
Rzemyk, wbrew pozorom, okazał się bardzo dobrze wychowanym i pełnym ogłady psem. Potrzeby załatwiał na zewnątrz – był w stanie sam otworzyć sobie drzwi prowadzące do ogrodu. Nie wchodził na meble, nie ganiał już więcej służby, a wydawanie dziwnych odgłosów ograniczał do minimum.
- Będzie u mnie spał – powiedział Gorn, kiedy siedzieli w gabinecie Doriana, pijąc herbatę i dyskutując o przybyszu. Magister pokiwał głową.
- No cóż, chyba nie u mnie!
Dorian z przerażeniem patrzył, jak twarz Komendanta nabiera wyrazu pełnego zamyślenia.
- To by w sumie nie był zły pomysł – powiedział powoli Cousland. – Sznurek mi nie raz dupę uratował jak spałem. Jak Howe napadł na moją rodzinę na przykład. Rzemyk też by mógł…
- Wykluczone! Nie będę spał w jednym pokoju z tym śmierdzącym, wyleniałym… bardzo… miłym i… z pewnością kochanym… ogarem – powiedział, z chwili na chwilę spuszczając z tonu, widząc smutną minę Couslanda.
Gorn podrapał się po bliznach na karku.
- A jakby tak… hmm – zastanowił się na głos. – Wykąpię go. Powiem, żeby spał przy drz… nie, przy oknie. Przy oknie to lepszy pomysł. Ja będę spał od strony drzwi. Jak ktoś wpadnie przez okno, nadzieje się na Rzemyka, jak ktoś wpadnie przez drzwi, to będzie musiał najpierw minąć mnie… - pokiwał głową sam do siebie, po czym zwrócił się do Doriana. – Co o tym myślisz? – zapytał.
Szczęka Doriana znajdowała się mniej więcej w okolicy kolan.
- Rzemuś, misiu, będziesz pilnował? Zwracał uwagę na co, co się dzieje w nocy? – zapytał Gorn, klepiąc psa po jego gigantycznym łbie. Ogar szczeknął, pełen gorliwości i szczęścia. – No to postanowione!
- Zaraz, zaraz! – krzyknął Dorian, otrząsając się ze stuporu. – Czy ty właśnie postanowiłeś, że twój pchla… pies będzie spał u mnie w pokoju? A jakby tego było mało, ty masz spać w moim łóżku?! – zapytał z niedowierzaniem.
- No tak – skwitował Gorn, kiwając głową. – Na to wychodzi.
A Dorian prawie zemdlał.
Dorian zamknął się w swoim gabinecie. Kiedy minął jego niewielki atak paniki, usiadł i zaczął pracować, by zająć czymś myśli.
Najpierw przywołał niewielką kulę światła, wystarczającą, by oświetlić biurko i niezbyt rozległą powierzchnię wokół niego. Przyszła kolej, by zebrał materiały badawcze – kula podążyła z nim posłusznie, rzucając zimny blask na regał. Wyciągnąwszy trzy opasłe, stare tomiszcza, zorganizował jeszcze rolkę pergaminu, pióro oraz kałamarz.
Rozsiadając się wygodnie w fotelu, westchnął przeciągle. Otworzył pierwszy z tomów, odnajdując ustęp, który poprzednio zwrócił jego uwagę. Porównał cytat z drugim tomem, otworzył trzeci…
Pochłonięty opracowywaniem nowego zaklęcia nie zauważył, że jego drzwi uchyliły się nieznacznie i wślizgnął się przez nie cień, który zaraz wtopił się w miękki mrok pomieszczenia. Drzwi zamknęły się bezgłośnie. Nawet gdyby Dorian się wsłuchał – gdyby wiedział, że powinien się wsłuchać, a nawet czego wysłuchiwać – nie byłby w stanie wychwycić, że ktoś oprócz niego przebywa w jego gabinecie.
- W takim razie jeśli użyć świeżego ciała, można by było odwrócić proces stosując inkantację… - wymamrotał Dorian, rysując wykres na pergaminie. Cień prześlizgnął się bezgłośnie, zwinnie, aż znajdował się tuż za magistrem. – Nie, to nie ma sensu, to musiałby być mag, żeby magia miała jakiś punk zakotwiczenia, a i wtedy… hmm… Odpada. Wymagałoby to użycia siły życiowej. Takiej ilości, ze ofiara by zginęła… Więc trzeba by było użyć żywego maga… Odpada.
Cień naprężył się, szykując się do ataku.
Gorn, słysząc wrzask z gabinetu Doriana, natychmiast zerwał się i popędził korytarzem, chwytając oparty o jego fotel topór.
Gwałtownie otwarte drzwi uderzyły z łoskotem o ścianę. Gorn, w pozycji bojowej, rozejrzał się po gabinecie.
Po chwili roześmiał się. Upuszczając topór na podłogę, zgiął się wpół i dostał ataku śmiechu.
- Gorn! Zabierz swojego kundla, zanim przysmażę mu tę resztkę ogona! – warknął Dorian, przywalony masywnym cielskiem Rzemyka. Pies, cały szczęśliwy, lizał widocznie obrzydzonego magistra po twarzy, włosach, szyi… równocześnie przygniatając jego ręce w taki sposób, że mag nie mógł się osłonić.
- Rze… Rzemyk, mi-misiu… - wykrztusił Gorn – koniec zabawy z Dorianem, no już, chodź do mnie kochanie – powiedział, uspokajając się.
Pies polizał Doriana jeszcze raz – przeciągle, od widocznego w rozcięciu koszuli obojczyka, aż po włosy – po czym z niego zlazł, szczeknął wesoło i pobiegł do swojego właściciela. Zdegustowany mag zebrał się w końcu z podłogi.
Gorn pogroził psu palcem.
- Rzemyk, nie wolno molestować Doriana – powiedział poważnie.
Pies zaskamlał.
- Ja wiem, lubisz go, ale możesz to okazać w inny sposób. – Pies widocznie nadstawił uszu. – Na przykład… na przykład… hmm…
- Na przykład może pójść ze mną – usłyszeli głos Aeghis. – Myślę, że mamy szczury w spiżarni. Przydałby nam się jakiś zwinny, szybki ogar ze świetnym węchem – stwierdziła, puszczając Gornowi oko.
- Eee… tak, słyszysz? To teraz leć za panią, przydaj się na coś – powiedział rudowłosy. Rzemyk szczeknął wesoło i potruchtał dziarskim krokiem do elfki.
- Każę przygotować kąpiel – poinformowała magistra, który z obrzydzeniem wycierał twarz w chustkę.
Jego włosy były w całkowitym nieładzie, na twarzy czuł zaschniętą psią ślinę, a na ubraniach miał ślady brudnych łap.
- Eee… - zająknął się Gorn, wycofując się rakiem do drzwi.
Słudzy długo jeszcze rozpamiętywali, jak to Magister Pavus gonił za swoim gościem z dzikim wyrazem twarzy, kosturem w dłoniach i potokiem przekleństw wylewającym się z ust.
Gorn stał z miną przypominającą niesłusznie zbitego psa.
Jego wyraz twarzy był tak żałosny, pełen smutku, niezrozumienia i poczucia winy, że Dorianowi prawie zrobiło się go szkoda.
- Będę lepiej pilnować Rzemyka – obiecał Komendant. – Znaczy, wytłumaczę, że nie wolno tak robić. Jakoś.
Magister westchnął. Umyty i przebrany, nie widział już w zasadzie celu w byciu wściekłym. W sumie i tak miał już powoli kłaść się spać, po prostu jego wieczorna toaleta została nieco przyśpieszona.
- Dobrze, byleby się to nie powtórzyło. – Powiedział, siadając na łóżku. W zimę zwykł sypiać w grubej, ciepłej piżamie, którą miał teraz na sobie.
Cousland już miał coś powiedzieć, ale przerwało mu pukanie.
- Proszę – powiedział głośno Dorian.
Aeghis otworzyła drzwi. Przeszedł przez nie Rzemyk, widocznie umyty i wyczesany. Pies stanął obok swojego pana.
Mieli równie żałosne miny. Dorian nie miał serca się więcej złościć.
Elfka zamknęła bezgłośnie drzwi.
- No dobra – powiedział Gorn. – Rzemyk, siad. – Pies posłusznie spełnił polecenie. – Nie wolno skakać na Doriana. Ani go lizać. Ani przewracać. Znaczy jeśli będzie w niebezpieczeństwie to możesz, ale w żadnym wypadku tak o. Dorian nie lubi się bawić – ciągnął karcąco. Pies zaskamlał smutno, kładąc po sobie uszy. Magister westchnął.
- Rzemyk, podejdź – powiedział. – Nie chodzi o to, ze nie lubię się z tobą bawić, po prostu nie lubię być brudny – wyjaśnił. Czuł się bardzo głupio – pies prawdopodobnie nawet go nie rozumiał. Zapewne mabari miały nieco rozeznanie w tonie głosu, albo coś takiego, widząc jednak pozytywną reakcję Gorna (którego zielone, piękne oczy zabłysły czymś w rodzaju czułości), mówił dalej. – Jeśli znajdziesz… nie wiem, jakąś szmacianą lalkę czy coś, mogę się z tobą pobawić w aportowanie. Czasami – zastrzegł. Pies zamerdał kikutem ogona. – I żadnego lizania! Śmierdzi ci z pyska i Stwórca wie, co wcześniej zeżarłeś…
Rzemyk przytknął swój zimny nos do jego policzka, posłusznie jednak trzymając język w mordzie.
Dorian zastanowił się, ile pies tak naprawdę rozumie.
- No, słyszysz Rzemuś? To teraz sio. Tam masz legowisko – Gorn wskazał kłąb koców pod oknem.
Rzemyk jeszcze raz przytknął nos do skóry Doriana, tym razem na szyi, po czym wesoło potruchtał położyć się. Magister uśmiechnął się, gdy pies westchnął błogo.
Pies wydał z siebie jeszcze przeciągły jęk, przypominający ziewnięcie.
- No tak, tak, dobranoc – odpowiedział mu nieobecnie Cousland. – Co jutro mamy w planach? – zwrócił się do magistra, przemierzając pokój i stając przed wielkim, mosiężnym lustrem,
- Bandyci – przypomniał Dorian. – Zapewne kilku brudnych, zawszonych biedaków. Którzy uciekną z krzykiem, jak tylko zobaczą emblemat na twoim napierśniku.
- Hmm – mruknął Gorn, zaczynając rozplatać swoją brodę. Najpierw ściągnął rzemienie, a później powoli odseparował pasma. – Niby tak, ale zawsze może nas coś zaskoczyć – stwierdził, chwytając grzebień leżący na toaletce i posyłając pytające spojrzenie magistrowi. Dorian skinął głową, na przyzwolenie. – Dlatego weź swój najlepszy rynsztunek. Jakieś eliksiry, maści czy okłady… - ciągnął, rozczesując brodę. Podzielił ją na sześć równych pasm i zaczął znowu zaplatać. Widząc zdziwione spojrzenie Doriana, powiedział: - Czasami do snu robię warkocze. Mniej się wtedy plącze.
- Kazałem przygotować prowiant. I umówiłem spotkanie z napadniętym człowiekiem na piątą rano – poinformował. – Chciałem sprawdzić czy naprawdę zależy mu na zgubach na tyle, by wstać o tak nieludzkiej porze – ciągnął.
- Piąta rano to nie jest tragedia – skwitował Gorn, zawiązując rzemienie na końcach dwóch warkoczy, w które zaplótł brodę, oraz zaczynając robić sobie dobierany warkocz na głowie. Widząc osłupiałe spojrzenie magistra, wzruszył ramionami. – Wygodniej – wyjaśnił.
Dorian patrzył, jak Komendant po ekspercku zaplatał ogniste kosmyki, odsłaniając stopniowo blizny na karku i szyi. Po raz kolejny zaświerzbiły go palce.
- Nie przeszkadzają ci? – zapytał.
- Hm? – nie zrozumiał Rudy. – Ale co? Palce? Nie, maść pomogła. Dzięki, jest świetna.
- Miło mi to słyszeć, ale mówię o bliznach – doprecyzował mag.
- A, te? – zapytał, przytrzymując jedną dłonią warkocz i gestykulując na swoją szyję. – Nie, nie bolą ani nic, Wynne zrobiła świetną robotę. Kiedyś jęczałem, że tatuaż sobie tam chciałem zrobić, ale po latach dochodzę do wniosku, że bym wyglądał jak debil. A blizny to prawie jak tatuaż, a i mam co opowiadać.
- W takim razie opowiedz, wydaje się to interesującą historią. Zapewne w pijackim widzie rzuciłeś się na coś z gołymi pięściami?
Gorn uśmiechnął się.
- Nie, z pijackich eskapad z Oghrenem mam wiele innych blizn, ale akurat te na karku i szyi mam po wilkołaku – wyjaśnił, podchodząc do Doriana i siadając obok niego na łóżku. – Podczas Plagi zdecydowaliśmy, że poprosimy o pomoc Dalijczyków. Udaliśmy się więc do ich obozu, po czym okazało się, że w sumie to i tak by nam nie pomogli, tylko by uciekli najchętniej, ale ich łowcy zginęli gdzieś w lesie. No to mówimy w porządku, znajdziemy ich, a wy nam pomożecie utłuc Pomioty i gada.
- Tę część znam – powiedział mag.
- No, to poszliśmy do lasu – ja, Oghren, Wynne i Zevran – a tu bęc! Wilkołak. Z kumplami. Ale tylko jeden gadał. Niby udało mi się ich jakoś tam zagadać za pierwszym razem, ale później natknęliśmy się jeszcze na nich… no chyba z 2 razy. No i po drodze jeszcze było rymujące drzewo, co już w ogóle zniszczyło mi psychikę… W każdym razie za trzecim razem jak gadaliśmy z wilkołakami, to Oghren był napruty jak szpadel. Zatoczył się jak gadałem z wilkami, uwalił mi się na kolano, a akurat miałem je trochę kontuzjowane, wpadłem na tego wilkołaka co z nim gadałem, a jego kumpel mnie chlasnął w szyję. Dobrze, że Wynne z nami była, bo bym się z tego nie wykaraskał – stwierdził.
- Czego ja się spodziewałem – westchnął Dorian.
- No dobrze, kładźmy się spać – stwierdził Cousland. - Wstajemy dosyć wcześnie.
Gdy już leżeli – Gorn od strony drzwi, Dorian po jego lewej, zaś Rzemyk pod oknem – mag zorientował się, jak bardzo świadom jest obecności kogoś innego w jego łóżku. Obecności Gorna w jego łóżku. Obecności przystojnego, postawnego, młodego i silnego mężczyzny… w jego łóżku.
Stwórco.
Gorn spał w samych spodniach sięgających kolan, twierdząc, że jest mu zbyt gorąco. Dorian mu wierzył – przynajmniej od momentu, w którym położył się obok niego. Od Strażnika biło jak od pieca.
Raczej się nie obrazi, pomyślał…
Wrzask, z jakim Cousland wyskoczył z łóżka, sprawił, że Rzemyk zerwał się na równe nogi i zaczął głośno szczekać.
- Jasna cholera! Coś zdechłego wlazło nam do łóżka?! Co to było, to takie zimne?! – krzyczał Komendant, gorączkowo przeszukując pościel. – Rzemyk, szukaj! Co to było? Czujesz coś?
Pies zaczął niuchać.
- Gorn, uspokój się – westchnął Dorian, który podczas całego przedstawienia nawet nie ruszył się z łóżka. – To tylko moje stopy – przyznał niechętnie. – Stwierdziłem, że skoro już i tak naruszasz moją przestrzeń osobistą, to możesz przynajmniej się na coś przydać i trochę mnie ogrzać.
Cousland patrzył się na niego zbaraniały.
