czwartek, 30 stycznia 2025
Ludynia. Marzenia się spełniają.
Witajcie. Tradycyjnie dziękuję za zaglądanie, czytanie i komentowanie.Patronem- pisarzem 2025 roku jest Stefan Żeromski. Myślę,że to właściwa pora,żeby napisać o Ludynii, gdzie kręcono zdjęcia do " Syzyfowych prac" i "Przedwiośnia".
Odwiedziliśmy ją w maju ubiegłego roku w drodze powrotnej z Koniecpola. Taki był jeden z pierwszych widoków, jaki nam się ukazał po dotarciu do miejsca docelowego. Spacerowaliśmy z rowerami w jedną i drugą stronę, i ogarniały nas coraz większe wątpliwości, czy uda nam się zbliżyć do dworu, o zwiedzaniu nie wspominając.Na stronie internetowej przeczytałam,że dwór znajduje się w rękach prywatnych i można go zwiedzać po wcześniejszym uzgodnieniu z właścicielem. W pewnej chwili zobaczyłam, że ktoś wychodzi z dworu i kieruje się w stronę parku. To jeszcze nic nie znaczyło. Jednak na parkowym murze była tabliczka,że prowadzi tu trasa do nordic walking. Weszliśmy do parku i zobaczyliśmy mężczyznę zajmującego się pracami porządkowymi.Wysoki, szczupły, niemłody. Od słowa do słowa okazało się,że to pan Stanisław- dwudziesty właściciel majątku w Ludynii.
Parterowy dwór, położony wśród stawów jest drewniano- murowaną budowlą na planie prostokąta, zaliczanym do dworów alkierzowych.Został zbudowany w połowie XVIII wieku, w czasach gdy wieś należała do Kluczewskich herbu Jasieńczyk.
Obok dworu znajduje się jeszcze starszy, bo z połowy XVI wieku budynek - lamus dworski, który kiedyś był siedzibą zboru Arian- Braci Polskich ( ruch religijny, który wyodrębnił się z polskiego kościoła Ewangelicko- Reformowanego w latach 1562- 1565).
Dwór często zmieniał właścicieli. W XIX wieku ówcześni właściciele otynkowali go i pomalowali, przez co stracił swój charakter. Po roku 1945 przeszedł na własność skarbu państwa. Do połowy lat 70 w dworze mieściła się szkoła, a w zborze biblioteka.
Kiedy oferta pojawiła się w katalogu wydawanym przez ministerstwo kultury "zabytki na sprzedaż"- zainteresowała pana Stanisława. Był w Ludynii jako student, jednak dworu zupełnie nie pamiętał. Postanowił odwiedzić to miejsce. Była śnieżna zima.Ten dwór w białej szacie z pięknym łamanym, polskim dachem zrobił na nim takie wrażenie,że zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia. Pertraktacje z właścicielem trwały rok i w 1996 roku pan Stanisław Giżyński - chemik z wykształcenia, historyk z zamiłowania został właścicielem modrzewiowego dworu w Ludynii.
A potem remont, który trwał 10 lat. Usunięcie zewnętrznego tynku i postępujące prace od fundamentów w górę. Gont na dachu został wymieniony w całości. 50 tysięcy drewnianych klepek z drewna osikowego łupanych i ręcznie wyrabianych! Od kilku lat pan Stanisław na stałe mieszka we dworze.Wewnątrz dwór ma dwie przestrzenie- prywatną i udostępnianą dla zwiedzających. O tym, co zobaczyliśmy wewnątrz napiszę w następnym poście. Korzystałam z informacji zamieszczonych w Internetowych wydaniach Świętokrzyskiego Echa Dnia. To tyle na dziś. Miłego weekendu.
czwartek, 23 stycznia 2025
Pociągiem do Gliwic
Witajcie! Dziękuję za wszystkie komentarze, za zaglądanie, czytanie, wyrażanie troski.
