Actions

Work Header

Rating:
Archive Warning:
Category:
Fandom:
Relationship:
Characters:
Additional Tags:
Language:
Polski
Stats:
Published:
2023-08-19
Words:
727
Chapters:
1/1
Kudos:
4
Hits:
30

They never go away

Summary:

Kilkanaście miesięcy po opuszczeniu Allerdale Hall Edith Cushing spisuje swoje wspomnienia w formie powieści.

Ci których kochamy i którzy kochają nas nigdy nie odchodzą.

Notes:

Od dawna chodził za mną pewien epilog Crimson Peak, zwłaszcza że zakończenie jest dość otwarte do intepretacji.

Noc spędzona w pokoiku na placówce pocztowej ma swoje konsekwencje.

Work Text:

Stukanie maszyny do pisania było jedynym dźwiękiem, który słychać było w posiadłości. Kolejne litery pojawiały się na białym papierze, małe czarne plamki układały się w słowa, a słowa w opowieść. W opowieść o miłości, zazdrości i utracie. W historię z duchami, ale nie o duchach. We wspomnienie sprzed kilkunastu miesięcy, którego szczegóły powoli zaczynały się zacierać. 

Był środek nocy, ale Edith to nie przeszkadzało - miała dwie, może trzy godziny dla siebie - ledwie przed godziną położyła małego Thomasa spać i jeszcze chwila minie, zanim jej syn będzie znowu jej potrzebował. Alan co prawda nalegał, żeby zatrudnić dla malucha niańkę, ale Edith dzielnie zajmowała się swoim chłopcem, dzieląc czas pomiędzy nim a powieścią, którą pisała. Powieścią o Crimson Peak. I o Sharpe'ach. Oczywiście, że zmieniła im nazwisko w powieści. 

Jej bohaterka właśnie odnalazła woskowe cylindry zamknięte w bieliźniarce i wkrótce napotka jednego z duchów zamordowanych tutaj kobiet, ale przed nią była daleka droga do zrozumienia, co dzieje się w posiadłości i dookoła niej. Póki co był to skrzypiący, stary dom, przerażający przede wszystkim ze względu na poziom zaniedbania. 

Edith przetarła zmęczone płomieniem lampy oczy i poprawiła na nosie okulary. Po wydarzeniach w Allerdale Hall i po porodzie wzrok niestety jej się pogorszył i teraz chodziła w okularach prawie non stop. Alan oczywiście odradzał jej przesiadywanie nad maszyną do pisania po nocach, bo to mogło jeszcze bardziej wpłynąć na jej widzenie, ale pozwalała sobie go w tej kwestii nie słuchać. Nocą pisało jej się najlepiej, nocą nie musiała wysilać się, by przypomnieć sobie zimne oczy Lucille i jej zaciętą twarz za każdym razem, kiedy patrzyła na nią i na Thomasa. Nie musiała dotykać blizny na prawym policzku, by czuć tamtą nienawiść i chorą zazdrość. Długie cienie lampy naftowej wyciągały wszystkie złe emocje, które w Allerdale Hall poznała. I które miała nadzieję, zostały w tym tonącym w czerwonej glince domu. 

Ale sam płomień lampy był czymś ciepłym i jednocześnie otulającym ją swoją protekcją przed cieniami przeszłości. Był jak ogień w kominku, który Thomas rozpalił dla niej pierwszego wieczoru w posiadłości, był jak dotyk jego skóry w malutkim pokoiku w placówce pocztowej. To płomień lampy odgradzał ją i bronił przed cieniami i złymi wspomnieniami. I czuła w tym płomieniu ogrom miłości, jaką wobec niej czuł sir Thomas Sharpe, baronet. 

Podkręciła lampę nieco mocniej, uśmiechnęła się krótko do siebie i wróciła do wystukiwania kolejnych słów na maszynie do pisania. Ale wkrótce znów musiała przerwać, żeby przetrzeć oczy jeszcze raz. Męczyły się zdecydowanie szybciej, może powinna posłuchać rady Alana i odłożyć pisanie w nocy, przynajmniej na jakiś czas. Wiedziała jednak, że im dłużej będzie zwlekać tym bardziej zatrą się wspomnienia. Z uporem wróciła do pisania. 

I znów musiała przerwać, bo z pokoju dziecinnego rozległ się płacz. Mały Thomas wymagał jej uwagi, czas pisania się skończył. Edith zdjęła okulary, ostrożnie odłożyła je obok maszyny, wzięła lampę i ruszyła do pokoju dziecięcego. Nim jednak zdołała otworzyć drzwi oddzielające ją od syna, płacz ucichł. Czym prędzej nacisnęła klamkę i natychmiast zamarła na progu. 

Nad kołyską pochylała się postać. Kontury miała jakby lekko rozmazane, zwłaszcza w świetle lampy, którą Edith trzymała w dłoni. Ale mimo to, nie było wątpliwości, kim postać była. Kremowo-biała figura, ubrana w kamizelkę na koszuli, tak jak go zapamiętała. Sir Thomas Sharpe, pochylał się nad kołyską swojego syna. 

Edith zamarła na sekundę. A potem ostrożnie odstawiła lampę na podłogę, jakby bojąc się, że jej światło odstraszy ducha. Postąpiła krok do przodu. Potem drugi. Trzeci. Czwarty. Bardziej zaciekawiona, niż przestraszona. Wiedziała, że duch Thomasa nie skrzywdzi jej, ani ich syna. 

Po opuszczeniu Allerdale Hall była pewna, że nigdy już nie zobaczy Thomasa. Że odszedł na zawsze, kiedy rozwiał się pod jej palcami niczym dym. A oto stał tuż przed nią, pochylony nad ich synem. I gładził go półprzezroczystym palcem po policzku. Mały Thomas nie płakał, wpatrzony w widmo ojca, którego nigdy nie pozna. 

- Byłam przekonana, że nigdy więcej cię nie zobaczę - wyszeptała, stając przy kołysce. - Bałam się, że nigdy cię nie zobaczę. Bałam się, że zostałeś w Allerdale Hall. 

Thomas podniósł na nią wzrok. Był w nim smutek, ale też ogrom miłości, którą można przekazać w jednym spojrzeniu. Uśmiechnął się delikatnie. Nie powiedział nic, ale Edith wiedziała, co chciał przekazać. Zawsze będzie obok nich, nawet jeśli nie będą go widzieli. Bo duchy przywiązują się do ludzi, tak samo jak do miejsc. A te, które przywiązane są silnymi uczuciami, takimi jak chociażby miłość… nigdy nie odchodzą.