- To czemu nie mówisz, że ci zimno jest – skarcił, kładąc się z powrotem, przygarniając maga do swojej klatki piersiowej i ogrzewając jego stopy swoimi łydkami. – Rzemyk, leżeć. Do spania. Fałszywy alarm. Zamarza mi tu, a nic nie powie, no przecież to niepodobne do ciebie w ogóle, czemu nie narzekasz tak jak zwykle… - mamrotał, opatulając Doriana kołdrą.
Mag zasnął w silnym, ciepłym uścisku, czując oddech Gorna na swojej szyi.
Chapter 5
Notes:
Rozdział dedykuję cynce, która przypominała mi, że w ogóle kiedyś ruszyłam twn fandom xD
Chapter Text
Gdy Dorian się obudził, czuł ciepło emanujące od jego pleców do całego jego ciała. Im bardziej się wybudzał, tym więcej rejestrował – silne ramię oplatające go w pasie, muskularne udo wsunięte pomiędzy jego kolana, oddech na jego karku…
Ach, przypomniał sobie. Gorn.
Ile czasu minęło, od kiedy… Nie, złe pytanie. Czy kiedykolwiek budził się, czując się tak… ciepło, może nawet bezpiecznie? Dorian nigdy wcześniej nie spędził z nikim nocy w taki sposób. Po seksie zawsze żegnał się z partnerem, po czym któryś z nich ukradkiem niknął w ciemnościach. Było to konieczne – każda taka sytuacja wiązała się z ryzykiem utraty pozycji, czy to samego Doriana, czy to Doriana oraz jego partnera.
Tym razem nie było ani seksu, ani potajemnych ucieczek. I chociaż mag sam przed sobą musiał przyznać, że ta pierwsza część nie byłaby wcale źle widziana, to sama pobudka w gorącym, mocnym uścisku naprawdę podniosła go na duchu.
Stwórco, pomyślał. Jak bardzo brakowało mi ludzkiego kontaktu.
- Gorn – szepnął.
Podczas gdy Dorian potrzebował po przebudzeniu chwili, by jego umysł zaczął reagować na bodźce i otoczenie, Strażnik budził się jak prawdziwy wojownik – natychmiast całkowicie świadomy i gotowy do działania przy najmniejszym szeleście.
- Dzień dobry – przywitał go Cousland, przyciągając do siebie mocniej i kładąc mu podbródek na ramieniu.
- Dzień dobry – odparł.
Za oknem nadal było ciemno.
- Zawsze mnie zastanawiało – powiedział cicho Gorn, nadal nie wypuszczając Doriana z objęć – jak to robicie, że budzicie się właśnie wtedy, kiedy chcecie. Wynne, Anders, ty…
- To pierwsze, czego uczą cię w Kręgu. No, jedna z pierwszych rzeczy. Magia ma wiele zastosowań – powiedział magister.
Gorn w końcu puścił Doriana i usiadł na łóżku. Mag natychmiast odczuł brak kontaktu.
- No cóż, pójdę się ubiorę.
- Mmm – mruknął mag, zakopując się głębiej w pościel.
- Hej, nie zmuszaj mnie, żebym kazał Rzemykowi ściągnąć cię z łóżka – powiedział olbrzym z rozbawieniem, a zaraz po jego słowach Dorian usłyszał sapnięcie. – Mhm, wiem, że chętnie byś to zrobił – odparł Strażnik ogarowi.
Jegomość, który umieścił ogłoszenie na tablicy nie posiadał się ze szczęścia, że na jego wołanie o pomoc zdecydowali się odpowiedzieć tak znamienici osobnicy. Cóż, a przynajmniej osobnik, biorąc pod uwagę, że przez dobre dwie minuty nie chciał puścić dłoni Gorna, dziękując mu z łzami w oczach, Dorianowi zaś rzucając jedynie przelotne, nieufne spojrzenie. Był oczywiście bardzo uprzejmy, jego manierom nie można było nic zarzucić, ale magister dość łatwo zorientował się, że jeśli o handlarza chodzi, najchętniej trzymałby się od maga dala.
- Nie mogę, powtarzam, nie mogę wyrazić w żadnym języku Thedas, panie, jak bardzo jestem wdzięczny, iż zdecydowałeś się pomóc komuś takiemu, jak ja; prostemu człowiekowi z gminu! – Powiedział mężczyzna, a jego dwa dodatkowe podbródki zatrzasnęły się z ekscytacji. Zapewne już kombinował, w jaki sposób mógł zarobić na nowej „znajomości”.
- Nie mam nic do roboty – skwitował Gorn, wzruszając ramionami. – A jak mi się nudzi, to dzieją się… dziwne rzeczy – dodał.
- Oj tak – zgodził się magister z przekąsem. – Bardzo dziwne.
- To Dorianowi należą się podziękowania – powiedział rudy. – Sam bym się pewnie zgubił i tyle by było, a on zna teren, więc, no, szanse na, tego… powodzenie… są większe – uzupełnił. – Był na tyle miły, żeby się zgodzić na moją, eee, fanaberię? – Zmarszczył brwi, patrząc na Pavusa.
W końcu olbrzym zdołał uwolnić swoją rękę z kurczowego uścisku dłoni kupca. Podrapał się nerwowo po szramach na szyi; widać nawet po latach nie przywykł do czci, z jaką traktowali go ludzie.
- Mój drogi Strażniku, myślę, że moja służba zasługuje na nieco wytchnienia – oznajmił magister, ściskając dłoń widocznie niechętnemu mu kupcowi, nie zaszczycając handlarza nawet spojrzeniem.
- Ano, trochę im dajemy popalić, trzeba przyznać – zgodził się olbrzym z uśmiechem. – Ta malutka co z kuchni jedzenie przynosi to do tej pory się czerwieni, jak któregoś z nas widzi…
- Zupełnie jej się nie dziwię – powiedział magister, kręcąc głową. Gorn puścił mu oko i szturchnął go żartobliwie w żebra.
- Eee… - Zająknął się zbaraniały handlarz. – To ja może, panowie, zaznaczę na mapie, gdzie mnie ci nikczemnicy zaatakowali…
Bandyci kryli się w, a jakże, starych elfich ruinach. Dorian ze znużeniem pomyślał, że oryginalność była z dnia na dzień coraz mniej cenioną cechą. Co więcej, żeby tam dotrzeć potrzebowali całego dnia, konno. W myślach zaczął tworzyć już listę potrzebnych im rzeczy; wiedział, że będą zmuszeni rozbić obozowisko, ponieważ po drodze nie znajdowała się żadna gospoda. Siłą woli stłumił westchnięcie, zamiast tego z rozbawieniem przyglądając się Strażnikowi, który bezskutecznie usiłował rozszyfrować podetkniętą mu pod nos mapę.
- Nie rozumiem, jakim cudem udaje ci się gdziekolwiek dotrzeć – powiedział, odbierając pergamin z rąk Komendanta.
- Zwykle mi Nathaniel palcem pokazuje, w którą mam iść stronę – wyjaśnił olbrzym. – Albo pytam po drodze. Albo idę w stronę krzyków… No, wiesz, gdzie to jest? – Zapytał z nadzieją.
- Na szczęście niektórzy z nas otrzymali obszerną edukację, podczas której nie spali po kątach i potrafią czytać mapy – oznajmił magister. – Owszem, wiem, gdzie to jest. Co więcej, mam konie, które pozwolą nam tam szybko dotrzeć.
Słysząc te słowa, Gorn rozpromienił się i złapał magistra za dłoń. Posłał Pavusowi oślepiający wręcz uśmiech, a jego pobliźnione, szorstkie i nieco zniekształcone palce zacisnęły się na ręce maga.
- Co ja bym bez ciebie zrobił – szepnął z zaskakującym żarem.
- Najprawdopodobniej zgubiłbyś się w lesie – skwitował magister. – Chodźmy, przed nami długa droga, a musimy jeszcze wrócić do rezydencji po ekwipunek – zarządził.
- To, tego, jak zrobimy porządek, to się zgłosimy – zwrócił się Gorn do przyglądającego im się podejrzliwie handlarza. Nie puszczając dłoni magistra, pociągnął go w stronę wyjścia z domu kupca. Gdy tylko wyszli, przywitało ich pełne radości szczeknięcie Rzemyka; mabari podskoczył, kładąc łapy na ramionach swojego pana i liżąc go od podbródka aż po czoło. – No cześć, misiu, cześć – przywitał się rudy ze swoim psem, klepiąc go wolną ręką po wielkim łbie i całując pomiędzy oczami, mimo, że ich rozłąka trwała może pół godziny. Rzemyk szczeknął jeszcze raz, po czym puścił swojego pana. Jego zimny nos dotknął dłoni magistra. Dorian po raz kolejny zastanowił się mimowolnie, jak wiele ogar był tak naprawdę w stanie zrozumieć.
Magister puścił przodem gońca, który miał przekazać Aegis, by zorganizowała im prowiant, ekwipunek i dała znać koniuszemu, aby przygotował wierzchowce. Gdy dotarli, czekały już na nich dwa zgrabne tobołki; elfka, wiedząc, że przyjdzie im nocować na trakcie postarała się o ciepłe śpiwory, namiot, pożywienie, które mogło spokojnie wytrzymać kilka dni i można było posilić się nim bez konieczności rozpalania ogniska, bukłaki z wodą i medykamenty. Gorn, widząc to, uśmiechnął się, jakby Satinalia przyszły wcześniej. Po chwili umknął spojrzeniem w bok.
- Coś nie tak, meserre? – Zapytała Aegis, patrząc na niego z wyraźnym zmartwieniem.
- Bardzo dziękuję, napracowałaś się przy tym i naprawdę dobrze wszystko przygotowałaś – odparł olbrzym, drapiąc się po bliznach na swoim karku.
-Ale?.. – Drążyła służka, mrużąc oczy.
- No wszystko bardzo dobrze – zarzekał się Strażnik, umykając spojrzeniem w bok.
- Meserre, jeśli uważasz, że moja praca pozostawia coś do życzenia, wolałabym, abyś powiedział mi to od razu, bym mogła skorygować ewentualne pomyłki – powiedziała poważnie Aegis.
- Nie! – Zaprzeczył szybko Gorn. – Naprawdę świetnie się spisałaś, po prostu sobie pomyślałem… No, wy mnie tu tak gościcie, Dorian mnie tu tak gości, a ja, co? Rzemyk tyle co wam bałaganu narobił…
- Gorn – westchnął magister, słysząc jego słowa. –Przejechałeś szmat drogi, żeby tu dla mnie być, nie wiedząc nawet, o co chodzi – wyjaśnił. – To ja powinienem być ci wdzię…
- Ćśś – uciszył go olbrzym. – Cieszę się, że po mnie posłałeś. Stęskniłem się za tobą – powiedział Komendant, a Dorian miał wrażenie, że nie mówił tego tylko po to, by służba miała materiał do plotek. – Ale bym naprawdę się chciał jakoś…
- Meserre – przerwała Aegis, co zszokowało Doriana; jego służka zazwyczaj miała nienaganne maniery, pomijając chwile, w których ktoś zachowywał się jak kutas. Tevinterczyk przyjrzał jej się uważnie; na jej zwykle neutralnym obliczu gościł ciepły uśmiech. – Tak jak zwrócił uwagę magister Pavus, jesteś mile nam widzianym gościem. Poza tym, nie mogę pozwolić, aby mój pan i jego gość głodowali na trakcie, bo nie mogli złapać królika.
- Ha! Rzemuś to najlepszy pies gończy w całym Thedas! – Oznajmił Strażnik z dumą. – Nawet jego ojciec przy nim wymięka, a muszę powiedzieć, że Sznurek bywał obwoływany najskuteczniejszym ogarem na wielu polowaniach, na które nas zapraszano.
Słysząc to, Dorian zmarszczył brwi.
- Trochę mnie to… dziwi – przyznał. – Mówisz, jakbyś był właścicielem ojca twojego… czworonożnego przyjaciela – powiedział, obserwując z niepokojem Rzemyka, który miał w zwyczaju reagować na każdą wzmiankę o swojej psiej osobie potokiem śliny, zazwyczaj wycieranej o osobę, która o nim wspominała. Tym razem jednak obyło się bez ekscesów, co magister przyjął z ulgą. – Z tego, co wiem, mabari przypisują sobie właściciela na całe życie.
Gorn z każdym jego słowem widocznie smutniał, a Pavus miał ochotę kopnąć się w zad, jednakże skoro już zaczął, to nie miał odwrotu. Rzemyk zaskamlał cicho i polizał swojego pana po jego pokrzywionych palcach.
- A bo Sznurek to był mój piesek. Kochany bardzo – wyjaśnił Cousland. – Tyle razy, co mi życie uratował… A jaki mądry był! – Pokręcił głową. – Mądrzejszy, niż ja na pewno. Może i z Oghrenem i Alistairem razem wziętych by nas na łeb pobił inteligencją, ale to nie jest akurat trudne… - Parsknął, głaszcząc ogara po łbie. Aegis i Dorian spojrzeli na olbrzyma ze zdziwieniem.
- Czyli Rzemyk to… syn… twojego poprzedniego ogara? Tego, który towarzyszył ci podczas Plagi? – Upewnił się magister, a Gorn pokiwał głową.
- Mniejszy był trochę niż Rzemyk. Ale troszeczkę tylko. No i… Jak się zaczęła Plaga, to Sznurek miał już prawie siedem lat, także był już i wyszkolony, i dojrzalszy trochę… Rzemuś dopiero drugi rok skończył, więc na pewno się wyrobi. A i teraz wcale nieźle sobie radzi, w liście od Nathaniela wszystko masz…
- Cóż, ma to sens – pokiwała głową elfka. – Od Plagi minęło już czternaście lat, Rzemyk jest o wiele… za żwawy, jak na taki wiek – oznajmiła.
- Sznurek to i tak długie życie miał, dziewiętnaście lat żył. Jak na mabari? Bardzo długo. Rzemyk z ostatniego jego miotu był; miotu co prawda nieplanowanego, przynajmniej dla psiarza – uśmiechnął się z widoczną dumą. – Sznuruś stary już był, nie widział na jedno oko, stawy już miał nie te, no i Spaczenie chyba mu się zaczęło we znaki dawać, więc nikt się nie spodziewał, że jeszcze ma w ogóle siłę na amory – westchnął. – Już go nie mogłem ze sobą nigdzie zabierać – przyznał ze smutkiem.
- To chyba dość niezwykłe – zauważył Dorian. – Z tego, co się orientuję, Przypisanie generalnie jest dość rzadkie. To, że zdarzyło ci się to dwa razy? Nigdy o czymś takim nie słyszałem.
Nie to, że jakoś bardzo interesowały go ogary mabari. Albo ich właściciele, przynajmniej dopóki nie poznał Gorna.
- Czasami sobie myślę, że Sznurek mu kazał się mną zająć, jak sam umrze – powiedział Strażnik, zamyślony, gładząc swojego psa po łbie. – Widzisz, Sznurek mnie nigdy nie chciał samego zostawiać. Po Pladze, jak chcieli, żeby został w Denerim, żeby odbudować trochę populację to miałem z nim takie przejścia… No notorycznie uciekał z psiarni, trzy razy na własnych łapach dobiegł do Amarantu i nie chciał wracać. I nikt do tej pory nie wie, jak im spieprzał, bo go nawet zaczęli w klatce zamykać, a i tak, skubany, jakoś wyłaził.
Rzemyk wywiesił jęzor i zaczął łasić się do dłoni rudego.