Zimę jaką mamy to nie zima jaką pamiętamy, za jaką tęsknimy. Zadziwia tym bardziej fakt, że chwilowe pojawienie się śniegu potrafi sparaliżować służby drogowe i komunikację. Któregoś razu podczas tego nagłego ataku zimy przeczytałam- " Nasz pociąg stał 6 godzin w Żyrardowie, ale przynajmniej dostałem wafelka". W tygodnikach opinii nieustannie publikowane są artykuły na temat niewydolności kolei. Przytaczane są przykłady, jak to gdzieś cudem nie doszło do katastrofy,bo czynnik ludzki szwankuje- nieodpowiednio wykształceni maszyniści, z przepracowania mało nie doprowadzają do zderzeń składów. Innym razem czytam o Pendolino( o którym mówi się też Pędzolino), wszystkich jego wadach, w tym że stanowczo ich za mało. A sami kolejarze w dniu swojego święta ( 25 listopada) żalili się, że o kolei mówi się jedynie, gdy dojrzie do katastrofy. Martwią mnie te negatywne opinie i postanowiłam coś dobrego napisać o działalności PKP. Otóż w listopadzie ubiegłego roku za przysłowiową złotówkę wybraliśmy się na wycieczkę do Gliwic. Najpierw Inter City Chemik relacji Płock - Katowice, potem szybka przesiadka do Inter City relacji Przemyśl- Berlin. Wieczorem powrót, a cała podróż za 8 złotych! To prawda,że podczas każdej kontroli biletów trzeba było wyciągać wszelkie możliwe dokumenty, ale jaka radość gdy w pociągach i na stacjach widziało się entuzjastycznie podekscytowane wycieczki seniorów.
Ulica Zwycięstwa w Gliwicach. W Gliwicach byliśmy jeszcze przed południem. Już po wyjściu z dworca skierowałam się w kierunku głównej ulicy miasta, gdy tymczasem mój mąż zakumonikował mi,że GPS wskazuje inną trasę. Po zrobieniu kółka wokół dworca postanowiliśmy wypytać ludzi stojących na przystanku MPK, jak dojść do Palmiarni. Jeden pomachał tylko ręką i zatoczył się, bo był już porządnie zawiany pomimo wczesnej pory.Kolejna osoba nie wiedziała, następnie mężczyzna tłumaczył długo i zawile. Dopiero zagadnięty facet w pomarańczowej kurtce z fikuśnym szalikiem krótko i zwięźle wytłumaczył nam po angielsku. A najbardziej zwięzły był drogowskaz z wyciągniętej ręki- Tam! Innym ciekawym zjawiskiem było zauważenie przez mojego męża,że megafon na dworcu przed ogłoszeniem pociągu wygrywa jakąś niemiecką melodię. Nie było to prawdą, co sprawdziłam czekając po południu na pociąg do Katowic. Pamiętacie ten kadr z filmu "Vabank 2. Riposta", gdzie Kramer miał przekroczyć fikcyjną granicę z Niemcami? Najpierw poleciała jakaś melodia z płyty, a potem wyszli przebrani za Niemców strażnicy graniczni. W Gliwicach gong puszczają nagrany z płyty analogowej.
Kamieniczki w rynku z charakterystycznymi podcieniami.
Gliwicki ratusz w remoncie.
Jak dla mnie w Gliwicach najpiękniejsze są secesyjne kamienice.
I właśnie te z czerwonej cegły...
Palmiarnia w Gliwicach. Nie wchodziliśmy do środka.
Tościk w śniadaniowni. Niestety nie trafiłam na kluski śląskie z modrą kapustą, a typową śląską gadkę usłyszałam w ...aptece. Późnym popołudniem wsiedliśmy znowu do Chemika i popędziliśmy w stronę domu. W wagonie te same twarze co rano. Pociąg na godzinę utknął na stacji Łódź Widzew, w Łodzi Chojny wykoleił się pociąg towarowy.Ale wafelków nie rozdawali. Miałam ochotę na gorącą herbatę, ale w rezultacie nie poszłam do Warsu, nie przepadam za herbatą ekspresową.
A to moje zimowe ludziki, które kupiłam dzięki Ani. Po złotówce od sztuki.
Serniczek na Dzień Babci i Dziadka z rewelacyjnego przepisu od ania gotuje, z galaretką żurawinową.I to by było tyle na dziś. Pozdrawiam Was serdecznie i do następnego postu.
czwartek, 2 stycznia 2025
Witajcie w 2025 roku.