- Raz to mi w sumie życie ocaliło – stwierdził Komendant. – Mój zapach znał, jak nikt, to i nie dziwne, że mnie wytropił. Ten tutaj też chyba tak ma, w końcu znalazł mnie w Minratusie – skwitował. – Kochany piesek. Jak jego tatuś – dodał z rozrzewnieniem. – Ten tu bardziej uparty jeszcze jest, po matce. Nie chciał zostać w psiarni nawet na trening, taki bajzel tam zrobił po Przypisaniu, że mi go kazali od razu zabierać – wyjaśnił z uśmiechem. – A że mi sięgał wtedy do kolan ledwie, to dosyć imponujące, jak dla mnie.
Rzemyk szczeknął. Raz, donośnie.
- Ano, nie mogłeś mnie samego puścić – potwierdził rudy, a brwi elfki i magistra wystrzeliły do góry. – Tatuś by ci zrobił wykład, co? Z resztą, najważniejsze już i tak umiałeś – oznajmił, klękając na jednym kolanie i klepiąc psa z czułością po łbie.
- A co to takiego? – Zainteresował się Dorian, patrząc się z rozbawieniem na psa, który usiłował pokryć całą dłoń Strażnika swoją śliną.
- Jak być dobrym pieskiem, oczywiście! – Wyjaśnił Komendant, całując ogara w nos.
Gorn dostał potężnego, acz nieco narowistego gniadosza. Jak wyjaśnił koniuszy, był to najsilniejszy koń w stajni magistra Pavusa, dzięki czemu powinien doskonale poradzić sobie pod ciężarem rosłego Komendanta w ciężkiej zbroi, a także pakunków przygotowanych przez Aegis. W pierwszej chwili Dorian był dość zmartwiony, ponieważ z tego, co się orientował, gniadosz naprawdę potrafił dać dosiadającym go ludziom w kość, ale Szary uspokoił go, mówiąc, że w siodle radzi sobie całkiem nieźle. Biorąc pod uwagę, że Strażnik nie miał raczej tendencji do przeceniania swoich możliwości (wręcz przeciwnie, raczej nie doceniał sam siebie), magister uznał, że nie ma się czym przejmować.
Sam Dorian dosiadł zgrabnej, siwej klaczy, łagodnej i posłusznej. Od dawna nie miał okazji wybrać się na przejażdżkę wierzchowcem; pomiędzy obowiązkami pana domu, a jego walką z magisterium nie miał zbyt wiele czasu na wypady za Minratus czy proste przyjemności.
Cóż, może nie do końca przyjemności, pomyślał skrzywiony już czterdzieści minut później. Gorn rzeczywiście bardzo dobrze radził sobie z gniadoszem, ale prawdopodobnie Pavus nie powinien się temu zupełnie dziwić; Komendant wywodził się w końcu z fereldeńskiej szlachty. Co jednak zaskoczyło Doriana, Rzemyk dotrzymywał im tempa bez większego trudu, zostając z tyłu głównie wtedy, gdy coś przyciągnęło jego uwagę lub chciał zaznaczyć teren. Z drugiej strony, ogar był cholernym bydlakiem, a w kłębie był zapewne równie wysoki, jak krasnolud. Co przypominało Dorianowi, że jakiś czas temu zastanawiała go jedna kwestia.
- Wiesz – zagadnął Gorna, który uniósł rudą brew, wgryzając się w jabłko – dziwi mnie trochę, że przybyłeś do Tevinter bez tej cuchnącej narośli w kształcie krasnoluda. Nie to, że za nim tęsknię, ale z tego, co mi wiadomo, rzadko ruszasz się bez niego w jakieś odległe miejsca.
- Na początku chciał ze mną jechać – przyznał Komendant, połknąwszy kęs owocu. – Ale jak usłyszał, że to Inkwizytor prosi o pomoc, to się przestraszył, że znowu go ktoś do Pustki będzie chciał wysłać.
- I postanowił puścić cię przez to samego? – Zapytał Dorian, zaskoczony.
- Gdzie tam – zaprzeczył Strażnik. – Popsioczył, pomruczał, pozarzekał się, że jego noga więcej w Pustce nie stanie… ale dzień przed moim wyjazdem był już spakowany. Strasznie mu się smutno zrobiło, jak mu powiedziałem, że musi tym razem zostać – powiedział Komendant, wyraźnie rozżalony. – Stał na blankach, jak odjeżdżałem. Muszę mu to jakoś wynagrodzić, jak wrócę – westchnął.
- Beczka podłego bimbru powinna go podnieść na duchu – podsunął Dorian. – Nigdy nie zrozumiem, co w nim widzisz – pokręcił głową.
- Oghren jest, jaki jest – oznajmił Komendant. – Może za dużo pije, może z higieną mu nie do końca po drodze…
- Mało powiedziane – mruknął magister. Miał wrażenie, że odór bijący od krasnoluda będzie zapachem, który zapamięta do końca życia.
- … a i nie za mądry jest, ale to akurat nie mnie oceniać – wzruszył ramionami Strażnik. – Ale wojownikiem jest wspaniałym. A i nauczył mnie bardzo dużo, berserka ze mnie zrobił, pokazał co nie co jak lepiej toporem wywijać… I lojalny bardzo jest. Bardzo. Jak mabari. Za przyjaciół to w ogień wskoczy… a nawet do Pustki wejdzie – dodał twardo.
- Mógłby być lojalniejszy względem kostki mydła i balii z wodą – odparł Dorian – ale rozumiem, co masz na myśli. To dobry przyjaciel.
- I dobry Szary Strażnik – pokiwał głową Gorn. – Nie boję mu się ludzi powierzyć, jak do bitwy mają iść. Wszyscy zawsze z nim wracają. No, on czasem po pijaku zabłądzi, ale się znajduje po jakimś czasie – skwitował. – Albo Velanna bierze Sigrid i go razem znajdują, a później jest dym na pół Amarantu… - Dodał z wyraźną tęsknotą.
Dorian zamyślił się. Biorąc pod uwagę, jak często Cousland wylatywał z własnego arlatu, można byłoby pomyśleć, że nie do końca mu na nim zależy. Prawda była jednakże zgoła inna, jak wyjaśniła magistrowi niegdyś Leliana.
Gorn był świetnym arlem. Nieufni wieśniacy pod jego czujnym okiem zaczęli go naprawdę uwielbiać. Fakt, że Cousland był dość… prostym mężczyzną, niebojącym się prostej pracy, dbającym o swoich ludzi i chroniącym ich nie tylko przed Pomiotami, zjednał sobie serca najbardziej zatwardziałych plebejskich wrogów władzy. Przez takie nastawienie był nieco nielubiany w wyższych sferach, gdzie traktowano go z dystansem. Gwoździem do trumny jego kontaktów ze szlachtą było spalenie Amarantu, jednakże dzięki wsparciu sprytnej seneszal (elfki poleconej przez, a jakże, ówczesną Lewą Rękę Boskiej), swojemu pochodzeniu i pozycji na dworze, nikt nie był w stanie w jakikolwiek sposób mu się przeciwstawić. Stąd zamachy na jego życie; szczerze mówiąc, po tylu latach większość ludzi myślała już o atakach na Komendanta jak o jakiejś tradycji. Po jednym na każdy z annums, czasami z okazji Satinaliów zdarzały się dwa zamachy. Tak w ramach prezentu.
- Tęsknisz za Amarantem – zauważył Dorian.
- To mój dom – przyznał Cousland. – Kiedyś dom był tam, gdzie rozbiliśmy obóz; no wiesz, podczas Plagi tak było. A potem Szara Straż dostała Twierdzę Czuwania i mieliśmy gdzie wracać – dodał z wyraźnym wzruszeniem. – Nasz własny kąt, gdzie każdy ma czyste łóżko, miejsce przy stole i skrzynię na rzeczy. Taką z zamkiem. Ja to nawet komnatę mam – pochwalił się. – No, nie tylko ja. Większość ze Starszych Strażników ma komnatę – poprawił się. – Velanna i Sigrun razem śpią tylko.
- Założę się, że nikt nie mógł znieść chrapania Oghrena. Dostał własny pokój, a później reszta tych „Starszych Strażników” przyszła z awanturą, że oni też chcą.
Gorn spojrzał na niego zaskoczony.
- A ty skąd o tym wiesz? – Zapytał z bezbrzeżnym wręcz zdziwieniem. Dorian uśmiechnął się pod nosem. – Rzemyk coś mówił?
- Twój pies nie mówi – przypomniał magister. – Nie jestem nawet pewien, ile jest w stanie zrozumieć z tego, co się do niego powie.
- Kiedyś mistrz psiarzy w Denerim powiedział mi, że mabari rozumieją akurat tyle, ile chcą zrozumieć – oznajmił Cousland, przyglądając się swojemu drepczącemu obok niego psu kątem oka. – I powiem ci… Że moim zdaniem nikt nigdy lepiej tego nie określił.
Chapter Text
Gorn okazał się całkiem niezłym towarzyszem podróży. W przeciwieństwie do Doriana, nie narzekał, nie wzdychał ciężko i nie wznosił ku niebu oczu; nie, Komendant, co nie powinno zapewne nikogo dziwić, przez cały czas był pogodny. Miał w zwyczaju sypać jak z rękawa różnorakimi anegdotkami, zazwyczaj, gdy mijali coś przypominającego mu o jakimś ciekawym wydarzeniu. Dzięki temu wielogodzinna podróż w siodle stała się dla odzwyczajonego od tego sposobu transportu magistra… nieco bardziej znośna, gdyż historie Szarego Strażnika były nadzwyczaj zajmujące. Nie zmieniało to faktu, iż kiedy postanowili rozbić obóz, gdy słońce schowało się już dawno za horyzontem, nogi Pavusa były kompletnie zdrętwiałe. Magister nalegał na odpoczynek już kilka godzin wcześniej, kiedy pokryte chmurami niebo zaczęło coraz bardziej ciemnieć, ale Cousland machnął jedynie ręką, twierdząc, iż ma wprawę w rozbijaniu obozowiska w kompletnym mroku.
- Podczas Plagi bywało, żeśmy w środku nocy musieli się przenosić – wyjaśnił. – Często nas atakowali. Pomioty, no i… nie tylko – wzruszył ramionami.
- Musimy przynajmniej nazbierać drewna na opał – zaczął nalegać Pavus. – Odmawiam spania bez ogniska.
- Rzemuś się tym zajmie – odparł olbrzym. – Patyków nam naznosi. Prawda, misiu? – Zagadnął psa. Odpowiedziało mu pełne gorliwości szczeknięcie.
A może Dorian zaczął sobie po prostu wmawiać, że odgłosy wydawane przez ogara miały jakiekolwiek znamiona uczucia.
- Poza tym, może się trafi jakieś schronienie – ciągnął Cousland. – Niecka jakaś, albo co. Jak lunie w nocy, to nie będzie nam zbyt przyjemnie – stwierdził, przyglądając się krytycznie ciężkim chmurom nad ich głowami. Pavus nie mógł mu odmówić racji.
Zatrzymali się więc, gdy natrafili na zrujnowaną wieżę. Gorn przez chwilę marszczył krzaczaste brwi, przypatrując jej się z zamyśleniem, aż w końcu wzruszył ramionami i stwierdził, że skoro nie runęła do tej pory, to raczej nie zwali im się na głowy akurat tej nocy. Zanim Dorian miał okazję zaprotestować, Szary gwizdnął przeciągle, a Rzemyk wystrzelił jak z procy w gęstwinę. Strażnik bezzwłocznie zajął się oporządzaniem swojego konia, zaś magister westchnął ciężko i zsunął się z klaczy, przytrzymując się kurczowo siodła. Jego nogi były jak z waty; naprawdę odwykł od tego rodzaju podróży. Zanim zdążył złapać równowagę, pies Couslanda wrócił wesołym truchtem, ciągnąc po ziemi ogromną gałąź. Gorn mruknął cicho, gdy Rzemyk położył swoją zdobycz u jego stóp, po czym rzucił się znowu w stronę lasu.
- Mokre trochę – oznajmił Strażnik z widocznym niezadowoleniem, gdy dotknął drewna. – Nawet jak to potnę na mniejsze kawałki, to mogę mieć problem, żeby to podpalić…
- Mój drogi, jestem magiem – przypomniał Dorian. – Podpalenie wilgotnego patyka nie będzie dla mnie problemem – oznajmił, a rudowłosy uśmiechnął się promiennie.
- Ano, nie powinno – powiedział pogodnie. – Ale Velanna zawsze kręci nosem i twierdzi, że spanie bez ogniska hartuje ciało i charakter, a i umysł potrafi, a nam to, powiada, szczególnie potrzebne. Oghren mówi, że pewnie boi się, że jej nie wyjdzie i że się z niej śmiać będziemy, to i się nigdy nie zgadza. To może ty zajmiesz się ogniskiem, a ja konikami? – Zaproponował. – Rzemyk pewnie zaraz wróci z… a, o. Dobry piesek – pochwalił, gdy jego pies przytargał jeszcze większy kawał drewna. Mabari szczeknął radośnie i znowu zanurzył się w gęstwinie. Był tym zaaferowany swoim zadaniem, że skończył dopiero w momencie, gdy Pavus nakazał mu przestać, przy czym wydał z siebie tak żałosny odgłos, iż Tevinterczyk prawie powiedział mu, że w zasadzie przydałoby się jeszcze parę patyków. Drewno było rzeczywiście dość mokre, ale gdy Komendant porąbał je na kawałki, magister nie miał większych problemów z rozpaleniem ogniska. Usiedli na płaszczu, rozłożonym przez Couslanda na zakurzonej podłodze wieży, aby spożyć szybką kolację – Aegis zapakowała im nieco owoców, kruche, suche ciastka, jak i również suszone mięso, którym Komendant podzielił się ze swoim psem.
- Miło, że nam się ta wieża trafiła – powiedział Gorn, odbierając od Rzemyka pokaźną gałąź i dorzucając do ognia. Mabari szczeknął, wyraźnie zadowolony z siebie, po czym chwycił kolejny kawał drewna i spojrzał na Strażnika wyczekująco. – Nie, misiu, na razie wystarczy. Musimy poczekać, aż ta się trochę dopali. – Słysząc błagalny jęk psa, westchnął. – No dobrze, ale to na razie ostatnia. Nie chcemy powtarzać incydentu z Fergusem – dodał, siląc się na surowość, biorąc konar trzymany przez Rzemyka.
- „Incydentu z Fergusem”? – Zaciekawił się Dorian, wyciągając zmarznięte dłonie w stronę ognia. Może i znaleźli schronienie przed wszechobecną wilgotną mgiełką, ale nie zmieniało to faktu, że i tak niska za dnia temperatura spadła na tyle, by magister czuł się zziębnięty. Jego mokry strój nie poprawiał sytuacji.
- A bo na wiosnę odwiedziłem Wysokoże – wyjaśnił Komendant, drapiąc się niezręcznie po bliznach na karku. – Seneszal kazała mi się wynieść na trochę, bo… - Urwał i pokręcił głową. – Bo trochęśmy z Oghrenem wpienili wszystkich chyba szlachciców na raz, ale to historia sama w sobie. A że dawno w rodzinnych stronach nie byłem, tośmy stwierdzili, że tam właśnie pójdziemy. W dużym skrócie: Fergus zaprosił nas na polowanie, a Rzemyk w nocy stwierdził, że zmarzniemy i chciał do ognia dorzucić. No i dorzucił. A mój brat do domu wrócił z popalonymi portkami i poparzoną rzycią – wzruszył ramionami.
Dorian pokręcił głową.
- Tak, zdecydowanie nie chcemy powtarzać „incydentu z Fergusem” – westchnął.
Mogło być gorzej. Znając Gorna, mogło być znacznie, znacznie gorzej.
- Twój brat – powiedział, a Strażnik oderwał wzrok od łaszącego się do niego psa i spojrzał na maga pytająco. – Jaki jest? – Zaciekawił się Dorian. Komentant zamyślił się na chwilę, bezwiednie głaszcząc ogara, który w podzięce obślinił mu całe kolano.
- Jest… dobrym teyrnem. Dobrym mężem i ojcem – oznajmił w końcu. Mag zmarszczył brwi.
- Pytałem jaki jest twój brat – wytknął. – Nie jaki jest władca Wysokoża. – Słysząc to, Gorn odetchnął głęboko.
- Jest… inny niż przed Plagą – wyznał. – Jakby to powiedzieć… spokojniejszy. Bardziej przygnębiony, zamyślony może. Nie dziwota, jak go nie było Howe zamordował nie tylko naszych rodziców, ale też… jego żonę i syna. Znalazłem ich, tamtej nocy – zakończył, spuszczając wzrok.
Dorian wyprostował się, zaalarmowany.
- Ja… nie wiedziałem – wykrztusił. – Gorn, tak mi…
- Trochę ponad rok po Pladze znowu się ożenił – wszedł mu w zdanie Komendant. – Był ostatnim Couslandem, który mógł. Wiesz, o co chodzi. No, ożenił się. Ze szlachcianką z Orlais. Kochana kobieta, urodziła mu dwójkę dzieciaków, córkę i syna. Ale… czasami to po nim widać, wiesz? – Zapytał, unosząc głowę znad łba swojego psa i patrząc magowi w twarz. – Że się zastanawia. Jak wyglądałoby jego życie z Orianą, jaki byłby Oren. Ale… nie ma mu się co dziwić – dodał nieco ciszej, przenosząc swój wzrok na ogień i drapiąc Rzemyka pomiędzy uszami.
- Też się nad tym zastanawiasz? – Zapytał Dorian, a gdy Gorn zerknął na niego z ukosa, postanowił doprecyzować swoje pytanie. – Jak wyglądałoby twoje życie, gdyby nie Plaga?
- Jestem młodszym z braci – oznajmił Cousland, głaszcząc Rzemyka, który trzymał głowę na jego zgiętym kolanie. – Z jakiegoś powodu ludzie poza Wysokożem myśleli, że to, że robię lepiej toporem niż Fergus mieczem i tarczą znaczy, że ja mogę zostać teyrnem – parsknął. – Ja myślę, że rodzice tak wcześnie osiwieli, bo usłyszeli te brednie. Kiedy Oriana urodziła Orena, mama i tata odetchnęli z ulgą, bo to znaczyło, że w razie jakby Fergusowi coś się stało, to będzie miał następcę. No i im została zagwozdka, co ze mną. Wiedzieli, żem za głupi, żeby mnie posłać na dwór królewski, wstydu bym jeszcze rodzinie narobił… więc się miałem dobrze ożenić – wzruszył ramionami. – Najlepiej tak, żeby zostać w Wysokożu, w razie jakby Fergus z czymś pomocy potrzebował, albo ludzi do bitki trzeba było poprowadzić.
- Gorn – powiedział z naciskiem Dorian. – Nie jesteś za głupi. Nie przyniósłbyś wstydu rodzinie – oznajmił z żarem. – Władasz doskonale prosperującym arlatem. Fereldeńska Szara Straż jest uważana za najbardziej jej elitarną część.
- To dzięki seneszal – stwierdził Komendant. – Ja to tyle co problemów narobić, do tego to jestem pierwszy.
- To nieprawda – pokręcił głową magister. – Możliwe, że udziela ci rad i zarządza włościami pod twoją nieobecność, ale to ty jesteś przywódcą. To ty robisz wszystko, aby lud na twoich ziemiach żył jak najlepiej. Wszystkie najważniejsze decyzje pozostawione są tobie, prawda? Jeśli jesteś nieobecny, wysyła zapytania i czeka na twoją odpowiedź, nie mylę się?
- No… nie mylisz – potwierdził olbrzym, drapiąc się z zakłopotaniem po bliznach na karku. Rzemyk sapnął cicho.
- Seneszal może podsuwać ci pomysły i prezentować opcje, może dyskutować z tobą na temat konsekwencji twoich wyborów, ale ostatecznie to ty decydujesz. Z tego co wiem, to bardzo sprytna, pomysłowa, ale przede wszystkim wyrachowana elfka. Myślisz, że gdyby uważała, że nie powinieneś mieć zbyt wiele do powiedzenia, nie znalazłaby sposobu, żeby przejąć rzeczywistą władzę, zamiast pozostawiać najważniejsze kwestie tobie? – Zapytał.
- No… znalazłaby – zgodził się wojownik. – Wywaliłaby mnie z Arlatu na stałe i w ogóle nie pytała co o czymś myślę i co ma robić – uświadomił sobie. – A pyta – dodał ze zdumieniem.
- A Amarant jeszcze nie zapadł się na Głębokie Ścieżki – oznajmił z uśmiechem magister. – Wręcz przeciwnie, rozkwita. Gdyby twoi rodzice mogliby cię teraz zobaczyć, pluliby sobie w brody, że nie wzięli nawet pod uwagę tego, aby dać ci szansę – powiedział, kładąc dłoń na przedramieniu Strażnika.
- Tak myślisz? – Zapytał Gorn z czymś w rodzaju dziecinnej, nieśmiałej nadziei. Dorian poczuł, że coś ściska go w piersi.
- Jestem tego pewien – odparł. – Nie wiedziesz życia, które sobie dla ciebie wymyślili, ale wątpię, że jeśli podążyłbyś ich ścieżką, mogliby być choć w połowie tak dumni jak gdyby mogliby cię teraz widzieć. Poza tym, moim zdaniem w życiu nie powinniśmy kierować się życzeniami naszych rodziców – powiedział nieco ciszej, spoglądając w ogień. – Tylko naszymi własnymi. I tak długo, jak czujesz się dumny z własnych wyborów, dumny z tego, kim jesteś, wszystko jest w jak najlepszym porządku. O ile nie chcesz przejąć władzy nad światem albo rozerwać Zasłony, by Thedas zalała fala demonów, oczywiście – doprecyzował.
Duża, szorstka, ciepła dłoń zamknęła się wokół jego własnej. Gorn uniósł ją do swoich ust i złożył na grzbiecie palców maga delikatny pocałunek. Nagłe uderzenie gorąca sprawiło, że Dorianowi zrobiło się nieco słabo.
- Jesteś niesamowity – szepnął Strażnik. Magister odchrząknął, umykając wzrokiem przed palącym spojrzeniem zielonych oczu.
- Oczywiście, że tak. I zdecydowanie zbyt rzadko to słyszę – oświadczył. – Tym właśnie spostrzeżeniem zakończmy ten dzień – zaproponował. – Musimy wstać przed świtem, a bohaterskich czynów najlepiej dokonywać, kiedy jest się wyspanym. Rzemyk, ani mi się waż zbliżać się do ogniska – rzucił surowo do psa, który zaskamlał smętnie.
- Rzemuś, biorę pierwszą wartę – oznajmił Cousland, co spotkało się z radością psa, który chwycił Doriana za rękaw i zaczął ciągnąć go w stronę posłania.
- Nie będę spał z wilgotnym… nieprzesadnie brudnym… nieśmierdzącym… - zaczął protestować mag, z chwili na chwilę spuszczając z tonu, widząc oklapnięte uszy ogara. – Ach, kaffas, gorzej nie będzie – westchnął. – Chodźmy – zgodził się z rezygnacją, a Rzemyk zamerdał kikutem ogona.
Biorąc pod uwagę, że gdy Dorian otworzył oczy, jego wzrok napotkał niewielki płomień, Rzemyk prawdopodobnie zignorował polecenie maga. Pavus posłał psu zirytowane spojrzenie, Mabari zaś wywiesił język, usiłując robić wrażenie głupszego, niż był w rzeczywistości.
Mag obudził Gorna; po spożytym w pośpiechu skromnym śniadaniu Dorian zasypał resztki ogniska i zwinął ich śpiwory, Komendant zaś zajął się oporządzaniem koni. Komendant wyciągnął później słoiczek z jakąś burgundową pastą i gwizdnął przeciągle; Rzemyk postawił z zainteresowaniem uszy i potruchtał do swojego pana, siadając przed Strażnikiem. Szary odkręcił słoiczek i zaczął pokrywać sierść psa. Nawet stojąc kilka metrów od nich, Dorian czuł ostry, ziołowy zapach, który wydzielała mikstura.
- Co to takiego? – Zapytał z zaintrygowaniem mag.
- Kaddis – odparł Cousland, wymalowując na sierści Rzemyka symbole. Po dwa okręgi, przypominające bransolety, na każdej łapie ogara. Pasy biegnące od boku do boku psa, przez jego grzbiet, a pod każdym z nich po kropce, z obydwu stron. Pocałował psa w nos i pokrył pastą również jego pysk i głowę pomiędzy uszami. Mabari polizał brodę Strażnika, która po nocy spędzonej w dziczy przypominała nieco gniazdo. Powinien poprawić warkocze, przemknęło Pavusowi przez myśl. – Używa się go po to, żeby Mabari był w stanie odróżnić podczas walki sojusznika od wroga. Wiesz, robi się gorąco i czasami… można zgłupieć. Albo wpaść w szał – dodał Gorn, uśmiechając się nieco niezręcznie. – Robi też inne rzeczy, ale tego nigdy nie byłem w stanie za bardzo zrozumieć – przyznał. – Ale teraz nakładam mu to, żeby wiedział, że nie ma żartów – skwitował, wyciągając z tobołka czarny pasek skóry, najeżony kolcami.
- Rozumiem, że to również ma jakieś zastosowanie? – Powiedział mag, wskazując ruchem głowy trzymaną przez Strażnika obrożę.
- Ano, ma – zgodził się Komendant. – Należała jeszcze do Sznurka – wytłumaczył, zapinając metalową sprzączkę. – Jakieś zaklęcia na niej są. Potężne podobno. Znaleźliśmy ją, jakeśmy Wielkiego Smoka powalili. Mam ją ze sobą zawsze, bo to pamiątka, ale… skoro w bój idziemy, chyba czas, żeby i Rzemyk coś po tatusiu miał – oznajmił z widocznym wzruszeniem. Przez chwilę przyglądał się psu, z widocznym rozrzewnieniem, aż w końcu odetchnął i nabrał pasty na kciuk, przeciągając nim od swojego czoła po czubek nosa. – Dorian, daj rękę – poprosił.
- Czy to konieczne? – Zapytał magister, przyglądając się z powątpiewaniem paście na palcu Strażnika. – Co w tym w ogóle jest? Ten zapach… - Mruknął, marszcząc brwi.
- Nic obrzydliwego – zarzekł się Strażnik. – Żadnej krwi pomiotów czy czegoś takiego. No, dalej – zachęcił Gorn, a Dorian westchnął i podał mu dłoń. Komendant przeciągnął kciukiem po jej grzbiecie, pozostawiając na niej ciemnoczerwoną smugę. Lekko piekła, zauważył ze zdziwieniem magister, ale wrażenie to minęło prawie równie szybko, jak się pojawiło.
Gdy ruszyli w dalszą drogę, pierwsze promienie zimowego słońca nieśmiało wyjrzały zza horyzontu.
- Mamy jakiś plan? – Zapytał mag, jadący przodem.
- Niezbyt – przyznał Komendant.
- Tak myślałem – pokiwał głową Dorian.
- Może spróbujemy z nimi najpierw pogadać? – Zaproponował Cousland, a mag odwrócił się, unosząc brew.
- Myślisz, że jeśli grzecznie poprosisz, oddadzą ci towar tego kupca? – Zapytał z niedowierzaniem.
-…tak? – Powiedział niepewnie Gorn.
- O ile piękniejsze byłoby Thedas, gdyby wystarczyło poprosić kogoś, żeby przestał sprawiać problemy – westchnął Tevinterczyk.
- Nie zaszkodzi spróbować – namawiał Komendant.
- Stracimy cały element zaskoczenia! – Zaprotestował Dorian.
- A co ja mam, skradać się w pełnej zbroi płytowej? – Zapytał Cousland ze szczerym zdziwieniem. – Ja i bez niej nie umiem!
- To… zadziwiająco dobry argument – przyznał zaskoczony magister. Westchnął. – No dobrze, spróbujemy to zrobić po twojemu. A kiedy już twój „plan” nie wypali, otoczę cię barierą i będę udzielał ci wsparcia z dystansu.
- Otocz barierą Rzemyka – polecił Gorn. – On nie ma zbroi.
Przywiązali konie nieopodal wejścia do ruin; Szary przez dłuższą chwilę stał przy gniadoszu, głaszcząc go po szyi i mówiąc coś przyciszonym tonem. Znając jego, prawdopodobnie przepraszał konia za to, że musiał czekać.
- Myślę, że tak czy siak będzie mu się tu podobało bardziej, niż w mieście – wytknął mag.
- Może i tak, ale jak lunie? – Zmartwił się Strażnik. – Wasze konie to nie nasze, fereldeńskie. Nie takie… krzepkie. Nasze są też dużo bardziej narowiste – wyjaśnił, ruszając w stronę ruin. – Dobre wierzchowce, wytrzymałe, silne i szybkie, ale jak im coś nie pasuje… Nawet nie zliczę, ilem razy miał tyłek obity za dzieciaka, bom coś nie tak zrobił i żarłem piach. Alem w końcu załapał, czego nie lubią – dodał z dumą.
- Fascynujące, ale jeśli nie chcesz, żeby usłyszeli nas wszyscy w promieniu…
- Stać! – Krzyknęła krasnoludzica, która wraz z dwoma towarzyszami pojawiła się nad wejściem do ruin. Dorian, widząc skierowane w ich stronę strzały, wyciągnął kostur, gotów w każdej chwili otoczyć ich barierą. – Kim jesteście i czego tutaj chcecie?!
- Niech mnie Plaga – westchnął jeden z jej kompanów, paskudnie pobliźniony elf. – Toż to… to… Magister Pavus! – Wrzasnął, rozluźniając cięciwę. – Przestańcie w niego mierzyć, idioci! – Zirytował się na pozostałą dwójkę.
- Kim on jest? – Zapytał podejrzliwie człowiek, nie opuszczając łuku i przyglądając się Dorianowi ze zmarszczonymi brwiami.
- Mirah, leć po szefa – powiedział elf do krasnoludzicy. – Powiedz mu, że przybył magister Pavus.
- Ja?! Dlaczego ja?! Niech Colton idzie! – Wściekła się kobieta.
- Ja mówiłem ostatnio o templariuszach – zaprotestował człowiek. – I musieliśmy zmieniać kryjówki. Wolę nie leźć mu póki co w oczy, także twoja kolej.
- Co tu się w ogóle dzieje? – Zapytał skołowany Gorn. Rzemyk zaskamlał, a brzmiało to, jakby był równie zbity z tropu, co jego właściciel. Colton przyjrzał się uważnie Strażnikowi i jego ogarowi; na jego twarzy wymalował się szok. Mężczyźnie wręcz opadła szczęka.
- Dlaczego mamy tutaj zabłąkanego magistra, z którym przylazł cholerny Bohater Fereldenu?! – Wrzasnął.
- Podobno ludzi okradacie – wyjaśnił Gorn. – Tośmy przyszli wam powiedzieć, żebyście, tego, spokój z tym dali. Nieładnie tak – skarcił, co zostało poparte gorliwym szczeknięciem.
- Idę powiedzieć szefowi – oznajmiła Mirah, widocznie wstrząśnięta.
- Nie trać czujności – powiedział do Komendanta Dorian. – Jeśli będziesz musiał walczyć, to…
- Ja to bym teraz chciał w coś toporem trzasnąć! – Przerwał mu Gorn z desperacją. – To zawsze wszystko trochę rozjaśnia, a tutaj nie wiadomo o co chodzi w ogóle!
- Spędzasz zdecydowanie zbyt dużo czasu z Oghrenem – oznajmił mag, a Cousland wzruszył ramionami.
- Z Oghrenem wszystko proste chociaż jest – odparł. – Te! Skąd nas znacie i o co tu chodzi?! – Krzyknął do dwójki pozostałych czujek.
- Jak to: „skąd was znamy”? – Zapytał z niedowierzaniem Colton. – Jesteś Bohaterem Fereldenu! Wszyscy cię znają! Ostatnim razem, kiedy byłeś w Tevinter, wywołałeś wojnę pomiędzy dwoma szlacheckimi rodami!
Dorian spojrzał na Strażnika, czując, jak jego oczy otwierają się szerzej ze zdziwienia.
- To byłeś ty? – Syknął.
- To nie było specjalnie – powiedział obronnym tonem Komendant. – Dziewuszka narzekała, że jej ojciec każe wyjść za mąż za kogoś, kogo nie lubi, że chłop okrutny, chamski i gburowaty. A jakby za niego nie wyszła, to ją mieli zmusić jakoś. Szkoda nam jej było, tośmy z Zevranem jej powiedzieli, że jej pomożemy. No i ja się miałem zająć wyciągnięciem jej z miasta, do Amarantu ją wysłałem, archiwistką w Twierdzy teraz jest… a Zev jej narzeczonego na siebie wziął. I podobno się facet wpienił, jak usłyszał, że Celsa za niego nie wyjdzie i ma jej spokój dać, nóż wyciągnął, Zev się bronił i… tak jakoś, no, chłop przez okno wyleciał. I źle wylądował. No i rodzina narzeczonego myślała, że Celsa wynajęła na niego Kruki, a rodzina Celsy z kolei, że tamci im córkę porwali… i tak wyszło, głupio trochę – przyznał, drapiąc się z zakłopotaniem po bliznach na karku.
- Obie rodziny zostały tak wyniszczone konfliktem, że całkowicie straciły wpływy w magisterium – poinformował Dorian beznamiętnie.
- Ach – westchnął Gorn, przy czym można było odnieść wrażenie, że wraz z oddechem uchodzi z niego całe powietrze. – To… niedobrze – wymamrotał.
- Byli zagorzałymi entuzjastami magii krwi – dodał Pavus, a Komendant mrugnął, po czym się wyprostował.
- Ach – westchnął znowu. – To… dobrze jednak chyba? – Zapytał z powątpiewaniem.
- Gdyby Celsa sprzeciwiła się ojcu, prawdopodobnie zmusiliby ją do ślubu magią krwi – wyjaśnił Dorian, czując, jak coś ściska jego żołądek. – Więc owszem, to jednak bardzo, bardzo dobrze – dodał, patrząc, jak zasapana Mirah prowadzi za sobą przywódcę… bandytów? Kim oni w ogóle byli?
- Uff, chłopie – powiedział Gorn z uznaniem. – Dużyś, jak na elfa – oznajmił, przyglądając się rosłemu mężczyźnie, którego barki były prawie tak szerokie, jak Strażnika.
- Bohaterze – skinął mu głową elf. – Magistrze – zwrócił się do Doriana. – Nazywam się Tamven, jestem… można powiedzieć, że przywódcą tej tutaj… wesołej zbieraniny – westchnął. – Myślę, że mamy tutaj… pewnego rodzaju nieporozumienie – oświadczył.
- Ale że co? – Zaciekawił się olbrzym. – Rzemyk, zostaw – skarcił psa, który zaczął podgryzać rąbek płaszcza Tamvena, który wpatrywał się w ogara, jakby nie do końca wiedział, w jaki sposób go powstrzymać, nie wywołując przy tym gniewu dwóch przybyszów. Pies parsknął, siadając. – O czym to… a. Ale że co? – Powtórzył. – Że nie okradliście tego kupca? Czy jakie nieporozumienie?
- Nie, nie – pokręcił głową Tamven, kątem oka obserwując Mabari. – Okradliśmy go, to się akurat zgadza. Ale… Myślę, że łatwiej będzie pokazać powód, dla którego to zrobiliśmy – powiedział, odwracając się i gestem dłoni każąc im podążać za sobą.
Dorian i Gorn popatrzyli po sobie.
- Rzemuś – powiedział powoli Komendant. – Pamiętaj, najlepiej gryźć nieosłonione części. Jak dasz radę rzucić się od razu do gardła, to będzie idealnie. Masz cztery łapy z pazurami, mocne szczęki i kolczastą obrożę, która boli. Nie masz jak ugryźć, to wywal sukinsyna, a ja się nim zajmę. Uważaj na ostre rzeczy i kopniaki – przypomniał psu, który wydał z siebie niski, gardłowy warkot.
- W życiu bym nie pomyślał, że u naszych progów pojawią się Bohater Fereldenu i jeden z magistrów z Lucerni – powiedział Tamven, prowadząc ich krętymi korytarzami. Gdzieniegdzie widzieli umykających podwładnych elfa, którzy rzucali im spłoszone spojrzenia, szepcząc coś do siebie gorączkowo. Dorian widział, iż Gorn uważnie kataloguje ilość potencjalnych przeciwników.
- Rozumiem, że ta… wycieczka z przewodnikiem ma coś wspólnego z naszym statusem? – Zapytał mag, unosząc brew.
- Cóż… oczywiście – potwierdził Tamven. – Nie możemy pozwolić sobie na wykrycie, więc na ogół wszyscy intruzi… po prostu nie wracają do domu, ale uznałem, że w tym wypadku warto będzie nagiąć trochę zasady.
- Więc jesteście złodziejami i mordercami – zauważył Komendant. – Coraz mniej was lubię. - Rzemyk szczeknął, krótko i donośnie.
- To wszystko nieco bardziej skomplikowane, Bohaterze – powiedział obronnie elf. – Widzicie, jesteśmy częścią ruchu oporu – wyjaśnił, kiwając głową siwej krasnoludzicy, łypiącej na nich podejrzliwie. Dorian przystanął, wpatrując się w elfa ze zdziwieniem. – Działamy zarówno w murach stolicy, jak i poza nimi. Magister Pavus jest przyjacielem naszego kontaktu w magisterium, stąd też… preferencyjne traktowanie – wytłumaczył.
- Mae – szepnął Dorian. – Dlaczego nic mi nie mówiła? – Zapytał elfa, który wzruszył ramionami. – Ta uparta oślica! – Wściekł się. – Jeżeli ktoś w magisterium dowie się, że z wami współpracuje…
- Będzie utopiona – pokiwał głową Tamven. – A jeśli ktokolwiek udowodni również tobie, że masz kontakt z buntownikami? Stracimy dwóch najbardziej wpływowych graczy na politycznej scenie. Nie możemy sobie na to pozwolić, a magistra Tilani doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Zapewne właśnie dlatego nie podzieliła się z tobą tym, co robi, magistrze.
- No dobra, ale co to ma wspólnego z okradaniem kupców? – Zaciekawił się Gorn. – Tak na dłuższą metę to nie wypali, jak wam środków brakuje. Będziecie kraść, to w końcu was znajdą. U nas w Amarancie zawsze ich znajdujemy – oznajmił. – I napuszczamy na nich pupili Nathaniela. Bereskarn czasami nie chce wracać, raz żeśmy musieli pół arlatu obszukać, skubaniec norę sobie wykopał pod chałupą we wsi i jakiegoś dziadka po nocach straszył…
- To była wyjątkowa sytuacja – oświadczył Tamven. – Nie chodziło o karawanę, chodziło o to, co ta karawana przewoziła. I nie mam tu na myśli kosztowności czy zapasów – dodał tajemniczo. – Mamy… sponsorów. Ludzi zarówno w Tevinter, jak i spoza jego granic.
- Ludzi, którym zależy na destabilizacji magisterium – zrozumiał Dorian, a elf pokiwał głową.
- Przyznaję, że to nie jest idealne rozwiązanie – powiedział buntownik. – Ale bez tych środków całe nasze przedsięwzięcie po prostu nie byłoby możliwe.
- To po co go napadliście? – Drążył Cousland.
- Po to – oznajmił Tamven, otwierając drzwi. Znajomy blask oświetlił spowity półmrokiem korytarz, a Dorian poczuł znajomy mu niepokój.
- Czerwone lyrium – szepnął.
Notes:
Pograłam trochę w Veilguard i pierwszą moją myślą było "look how they massacred my boy". Aż mi się przykro zrobiło. Przynajmniej przypomniało mi o tym, że kiedyś zaczęłam tego fika XD
Sprawdzę rozdział w wolnej chwili.
Chapter Text
Widząc, że Gorn wyciąga rękę w stronę czerwonego kryształu, Dorian, w pokazie niebywałej jak na niego zręczności, chwycił jego nadgarstek i odciągnął ją od skrzynki z lyrium, zanim miała okazję go sięgnąć.
- Nie dotykaj tego – syknął do Komendanta, który oderwał wzrok od bijącego blaskiem kryształu, marszcząc brwi.
- Nie miałem zamiaru – odparł Strażnik, delikatnie chwytając palce magistra i wyswobadzając się z jego uścisku. Odetchnąwszy, wyciągnął znowu ramię; jego dłoń zatrzymała się kilka centymetrów nad lyrium, a Cousland przekrzywił głowę, przypatrując mu się intensywnie, z dziwnym jak na niego, poważnym i pełnym kontemplacji wyrazem twarzy.
- Gorn, odsuń się – powiedział ostrożnie Pavus, zaciskając palce na kosturze. Kaffas, jeśli będę musiał przyładować mu w głowę, żeby go odciągnąć, to niech Stwórca mi świadkiem, że to zrobię, pomyślał z determinacją. – Samo przebywanie w pobliżu czerwonego lyrium jest groźne.
- Ano, nie dziwota – oznajmił Komendant, zabierając rękę. – Jest skażone – poinformował, zwracając się w stronę magistra. – Tak jakby… Lyrium było zarażone Plagą – powiedział powoli, marszcząc brwi. Rzemyk zaskamlał, napierając bokiem na Strażnika, chcąc go odsunąć od skupiska czerwonych kryształów. Cousland posłusznie wykonał dwa duże kroki w tył. – Już, już, misiu – uspokoił psa.
- To prawda – zgodził się magister. – Znajoma Varricka ma teorię, że właśnie tym jest; zwykłym lyrium skażonym Plagą – wyjaśnił. – Nigdy go nie widziałeś? – Zapytał ze zdziwieniem.
- Widziałem – odparł Komendant. – Ale nie z bliska. Velanna raz posadziła wszystkich w Twierdzy na rzyciach i powiedziała, że jak ktoś chociaż usłyszy plotkę o czerwonym lyrium, ma do niego nie podchodzić i dać jej znać, a ona się tym zajmie. W Amarancie nie ma go dużo – wzruszył ramionami. – Podczas podróży widywałem go więcej, ale pamiętałem, co mówiła Velanna, więc nigdym nie podchodził.
- Więc co strzeliło ci teraz do głowy? – Zirytował się magister.
- I tak już blisko stałem – wzruszył ramionami olbrzym. – Da się to jakoś… zniszczyć? – Zapytał z powątpiewaniem. – Spalić może?
- To lyrium – powiedział Tamven, patrząc na Komendanta z niedowierzaniem. – Posłaliśmy po magistrę Tilani, ale do tej pory nie dostaliśmy odzewu. Nie mamy pojęcia co z nim zrobić – przyznał.
- Dorian, co robił z nim Inkwizytor? – Zaciekawił się Komendant.
- Z pewnością nie trzymał go w Podniebnej Twierdzy – oznajmił magister, łypiąc na elfa złowrogo, ignorując Rzemyka, który, osiągnąwszy sukces w odsunięciu od lyrium swojego pana, usiłował zrobić następnie to samo z Dorianem. Dopiero pełne paniki, błagalne skamlenie skłoniło Doriana do tego, by stanąć nieco dalej od kryształów. – Skupiał się na tym, żeby przestało się rozprzestrzeniać – przyznał. – Niszczyliśmy pierwotny kryształ, dzięki czemu lyrium tak jakby… przestawało rosnąć. Czy może raczej proces zostawał przez to spowolniony, ciężko stwierdzić. Kaffas, co przyszło wam do głowy? – Wściekł się. – Czerwone lyrium… wykrzywia umysły. Im dłużej jesteście narażeni na jego wpływ, tym trudniej będzie ocenić, jakich narobiło szkód.
- Podjęliśmy środki ostrożności – zaprotestował elf. – Jesteśmy teraz w najdalszej części ruin, opróżniliśmy ją z wszelkich zapasów i wszyscy dostali rozkaz, by się tu nie zbliżać. Stróż zmieniany jest co godzinę, głównie stawiamy na krasnoludów, ponieważ są najodporniejsi na zwykłe lyrium, więc…
- Więc nie ma to najmniejszego znaczenia w przypadku czerwonego lyrium – przerwał mu Dorian. – Skąd ono w ogóle… Vishante kaffas! – Zaklął, uświadamiając sobie odpowiedź na niezadane pytanie. – To dlatego napadliście karawanę? – Zwrócił się w stronę elfa, który pokiwał głową.
- Mieliśmy informację, że jeden z kupców, specjalizujących się w imporcie, ubił interes z Venatori – wyjaśnił buntownik. – Zdecydowaliśmy więc, że przejmiemy towar, by sprawdzić, czego takiego potrzebują, a nie mogą tego zdobyć w Imperium. Nikomu jednak nie przyszło do głowy, że mógł się zająć przemycaniem czerwonego lyrium – westchnął.
- Ja… takie pytanie mam – powiedział nieco nieśmiało Gorn. – Że taki mały kawałeczek może tyle szkód narobić? – Zapytał, przenosząc wzrok na twarz magistra. – Przecie to może jak moje przedramię, a i nawet takie chyba nie – mruknął, patrząc na zawartość skrzynki leżącej na stoliku. – To co widywałem wielgachne było, czasami i ode mnie wyższe – wyjaśnił.
- Jest niebezpieczne niezależnie od ilości – oznajmił Dorian. – A poza tym, tak jak wspomniałem, mój drogi, rozrasta się.
- Ale mówiłeś, że jak się w to dobrze trzaśnie, to się przestaje rozrastać – wytknął Komendant. – To może by to… wynieść gdzieś, ja w to toporem hyc, na kawałeczki, a później…
- Mówiłem, że być może przestaje się rozrastać, ale bardziej prawdopodobnym jest, że proces zostaje spowolniony – zaprotestował magister. – Tak czy siak, to chyba jedyne, co możemy zrobić… - westchnął.
- Dalijczycy – powiedział nagle Gorn, a zarówno Tamven, jak i Dorian, spojrzeli na niego zaskoczeni. – Potrzebni nam Dalijczycy – wyjaśnił, widząc ich nierozumiejące spojrzenia. – Wyście kiedy trafili na te bariery w elfich ruinach? – Zapytał. – Może mogą zrobić takie, no, pudełeczko, to się tam zamknie, pokawałkowane najpierw… I niech rośnie, a jak już do ścianek dojdzie, to nie będzie miało jak dalej rosnąć – wytłumaczył. – A wtedy albo nie będzie mogło, albo ścianki pękną i się nowe pudełeczko zrobi. Z grubszymi ściankami.
- Widzę kilka luk w tym planie, Bohaterze – westchnął Tamven. – Tak jak zwykłe lyrium można określić jako magię, tak czerwone należy wtedy nazywać antymagią. Nie sądzę, żeby magiczne bariery były w stanie okiełznać antymagiczną substancję. – Dorian spojrzał na niego, zaskoczony. – Popytałem, tu i ówdzie – oznajmił elf. – Kolejną luką byłoby nakłonienie Dalijczyków do pomocy. Z tego co mi wiadomo, usiłują trzymać się jak najdalej od czerwonego lyrium. Mógłbym znaleźć jeszcze kilka słabych punktów, ale te dwa pierwsze przychodzą mi do głowy.
- Ale jak napierniczasz w te bariery magią, to im się nic nie dzieje, prztyczki trzeba poprzestawiać. Garretta kulę ognia zaraza przetrzymała, a chłop jak kulą ognia pierdolnie, to wszystko zmiecie – upierał się Cousland. – To kto wie, może i antymagia to dla nich tyle, co nic?
- Nadal uważam…
- Myślę – wszedł elfowi magister w słowo – że Komendant może mieć trochę racji – oznajmił, marszcząc brwi. – A przynajmniej to rozwiązanie, którego nikt do tej pory nie próbował. Warto wziąć je pod uwagę.
Tamven westchnął, przecierając twarz dłonią. Po raz pierwszy na jego obliczu dostrzec można było zmęczenie; zmęczenie całą rebelią, Venatori, a teraz jeszcze czerwonym lyrium.
- Ruch oporu ma kilka kontaktów wśród Dalijczyków – powiedział w końcu. – Spróbujemy się z nimi porozumieć. Wątpię, żeby zgodzili się udzielić pomocy, ale…
- No jak się mają nie zgodzić? – Zdziwił się Gorn. – Zgodzą się. A jak nie, to powiedz im, że Komendant Cousland prosi, żeby pomogli. Pomogą – oznajmił, a widząc pełne powątpiewania spojrzenie Tamvena, wzruszył ramionami. – Zawsze pomagają. Velanna mówi, że jak już ich o coś proszę, to się boją, że cały świat w łeb weźmie, to dla spokoju ducha pomagają, ale ona złośliwa bywa, to i tak mówi. Ja tam myślę, że pomagają, bo sam paru klanom pomogłem.
Obie wersje były równie prawdopodobne, pomyślał z rozbawieniem Dorian. A na dodatek wcale się nie wykluczały.
- W porządku – zgodził się Tamven, ale nie wyglądał przy tym na zachwyconego.
- Pozostaje jeszcze kwestia kupca – wytknął Dorian, a elf uśmiechnął się, bez cienia wesołości.
- Tę kwestię proponuję pozostawić rebeliantom w mieście – odparł.
- Zabijecie go – westchnął Gorn, a Tamven pokiwał głową. Widząc zmartwione spojrzenie Doriana, Komendant posłał mu zmęczony uśmiech. – Nie jestem szeregowym Strażnikiem – oznajmił Szary, wzruszając ramionami. – Mimo że czasami bardzo bym chciał. Szczególnie przy podejmowaniu tego typu decyzji – dodał smętnie. Po chwili potrząsnął głową.
- Określenie obszaru działania czerwonego lyrium jest bardzo trudne – zwrócił się mag do Tamvena. – Co znaczy, że wszyscy powinni trzymać się od niego jak najdalej.
- Wiem. Jesteśmy w trakcie przenoszenia się do innej kryjówki; mam zamiar zostawić tutaj jedynie kilku strażników, robić bardzo częstą rotację i modlić się do Stwórcy, że jak najszybciej znajdziemy sposób, by pozbyć się tego… kłopotu – oznajmił, a nietrudno było zauważyć, że chciał użyć jakiegoś innego słowa. – Nie możemy sobie pozwolić na rozdrabnianie sił, ale nie możemy też pozostawić lyrium bez ochrony – westchnął. – Miałem nadzieję, że magistra Tilani jakoś nam pomoże.
- Jestem pewien, że dostaniecie od niej odpowiedź, jak tylko wymyśli, co z tym fantem zrobić – pocieszył go Pavus. – Na mnie również możecie liczyć. Widziałem, co czerwone lyrium potrafi zrobić z ludźmi – oznajmił, wlepiając pełne nienawiści spojrzenie w pulsujący światłem kryształ.
- Cóż, nie wiem jak ty, Dorian, ale ja niczego w tym lesie nie znalazłem – oznajmił Komendant, siląc się na lekki ton. – Żadnych śladów chociażby ataku. Ale miłą żeśmy wycieczkę mieli – rzucił, odwracając się na pięcie i ruszając w kompletnie złą stronę.
Jechali w milczeniu; po tym, jak Dorian oznajmił, że jeśli się pospieszą, dotrą do głównego traktu jeszcze przed zmrokiem, a podróż magicznie oświetlonym szlakiem nie będzie sprawiała im problemów, Gorn mruknął jedynie potwierdzająco, pogrążony we własnych myślach. Rzemyk kilkukrotnie usiłował zwrócić na siebie uwagę Strażnika, ale po jakimś czasie poddał się, pozostając nieco w tyle. W końcu ciężka cisza zaczęła przeszkadzać również magowi; nie to, że miał cokolwiek przeciwko ciszy generalnie, ale po prostu cisza w towarzystwie Komendanta Couslanda była czymś… niewłaściwym. A przynajmniej tego rodzaju cisza.
- Ten pomysł z Dalijczykami jest naprawdę dobry – spróbował. – Szczerze mówiąc, nie mogę uwierzyć, że nikt wcześniej na to nie wpadł.
- Hmm – mruknął rudowłosy.
- Aegis zapewne ucieszy się, że wracamy nie tylko cali i zdrowi, ale i relatywnie szybko – próbował dalej magister. – Może trochę mniej z faktu, że Rzemyk śmier… pachnie teraz nie tylko swoją czarującą psią personą, ale również mieszanką Stwórca wie czego. Jak długo utrzymuje się ten zapach? Nie to, że jest nieprzyjemny, ale po jakimś czasie robi się nieco drażniący – oświadczył.
- Hmm – mruknął znowu Szary.
- No dobrze – westchnął w końcu Pavus, poddając się. – O co chodzi?
- Hm? – Mruknął Gorn, odrywając wzrok od lejców trzymanych w swoich nieco powykrzywianych dłoniach. – Ach. O to czerwone lyrium – przyznał Komendant. – Ono… śpiewa – oznajmił nieobecnie Strażnik.
Dorian zatrzymał klacz, zaalarmowany; Komendant, widząc to, również nakazał swojemu gniadoszowi przystanąć; koń parsknął, ale nie próbował go zrzucić. Rudowłosy poklepał go po szyi.
- Co masz na myśli? – Zaniepokoił się magister, a Strażnik wzruszył ramionami.
- Niektórzy Szarzy są na to bardziej wyczuleni – wyjaśnił Gorn. – Większość z nich to Starsi Strażnicy; Pieśń jest często sygnałem, że pora na ich Powołanie. Ja słyszałem ją podczas Plagi – ciągnął, zamyślony. – Alistair wyraźniej, on ogólnie bardziej wyczulony jest na takie rzeczy, ale, no. A wtedy, podczas Plagi znaczy, był Arcydemon i w ogóle. Nie słyszę jej w przypadku innych pomiotów, nie słyszałem jej nawet w przypadku Matek Lęgu czy Architekta. A nawet jak był Arcydemon, to nie tak wyraźnie, jak przy tym lyrium. Zastanawiam się, co to może znaczyć – dodał.
- Spotkałem się z osobami wystawionymi na działanie czerwonego lyrium, które również twierdziły, że śpiewa – powiedział Dorian. – Ale, chwila… Myślisz, że oddziałuje na ciebie silniej niż na kogoś spoza Szarej Straży? – Zapytał niespokojnie, a Gorn potrząsnął głową.
- Nie mam ochoty tam iść i go zabrać, jeśli o to chodzi. Ani usiąść tam pod drzwiami i go słuchać. Ani nawet dotykać czy chociażby oglądać. A czy Szarzy Strażnicy są na nie bardziej wyczuleni? – Zastanowił się na głos. – Pewnie tak, skoro nawet ja to słyszałem, a ja do spaczenia jestem słabo dostrojony.
- Może w ten sposób udało się oszukać Strażników, że nadszedł ich czas – zrozumiał nagle Dorian. – Być może Koryfeusz wykorzystał właściwości czerwonego lyrium – doprecyzował, każąc swojej klaczy kontynuować podróż. Gorn poszedł w jego ślady; tym razem, gdy Rzemyk w ramach zabawy chwycił go zębami za buta, Komendant uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni kawałek suszonego mięsa, który rzucił swojemu psu. – Rozpieszczasz go. Wyrośnie na nieznośnego – skarcił Strażnika Dorian, a Mabari wydał z siebie odgłos wyrażający bezbrzeżne oburzenie.
- Oczywiście, że nie – poparł Rzemyka rudowłosy. – Jest najlepszym pieskiem wśród dobrych piesków, prawda, misiu? – Zwrócił się do czworonoga, a ogar szczeknął donośnie.
Przez chwilę znowu panowała cisza; tym razem jednak nie tak ciężka i niewłaściwa.
- Była piękna? – Zapytał Dorian, wiedziony ciekawością. Gorn zmarszczył brwi, zastanawiając się nad tym przez chwilę, a w końcu potrząsnął głową.
- Była dziwna – oznajmił, poganiając gniadosza.
Gdy dotarli do Minratusu, ulice były opustoszałe; Dorian, nie chcąc, by jego ulubiona elfia służka dała mu w uprzejmy sposób do zrozumienia, co myśli o tym, iż wraca w środku nocy bez uprzedzenia, posłał przodem gońca ze stróżówki przy bramie. Zostawili konie i podróżne sakwy w stajni, po czym ruszyli do kamienicy Pavusa. Powitała ich wyraźnie zaspana Aegis, jedyną jednak oznaką tego, iż wstała w pośpiechu było to, że z jej zwykle nienagannego uczesania wysunęło się kilka niesfornych kosmyków.
- Magistrze Pavus – dygnęła z gracją. – Meserre – powitała Couslanda skinieniem głowy. – Ufam, że podróż minęła wam bez problemów? – Zapytała.
- Ano, całkiem wręcz przyjemnie było – odparł Gorn. – Przepraszamy, żeśmy tak późno dojechali. Nie musiałaś wstawać – dodał.
- Nonsens – pokręciła głową Aegis. – Na kuchni szykują już lekki, późny posiłek. Czy kazać przygotować kąpiel?
- Na Stwórcę, tak – westchnął Dorian. – Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem taki obolały.
- A, nie rób problemu, ja to mogę rano, bo…
- Mój drogi – przerwał mu magister. – Obawiam się, że woń twoich onuc dotarła do mojego domu jeszcze przed gońcem. Nie ma możliwości, że nie weźmiesz kąpieli – oznajmił Pavus.
- Nie noszę onuc, noszę skarpety – zaprotestował żarliwie Strażnik. – I nie może być aż tak źle. Jest aż tak źle? – Zwrócił się do swojego psa, który szczeknął wesoło. – I nic nie mówiłeś? Rzemuś, czemu nic nie mówiłeś? Mam zapasowe, byłbym zmienił…
- Twój pies nie mówi – przypomniał z naciskiem Dorian, kątem oka przyglądając się rozbawionej Aegis. Cokolwiek nie mówić o jego gościu, przynajmniej przysparzał zwykle poważnej i surowej elfce wiele radości.
W czasie, gdy zjedli bardzo późną kolację, służba przygotowała więc im balie. Najedzony, rozgrzany, a przede wszystkim umyty, Dorian padł na swoje łóżko jak podcięty. Westchnął błogo; naprawdę przyzwyczaiłem się do luksusu, pomyślał z niezadowoleniem. Podczas jego współpracy z Inkwizycją spanie pod gołym niebem i trudność z dostępem do kąpieli była czymś normalnym. Teraz zaś? Dwa dni spędzone poza domem sprawiły, iż czuł się kompletnie wykończony.
Powinienem częściej wymykać się z Minratusu, postanowił. Nie mógł sobie pozwolić na to, by stać się poduszkowym pieskiem. Gdyby musiał uciekać…
- Dorian, śpisz? – Usłyszał. Przetarł oczy i usiadł na łóżku.
- Nie, jeszcze nie – zaprzeczył. Ruchem dłoni zachęcił Strażnika, by wszedł do środka. Tuż za nim dreptał Rzemyk, widocznie nieszczęśliwy z powodu dopiero co zażytej kąpieli. Pies machnął kikutem ogona, raz, żałośnie, po czym smętnie podążył w stronę legowiska pod oknem. Cousland odprowadził go zatroskanym spojrzeniem. – Coś nie tak? – Zaniepokoił się Pavus, widząc wzrok Komendanta.
- Nie, nie – zaprzeczył Szary. – Po prostu… Rzemuś jest przyzwyczajony, że go kąpiemy może z raz na miesiąc, na ogół to mu się tyle, co łapy z błota wytrze, albo do strumienia wskoczy. I nie podoba mu się zapach olejku, którym go panienka Aegis smaruje – wyjaśnił. – To za słodkie jest, za kwiatowe.
- Wątpię, żebyśmy wytrzymali z nim w jednym pomieszczeniu – wytknął Dorian. – Ten Kaddis, jak mówiłem, może nie do końca śmierdzi, ale ma bardzo intensywny zapach.
- Lubi go – zaprotestował Cousland, siadając na łóżku, gdy magister poklepał zachęcająco materac. – Dobrze mu się kojarzy. A i idzie się przyzwyczaić; pośpisz z nim kilka dni w namiocie, to już w ogóle nie przeszkadza.
- Widzę niepokojące podobieństwa między twoim psem, a Oghrenem – mruknął Dorian.
- Obydwaj to najlepsi przyjaciele, o jakich mógłbym pomarzyć – pokiwał głową Komendant, zupełnie nie pojmując znaczenia słów Pavusa.
- Wracając do Kaddisu; musi być taki intensywny? – Zaintrygował się magister. Był zmęczony, owszem, ale nie na tyle zmęczony, stłumiło to jego ciekawość.
- Te zioła mają jakieś właściwości, nie bardzo rozumiem, jak to działa, ale ogólnie Kaddis powinien być charakterystyczny – wyjaśnił Strażnik, wsuwając się pod okrycie. – A i to, że jest mocny, wcale nie przeszkadza. Sznurek mógł mnie na drugim końcu pola bitwy znaleźć, co się przydało przy oblężeniu Denerim. Tego samego używaliśmy, co teraz z Rzemykiem – ciągnął. – Nie mieliśmy jeszcze okazji zobaczyć jak się u niego sprawdza, Rzemuś jeszcze na oczy prawdziwej bitki nie widział. Gdyby był w psiarni, to formalnie by jeszcze szkolenia nie skończył – wytłumaczył.
Pies parsknął ze swojego posłania.
- Tak, tak, ty takiego długiego nie potrzebujesz, misiu – westchnął Gorn. Dorian zmarszczył brwi.
- Zakładając, że jego odgłosy rzeczywiście mają jakieś znaczenie – zastrzegł – skąd wiesz, co ma na myśli? – Zaciekawił się mag. Komendant wzruszył ramionami.
- Po prostu wiem – odparł. – Od początku żem wiedział. Jak go zobaczyłem i zaczął piszczeć, malutki taki, do kolan ledwie, wiedziałem, że mówi, że ze mną idzie – uśmiechnął się. – Ze Sznurkiem to trochę dłużej potrwało, nie wiem, od czego to zależy. Może dlatego, że to jego syn, więź od początku silniejsza była – stwierdził, pomagając Dorianowi wpełznąć pod kołdrę.
- To musi być miłe – wymamrotał mag w poduszkę. – Wiedzieć, że jest ktoś, kto będzie ci zawsze wierny, nieważne, co by się nie działo.
- Tak – usłyszał magister na granicy snu, czując, jak wojownik odgarnia mu z twarzy kilka wilgotnych kosmyków. – To bardzo miłe.
Następnego dnia Dorian obudził się w pokoju jedynie w towarzystwie Rzemyka, który szczeknął wesoło na powitanie i wystrzelił jak z procy na korytarz. Mag ziewnął, przeciągnął się, po czym założył swoje szaty.
- Magistrze – powitał go sługa mijany przez Pavusa na korytarzu. – Ubrania zamówione przez ciebie u krawca zostały dostarczone z samego rana – poinformował. –
- Doskonale – pokiwał głową Dorian. – Widziałeś może Gorna? – Zapytał.
- Komendant Cousland znajduje się aktualnie nieopodal posterunku; uznał, że przyda mu się nieco ruchu przed śniadaniem. Postanowił zapytać żołnierzy, czy któryś z nich nie ma wolnej chwili na sparing – skrzywił się z wyraźnym współczuciem. – Moim zdaniem byliby wdzięczni, gdybyś go przerwał.
Dorian założył więc płaszcz, buty i ruszył w stronę najbliższej stróżówki; nie miał zamiaru przepuścić okazji by zobaczyć, jak Szary obija tyłek trzem strażnikom naraz. Miał szczęście; sparing dopiero co się zaczął, ale żołnierze prawdopodobnie zdążyli już sobie zdać sprawę z tego, na co się zgodzili. Zagrzewany do bitki żarliwym szczekaniem swojego psa, Gorn wymachiwał pokaźnym drągiem, siejąc prawdziwe spustoszenie. Wyraz przerażenia na twarzach dwóch mężczyzn i kobiety sprawił, że magistrowi prawie zrobiło się ich szkoda; nie na tyle jednak, by przerwać przedstawienie. Stanął obok Rzemyka, splatając ramiona na piersi i zaczął przyglądać się widowisku; wokół zebrała się już spora grupka gapiów. Pavus widział również, że przyjmowane są zakłady.
- Źle! – Krzyknął Gorn, zahaczając drągiem o kostkę kobiety i płynnym ruchem podcinając jej nogę, sprawiając, że runęła jak długa. – Nogi szerzej! Ciężar ciała na całych stopach, a nie tylko na palcach! – Opadł na jedno kolano, blokując kij jednego z gwardzistów; wystrzelił do góry, szybkim szarpnięciem własnego drąga wytrącając mężczyźnie jego obuch z rąk, łapiąc badyl, zanim zdążył upaść na ziemię. – Nie tak! Chwyt za słaby, nadgarstek zbyt sztywny! – Oznajmił, uderzając żołnierza jego własnym kijem w zad. Odsunął się, łapiąc za przedramię trzeciego gwardzisty, który zaszarżował na niego z donośnym krzykiem. Gorn obrócił się wokół własnej osi, trzymając mężczyznę za rękę i zgrabnie podcinając mu nogę. – I po co wrzeszczysz? Ramię za wysoko, za lekko na nogach! Jeszcze raz, cała trójka!
Kolejne dwie rundy minęły podobnie; Tevinterczycy atakowali Gorna, usiłując wykorzystać coś, co w ich oczach wyglądało na słabe punkty, a w rzeczywistości było celowym odsłonięciem się. Komendant był w końcu przyzwyczajony do bitew, podczas których przeciwnicy mieli zazwyczaj miażdżącą przewagę liczebną; za każdym razem, gdy powalał któregoś z żołnierzy, wytykał mu jego błędy i mówił, w jaki sposób można było je skorygować. Nie był przy tym okrutny czy szyderczy, jedynie tłumaczył jak wojownik wojownikowi, co było źle i jak to poprawić.
Jeśli tak wyglądały treningi fereldeńskiej Szarej Straży, pomyślał zdębiały Dorian, to nie dziwiło go, że pomimo ich stosunkowo małej liczebności uważani byli za elitarną część ich Zakonu. Z tego, co się orientował, samych Szarych w Amarancie było zaledwie sześćdziesięciu; zdarzało się jednak, że ci, którzy nie przeszli surowej, brutalnej i dokładnej selekcji dostawali wybór, by zamiast wstąpić w szeregi Strażników, zostać członkami Gwardii Amarantu – żołnierzy arlatu, którzy w zasadzie stanowili jego główną siłę militarną. Tak jak Szara Straż skupiała się głównie na pomiotach, tak głównym zadaniem Gwardzistów było utrzymywanie porządku na ziemiach podlegających młodszemu Couslandowi. Bywało również, że udzielali wsparcia samym Szarym – większość żołnierzy szkolona była w końcu w walce z pomiotami, różnicą było to, iż nie dostąpili Dołączenia.
- No dobrze – odetchnął Gorn. – Jeszcze raz – oświadczył, co spotkało się z jękami trójki Tevinterczyków malowniczo rozpłaszczonej na glebie. – No, dalej, na co…
Magister postanowił się zlitować. Uśmiechnął się kącikami ust i klasnął kilka razy w dłonie, występując przed szereg zebranych gapiów.
- Wspaniałe przedstawienie, mój drogi – oznajmił. – Myślę jednak, że ta tu trójka ma dosyć. A Aegis z pewnością będzie niezadowolona, jeśli każemy służbie czekać ze śniadaniem, zamiast dać im zająć się innymi obowiązkami – stwierdził z rozbawieniem.
- Dorian! – Ucieszył się Komendant, rzucając kij na ziemię i podbiegając do maga. Ku zdziwieniu magistra, nachylił się, by złożyć pocałunek na jego policzku. Rozległ się cichy szmer; mag usiłował go zignorować, tak samo jak rumieniec, który z pewnością wpełzł na jego policzki. Czuł go. Wiedział, że tam był i sprawiał, że wyglądał jak niesamowicie absurdalny, wąsaty pomidor. – Która to… och, jej, chyba straciłem rachubę czasu – mruknął Szary, jakby pocałunek nie był niczym niezwykłym, jakby nawet nie zauważył, że go złożył. – Chodźmy, nie chcemy, żeby panience Aegis zrobiło się przykro – powiedział nerwowo, wystawiając w stronę magistra ramię.
Dorian chwycił je. I pomyślał, niech patrzą. Niech wiedzą.
To, kim był, nie napawało go wstydem.
Chapter Text
Po mocno spóźnionym śniadaniu, Dorian zarządził, iż Komendant najpierw obmyje się z potu i brudu po jego porannym sparingu, a później przymierzy dostarczone rano ubrania. Gorn, z wyraźnie zbolałą miną, udał się do swojego pokoju, a później dołączył do magistra w jego sypialni, gdzie czekały już schludnie rozwieszone na wieszakach ubrania. Krok w krok za swoim panem szedł Rzemyk, który z widocznym zainteresowaniem natychmiast potruchtał obwąchać nowe rzeczy.
Trzy pary spodni – ciemnozielone, w kolorze zgaszonego brązu, a także ciemnoszare. Pięć koszul – écru, śnieżnobiała, kremowa, ciemnoszafirowa, jasnoniebieska.
- Po co mi trzy takie same? – Zaciekawił się Gorn, patrząc na rozłożone górne części garderoby. Dorian jedynie westchnął.
Ubrania… pasowały. Na Stwórcę, pasowały wręcz zbyt dobrze. Za każdym razem, gdy Komendant się przebierał, Pavus grzecznie odwracał wzrok, ale widok Couslanda w doskonale skrojonych, w końcu dobranych pod względem kolorystycznym i stylistycznym strojach sprawiał, iż od rudowłosego ciężko było oderwać spojrzenie.
- Te spodnie to powinny takie ciasne być? – Zaniepokoił się Strażnik.
- Nie są ciasne – zaprotestował magister, ignorując suchość w swoim gardle. Na Stwórcę, wiedział, iż Komendant odznaczał się doskonałą formą i proporcjami, ale jego wyświechtane, bezkształtne łachmany bardzo dobrze to ukrywały. – Są dopasowane.
- Bałbym się w tym do bitki iść – pokręcił głową Szary, patrząc ze zmarszczonymi brwiami na swoje nowe, brązowe spodnie. – By pewnie pękły przy pierwszym dłuższym kroku i bym świecił gaciami. Śniło mi się kiedyś coś podobnego. Znaczy przynajmniej ze dwa razy mi się zdarzyło w samych gaciach iść, a i więcej pewnie, ale to jakby się wydaje lepsze, niż dziura w portkach – dodał, zaciskając z niezadowoleniem usta. – Moda w Tevinter jest strasznie niepraktyczna – oznajmił, wzruszając ramionami.
- Całe szczęście, mój drogi, że „do bitki” masz całkiem praktyczny, trudny do „rozpęknięcia” pancerz – wytknął Dorian. – Teraz to – wskazał ruchem dłoni ostatni z rozwieszonych elementów garderoby. Wełniany, zabarwiony na rdzawoczerwony kolor płaszcz idealnie pasował do kremowej koszuli i brązowych spodni. Jeszcze buty, pomyślał Dorian nieobecnie.
- Ciepły – powiedział zdziwiony Gorn. – Miło. Dni może i nie są zimne, ale nocami potrafi chłodem zawiać. Pasuje wszystko, znaczy? – Zapytał. Magister uniósł brew.
- Nie chcesz sam sprawdzić? – Zaciekawił się, wskazując ruchem głowy zwierciadło za Komendantem. Strażnik wzruszył ramionami.
- Bardziej mnie interesuje czy tobie się podoba – stwierdził, odwracając się jednak, by przyjrzeć się swojemu odbiciu. – Dla mnie w porządku, ale dla mnie i tamte w porządku są – ciągnął.
Rzemyk szczeknął kilka razy, po czym parsknął. Gorn posłał mu zranione spojrzenie.
- Nie są aż takie złe – zaprotestował. – To najlepsze, jakie w domu miałem! I od kiedy ty się na ludzkiej modzie znasz, co? Zaczynasz się najmądrzejszy robić, jak tatuś – westchnął, odwracając się znowu w stronę Doriana. – To co myślisz? – Zapytał.
- Mój drogi, wyglądasz zjawiskowo – oznajmił Pavus. Ku jego zdziwieniu i satysfakcji, policzki Komendanta zaczerwieniły się, a Strażnik spuścił wzrok na podłogę.
- Nie no, aż tak to nie – wymamrotał. Po chwili uniósł twarz i spojrzał w twarz magistra, a w jego wzroku była dziwna intensywność. – Ja to mogę co najwyżej dobrze wyglądać. Nie jestem to…
Rozległo się pukanie do drzwi; Dorian zmarszczył brwi i poszedł je otworzyć. W progu stała Aegis, której oblicze miało wyraz równie przepraszający, jak i rozbawiony.
- Wybacz, że przeszkadzam, magistrze – powiedziała kurtuazyjnie – ale z jakiegoś powodu przybyło kilku gwardzistów, którzy prosili, aby zapytać Komendanta czy nie byłby tak miły i nie udzielił im kilku wskazówek. Wygląda na to, że mają nadzieję na małą sesję treningową – oznajmiła.
- Naprawdę? – Zapytał Gorn, wyraźnie ucieszony.
- Wygląda na to, że wieści o twoim małym sparingu bardzo szybko się rozeszły, meserre – oznajmiła elfka z lekkim uśmiechem. – Teraz połowa garnizonu marzy o tym, by móc z tobą trenować, a druga zapewne narzeka, że mają właśnie swoją zmianę. Tak czy inaczej, powinnam ich odprawić, czy może…
- Nie, nie! – Zaprzeczył gorączkowo Komendant. – Powiedz, że bardzo chętnie!
- Jak tylko się przebierze – zastrzegł surowo Dorian. – Nie pójdziesz tarzać się w błocie z połową gwardzistów w Minratusie w nowych ubraniach – oświadczył.
- Oczywiście, że nie – oburzył się Gorn. – Spodnie by mi zaraz na tyłku pękły, wstyd by był! – Zdjął płaszcz, i ku zaskoczeniu magistra, zamiast rzucić go byle jak, odwiesił go troskliwie na wieszak. – Ach – zreflektował się Strażnik. – Masz może ochotę iść ze mną? – Zaproponował.
W pierwszej chwili Dorian zamierzał odmówić; miał czym się zająć, czekało na niego kilka rozgrzebanych projektów i opasłe tomiszcze, które udało mu się importować z Nevarry, ale…
- Czemu nie – zgodził się. – Nie będę się tarzał razem z wami w błocie – zastrzegł od razu – ale z chęcią popatrzę, jak pokazujesz żołnierzom, gdzie ich miejsce – dodał, unosząc brew. Nie pożałował tego; Gorn posłał mu promienny uśmiech.
- Panienko Aegis, a ty? – Zwrócił się do elfki, która wręcz podskoczyła, widocznie zaskoczona. – Nie to, że ci się każę… „tarzać w błocie”, jak Dorian powiedział, ale możesz z nim posiedzieć. A jak masz ochotę, to ci mogę i pokazać co lżejsze ćwiczenia, trochę podszkolić, ale tylko jeśli będziesz chciała – zachęcał. Dorian po raz pierwszy miał okazję zobaczyć jak wygląda dziewczyna, gdy jest kompletnie zbita z tropu. Stwórco, jaka ona jest młoda, dotarło nagle do niego. Miała może dwadzieścia lat, a on praktycznie zwalił na nią wszystkie najcięższe obowiązki dotyczące zarządzaniem jego posiadłością.
- Meserre, nie śmiałabym...
- Jestem pewien, Aegis, że rezydencja nie zawali się przez to, że opuścisz ją na jedno popołudnie – przerwał jej Dorian. – Jeśli masz ochotę nam towarzyszyć, twoja obecność jest bardzo mile widziana. Jeśli nie, tak czy inaczej chciałbym, abyś wzięła wychodne – oświadczył. – Spędzasz zbyt dużo czasu zamknięta w tej kamienicy.
- Magistrze, nie mogłabym… - zaczęła gorączkowo, ale po chwili urwała. – Gdzie miałabym pójść? – Zapytała, spuszczając wzrok na podłogę. Dorian zmarszczył brwi.
- Gdzie tylko chcesz – odparł. – Do teatru, do kawiarni, do tawerny czy nawet na zakupy. Jeśli to kwestia pieniędzy, to…
Urwał, gdy Gorn przepchnął się obok niego by podejść do elfki i położyć swoją dużą dłoń na jej kościstym ramieniu. Zaraz za nim truchtał Rzemyk, z wywieszonym językiem, merdając kikutem swojego ogona jak opętany. Twarz Strażnika miała łagodny wyraz, a gdy oczy elfki przeniosły się na oblicze Komendanta, widocznie dodało jej to otuchy.
- Z nami będziesz bezpieczna – obiecał jej cicho Cousland. Rzemyk szczeknął donośnie, siadając przed elfką i wydając z siebie kilka gorączkowych parsknięć, trzęsąc się, jakby nie mógł pohamować rozsadzającej go ekscytacji. – Rzemuś obiecuje, że cię nawet na krok nie odstąpi, a jak ktoś cię chociażby tknąć chciał, przez niego najpierw będzie musiał przejść. A nie jest to łatwe – zastrzegł Szary. Pies przesunął się nieco, tak, aby usiąść przy nodze kobiety. Wyglądał przy tym tak, jakby nawet zaprzęg koni nie był w stanie ruszyć go z jego miejsca.
Wielkie, orzechowe oczy elfki rozszerzyły się w widocznym szoku, a jej dolna warga zadrżała. Vishante kaffas, zaklął w myślach Dorian. Przez myśl mu nie przeszło, iż młoda służka nie opuszcza rezydencji, ponieważ tylko w niej czuła się bezpiecznie; przez osiem miesięcy był tak pochłonięty batalią z magisterium, iż nie zauważył nawet, że dziewczyna, którą uratował przed łowcami niewolników zmagała się z ogromną traumą. Nie usprawiedliwiało go to, że walczył między innymi o to, by zakończyć praktyki, których ofiarą prawie padła stojąca przed nim elfka.
Aegis odetchnęła głęboko; jej oczy nabrały tego znajomego mu twardego jak stal wyrazu. Dziewczyna wyprostowała się, unosząc głowę do góry.
- W takim razie, meserre – powiedziała powoli – bardzo chętnie udam się wraz z wami na plac ćwiczebny. Proszę, przygotujcie się, a ja dam znać gwardzistom, iż dołączymy do nich, gdy będziecie gotowi – oznajmiła ze spokojem; jej ręka jednak bezwiednie gładziła siedzącego obok niej ogara.
Gdy odeszła, z psem radośnie truchtającym u jej boku, Dorian westchnął.
- Jestem żałosnym pracodawcą – oznajmił, zaciskając palce na mostku nosa. – Kaffas, jak mogłem tego nie zauważyć? – Wściekł się.
- Jest hardą dziewuszką – oznajmił Gorn, klepiąc go pocieszająco po ramieniu. – Nie chciała, żebyś zauważył. Ale moja seneszal podobna jest – dodał, zamyślony. – Bardzo trudno u takich zauważyć, że coś nie tak, chyba że wiesz, na co uwagę zwracać. I pod uwagę musisz wziąć, że przez Twierdzę nam się przewinęły setki uchodźców; to i wiem, czego szukać.
- Uratowałem ją przed łowcami niewolników – westchnął Dorian. – Powinienem był się domyślić! – Wściekł się.
- Dałeś jej dach nad głową, bezpieczeństwo i coś, czym mogła się zająć – oznajmił Gorn, obejmując maga i przyciągając go do swojego boku. – Nie możesz od siebie wymagać, że wszystko będziesz zauważał i naprawiał. Do grobu się wpędzisz – skarcił magistra delikatnie. – Sam żem próbował i dopiero jak mi Oghren przez łeb sztachetą przyładował, tom zrozumiał, że ja jestem jeden, a problemów wiele – wyjaśnił, gładząc Doriana po ramieniu. – Teraz wiemy i możemy spróbować coś z tym zrobić. Pomogę, na ile będę mógł, i znajdziemy jej kogoś, kto jej będzie dalej pomagał.
Mag pozwolił sobie na moment słabości; westchnął opierając czoło na obojczyku Couslanda.
- Czasami myślę, że to wszystko to dla mnie za dużo – wyznał. – Skupiam się na całości, przez co umykają mi szczegóły – mruknął. – A to szczegóły składają się na całość – dodał gorzko.
- Może i to za dużo – powiedział Cousland, a Dorian poczuł, jak coś ściska jego gardło; miał wrażenie, jakby dostał w twarz. Gdy jednak próbował się odsunąć, Komendant przycisnął go do siebie mocniej. – Ale to cię nie powstrzyma. Podziel się tym wszystkim z innymi, aż z za dużo zrobi się w sam raz – polecił. – Podziel całość na części, a wtedy nikomu nie umknie żaden szczegół – oznajmił.
Cokolwiek ściskało jego gardło, rozluźniło swój kurczowy chwyt; magister oplótł wojownika ramionami w pasie, pozwalając sobie oprzeć się na Komendancie.
- Tak przebrnąłeś przez Plagę? – Zapytał. – Dlatego się nie poddałeś?
- Przebrnąłem tak przez Plagę, Architekta i wszystko, co było później – poprawił Strażnik. – Tak, dlatego się nie poddałem. I ty też przez to wszystko przebrniesz. I również się nie poddasz. – Dorian poczuł usta na czubku swojej głowy. – Bo tacy jak my nie potrafią inaczej.
Aegis czekała na nich przy wyjściu, z psem u boku i wiklinowym koszykiem na ramieniu, okutana w wyraźnie za duży płaszcz. Zapytana o swoje odzienie, odparła, iż jedna z kucharek była na tyle miła, by użyczyć jej swojego okrycia. Dorian chciał jej powiedzieć, że powinna była kupić sobie coś własnego, ale Gorn posłał mu wymowne spojrzenie; magister ugryzł się więc w język.
Po drodze na plac ćwiczebny dziewczyna była niespokojna; rozglądała się wokół, jakby nie była pewna czy nikt jej nie obserwuje. Widząc zatroskane spojrzenie Doriana, wyprostowała się jednak, unosząc wysoko podbródek i idąc przed siebie; jedyną oznaką jej zdenerwowania było to, że kurczowo trzymała się Rzemyka. Jeśli jej dłoń zaciśnięta na skórze mabari sprawiała mu jakikolwiek dyskomfort, ogar w żaden sposób nie dał tego po sobie poznać.
Na miejscu czekało dobrze ponad tuzin żołnierzy; kiedy dostrzegli Gorna, rozległ się gorączkowy szmer. Widocznie strażnicy czuli ekscytację na myśl, że oto mieli okazję, by potrenować ze słynnym Bohaterem Fereldenu. Widząc ich, Strażnik stanął jak wryty; przeliczył ich na szybko, po czym mruknął coś pod nosem.
- Dobierzcie się w pary – zdecydował w końcu. – Tak chyba najłatwiej będzie.
Aegis wyjęła z kosza koc, który rozłożyła na kamiennej ławce. Wskazując ruchem ręki, by Dorian usiadł, zajęła po chwili miejsce obok niego, naciągając kaptur na twarz. Rzemyk spoczął tuż obok dziewczyny, kładąc swój gigantyczny łeb na jej udach. Gdy elfka zaczęła go głaskać, pies sapnął z zadowoleniem, zaś magister dostrzegł pod kapturem swej służki delikatny uśmiech.
- Nie powinienem się chyba dziwić, że przyszłaś tutaj przygotowana jak na kilkudniową podróż – zagadnął mag, zerkając do koszyka wypchanego przekąskami.
- To, że szanowny gość mojego pracodawcy postanowił babrać się w błocie z połową garnizonu nie znaczy, że powinieneś sobie odmrozić pewne części ciała, magistrze – odparła surowo kobieta. – Aktywność fizyczna z kolei wzmaga apetyt. Biorąc pod uwagę, że apetyt Komendanta i tak jest już… nad wyraz zdrowy… przyniesienie ze sobą kilku przekąsek wydało mi się dobrym pomysłem.
Miała, oczywiście, rację. Mimo faktu, iż Gorn z pewnością nie poddawał swojego ciała takiemu wysiłkowi, jak kiedy wykonywał obowiązki Szarego Strażnika, nadal… po prostu wpieprzał jakby nie widział porządnego posiłku od czasu poprzednich Satinaliów.
- Cóż, jest… duży – mag poczuł jednak potrzebę, by bronić swojego gościa.
- To prawda – pokiwała głową dziewczyna.
- I… umięśniony – dodał niezręcznie, a Aegis posłała mu spod kaptura rozbawione, znaczące spojrzenie.
- To również prawda – zgodziła się. Rzemyk zaprotestował, gdy na moment przestała go głaskać; podrapała go za uchem, a pies przymknął oczy. – I myślę, że jest teraz w swoim żywiole – oznajmiła, wskazując ruchem głowy na Komendanta, krążącego pomiędzy żołnierzami. Do każdego z nich miał jakąś uwagę: „nogi za szeroko, zaraz się poślizgniesz i zrobisz szpagat”, „wyprostuj się”, „po co ci ta tarcza, i tak jej nie używasz, wywal ją”, „odsłaniasz lewą, weź tarczę, którą wywalił tamten”. Od czasu do czasu wyciągał kogoś, by coś zademonstrować. Jak na dłoni widać było, że cała sesja treningowa sprawia mu mnóstwo radości; jego i tak żywa gestykulacja stała się jeszcze żywsza, zielone oczy błyszczały z ekscytacji, gdy wyjaśniał coś małej szeregowej, a na szczerej twarzy widniał uśmiech.
- Szkolił się od małego – powiedział Dorian. – Jeśli jest cokolwiek, na czym się zna, to zapewne jest to… jak to mawia, „robienie toporem” – zacytował.
- Myślę, że jest wiele rzeczy, na których zna się Komendant – zaprotestowała elfka. – Może i sprawia wrażenie… jakby to ująć… - zająknęła się.
- Tępego? – Podsunął magister, a dziewczyna posłała mu paskudne spojrzenie.
- Tak bym tego nie nazwała – oświadczyła.
- Ale to miałaś na myśli – wytknął Dorian z nieco złośliwym uśmiechem.
- Komendant może i sprawia wrażenie nie najinteligentniejszego – powiedziała z naciskiem – ale bardzo ciężko pracuje nad swoimi mankamentami. Braki w ogładzie i erudycji nie przeszkadzają mu w byciu doskonałym liderem i… - urwała, po czym westchnęła. – To dobry człowiek – skwitowała.
Dorian zamyślił się głęboko. Teraz, jak tak nad tym myślał, w dziewczynie było coś, co od dawna nie dawało mu spokoju; jej sposób wysławiania się, przenikliwość, maniery…
- Kim jesteś, Aegis? – Zapytał, zanim miał okazję się powstrzymać. Widząc ostrożne spojrzenie posłane mu spod kaptura, westchnął. – Nie musisz odpowiadać – zastrzegł. – Po prostu… nie pochodzisz z Obcowiska. To, że nie jesteś Dalijką, również jest dosyć jasne – ciągnął.
Dziewczyna gładziła Rzemyka, wyraźnie zamyślona.
- Niewiele z tego pamiętam, meserre – przyznała w końcu. – Wiem, że moi rodzice zmarli podczas epidemii. Gdzie i czego? – Pokręciła głową. – Nie jestem w stanie odpowiedzieć na te pytania. Zostałam… przygarnięta – przyznała. – Mój darczyńca, którego tożsamości wolałabym nie zdradzać, upewnił się, że otrzymam stosowne szkolenie, dzięki któremu nabyłam kompetencje i umiejętności pozwalające mi wykonywać swoją pracę na zadowalającym poziomie.
- Ktoś na ciebie czeka? – Zapytał, zaskoczony. – Mógłbym pomóc ci się z ni…
- Nikt na mnie nie czeka, magistrze – przerwała mu ostro. – Przepraszam – zreflektowała się natychmiast. – W wyniku… pewnych wydarzeń… musiałam opuścić dom mojego dobroczyńcy. Wiedziałam, że magistra Tilani przyjmuje elfich służących, nie zadając zbędnych pytań, oraz że traktuje ich dobrze i sprawiedliwie. Zmierzałam do jej rezydencji, gdy napadli mnie łowcy niewolników. Twoja interwencja, magistrze, za którą nie będę zapewne w stanie nigdy się odwdzięczyć, nie mogła nadejść w lepszej chwili.
To… odpowiadało na tyle samo pytań, ile ich stawiało. A być może po wypowiedzi służki pytań było nawet więcej.
- Cóż, może i nadal nie wiem, kim jesteś – powiedział jednak – ale wiem, że nie jesteś mi nic winna. Fakt, że Tevinter wygląda jak wygląda jest winą magistrów. I to my powinniśmy je naprawić – westchnął.
- Jestem wierną służką domu Pavusów – oznajmiła dziewczyna z przekonaniem. – I wygląda na to, że osobistą masażystką tego tu dystyngowanego dżentelmena – dodała z rozbawieniem, gdy Rzemyk, oburzony faktem, iż znowu przestała go głaskać, zaczął trącać dłoń Aegis swoim nosem.
- Lubi cię – zauważył magister, postanawiając, że potrzebna im była zmiana tematu.
- Myślę, że lubi wszystkich – powiedziała z uśmiechem. – Nigdy tak do końca nie wierzyłam w to, że pies upodabnia się do swojego właściciela, ale widząc tę dwójkę, trudno się z tym nie zgodzić.
- Nadal jest bardzo młody – wytknął Dorian. – Moim zdaniem jeszcze z tego wyrośnie.
- Byłoby to… przykre – stwierdziła dziewczyna, pozwalając psu polizać się po palcach. – Z drugiej jednak strony, Komendant prawdopodobnie potrzebuje psa, który będzie… - urwała, szukając zapewne jak najmniej niekorzystnego dla Gorna określenia.
- Bardziej rozgarnięty od niego? – Podsunął, a dziewczyna posłała mu zrezygnowane spojrzenie.
- Ja tego nie powiedziałam – stwierdziła jednak po prostu.
Do gwardzistów dołączyło kilku kolejnych, prawdopodobnie zwabionych zamieszaniem na placu ćwiczebnym. Już wkrótce zostali sparowani i dołączyli do treningu. Dziewczyna okutała się mocniej swoim pożyczonym płaszczem.
- Jeśli nie czujesz się na siłach, żeby wybrać się do krawca, sprowadzę go do rezydencji – wpadł nagle na pomysł Dorian. – Nie możesz chodzić w pożyczonych, niedopasowanych ubraniach – ciągnął, widząc, że Aegis chce zaprotestować. – Pomyśl tylko jak to wygląda! Nie chcesz chyba, żeby ludzie myśleli, że moja służba nie może sobie pozwolić na porządne odzienie.
Dziewczyna zacisnęła usta.
- Kucharka powiedziała, że już go nie potrzebuje. Jestem w stanie go przerobić, magistrze; proszę, nie kłopocz się…
- Wszystkie twoje ubrania to poprzerabiane, noszone wcześniej Stwórca wie ile łachmany? – Zapytał z przerażeniem. – Aegis, to się nie godzi! Postanowione: jutro z samego rana czeka cię wizyta krawca. – Widząc niezbyt tęgą minę dziewczyny, zreflektował się. – Jeśli problemem są pieniądze…
- Jak wcześniej zauważyłeś, magistrze – weszła mu w słowo elfka – twoja służba może sobie pozwolić na porządne odzienie. Tyczy się to również mnie. – Westchnęła. – Przez ostatnie miesiące nie wydałam prawie nic ze swojej pensji – przyznała. – Kilka razy Rick był na tyle miły, by zaoferować mi zakup rzeczy, których potrzebowałam, na co przystałam, nie były to jednak zbyt ekstrawaganckie wydatki. Mam więc odłożone aż nadto. Płacisz dobrze i bez opóźnień, meserre – oznajmiła, drapiąc Rzemyka pomiędzy uszami.
- Nie mogę uwierzyć, że nie zauważyłem, że boisz się wychodzić z rezydencji – wyznał gorzko. – Aegis, gdybym wiedział, wyciągnąłbym cię wcześniej. Wynająłbym nawet strażników, kaffas, chodziłby za nami cały uzbrojony po zęby oddział.
- To… byłaby przesada, magistrze – powiedziała dziewczyna. – Moje irracjonalne obawy nie powinny być twoim zmartwieniem. Poza tym – ciągnęła, unosząc dłoń we władczym geście, gdy zauważyła, że chce jej przerwać – masz wystarczająco dużo na głowie. Chcę, byś wiedział, że fakt, iż mam możliwość w jakikolwiek sposób pomóc ci w twoim przedsięwzięciu, nieważne jak mało znacząca byłaby to pomoc, napawa mnie dumą i radością. Ty, proszę, skup się na walce z magistrami, meserre – poleciła – ja zaś obiecuję, że nie tylko zrobię wszystko, co w mojej mocy, by udzielić ci jakiegokolwiek wsparcia, ale również postaram się stawić czoła własnym problemom – oświadczyła, wstając. Rzemyk stęknął, widocznie niezadowolony, po czym również podniósł się z ziemi. Elfka miała zaciętą minę; zaciskając dłonie w pięści, ruszyła w stronę Gorna, który stał z zadumaną miną, wpatrując się ze splecionymi na piersi ramionami w trenujących żołnierzy. Gdy dziewczyna dotarła do Komendanta, ten wyrwał się z zamyślenia; wysłuchawszy Aegis, Cousland uśmiechnął się promiennie i, gestykulując żywo i mówiąc coś z wyraźnym przejęciem, poprowadził dziewczynę w stronę stosu ćwiczebnych broni i wręczył jej drewniany sztylet.