Witajcie Moi Drodzy w 2025 roku! Witajcie po 2 miesiącach mojej przerwy w blogowaniu. Dziękuję Wam za życzenia i tak naprawdę to one mnie skłoniły do powrotu.
Mój zimowy parapet okienny. Muszę tutaj nieco napisać, co było powodem mojej nieobecności. Po pierwsze zaczęło brakować mi weny.Rok temu przenieśliśmy się do miasta i to co było dotychczas treścą moich postów przestało być aktualne: wiejskie obrazki, potrawy, a nawet robótki. Żyjąc wygodnie uświadomiłam sobie, że mniej się ruszam i za bardzo sobie dogadzam jeśli chodzi o jedzenie. Trzy lata temu poziom glukozy lekko przekroczył normę i lekarz wysłał mnie na badanie krzywej cukrowej. To było koszmarne badanie- małe, duszne pomieszczenie,pielęgniarka, która co chwilę wychodziła, żeby przypomnieć,że nie wolno zdejmować masek...Na szczęście wyniki badania były dobre, niczego nie wykazały.Ale minęły 3 lata i wyobraźnia zaczęła pracować. Postanowiłam przejść na dietę niskowęglowodanową i więcej się ruszać. Spacery, spacery, umiarkowane ćwiczenia.Wykluczyłam z codziennej diety sporo rzeczy. A listopad - ciemny i nostalgiczny doprowadził mnie do paranoi. Już sama nie wiedziałam co jeść. Nagle miałam ochotę na kakao i zaraz sprawdziłam,że mleko nie wchodzi w grę. W dodatku po otrzymaniu skierowania na badania stwierdziłam,że już na drugiej pozycji jest hemoglobina glikowana. Tak, tak, po przekroczeniu pewnego wieku jesteś podejrzana o wyszystkie choroby.Tymczasem glukoza i hemoglobina glikowana wyszła mi w normie, mam też podobno całkiem przyzwoitą morfologię. Ale nie wszystko jest w normie. Do lekarza się nie spieszę. Od pandemii mam ograniczone zaufanie do systemu.
To zdjęcie jest z sprzed 2 lat. Ostatnio nawet fotografowanie zaniedbała. Zresztą nie ma u nas takiej zimy i najprawdopodobniej nie będzie. I nawet chyba specjalnie nie tęsknię, choć w okresie zimowym chętnie oglądam takie obrazki. A propos fotografowania. Wzięłam aparat na spotkanie przed samym Sylwestrem i nawet go nie wyjęłam z futerału. Przyszło niewiele osób, a niektóre z tych co były zachowywały się niczym w mediach społecznościowych. Tylko ja, ja , ja i nie dopuszczanie nikogo do głosu.Co zaś do mediów społecznościowych podobno przyczyniają się do upadku tradycyjnej prasy. Przed świętami zaopatrzyłam się w podwójne numery moich ulubionych tygodników. A tam między innymi artykuł o nadziei i trzy przypadki osobowościowe. Jeden z bohaterów stracił pracę i po wielu perypetiach zatrudniono go po 8 miesiącach. Inny narobił długów i jest nadzieja,że te 100 tys.zł zaciągniętych w bankach i chwilówkach spłaci za póltora roku. Trzeci mocno ucierpał na środkach odurzających, ale jest nadzieja, bo trafił na terapię. Jakie czasy, taka nadzieja. Kolejny artykuł był o tym,że bezsenność stała się obecnie prawdziwymym problemem. W innym z kolei magazynie przeczytałam o dobrym przygotowaniu do świąt, z właściwym w tej materii planowaniem i dzieleniem się obowiazkami. Program rozpisany na kilka tygodni ukazał się na trzy dni przed świętami.Potem szły narzekania krytyków w radio i Internecie. Między innymi,że poza paru wokalistami nie mamy teraz żadnych zespołów muzycznych, a w drugiej połowie 2024 roku nie powstała żadna godna uwagi produkcja filmowa. W tej sytuacji mój brak weny to po prostu pikuś.
Pod koniec roku przeczytałam sporo książek. Dotychczas było to 20 parę rocznie, a w ubiegłym roku 39. Przeglądam sporo książkowych vlogów. Jednak finalnie doszłam do wniosku,że trzeba mieć duży dystans do tego, co tam publikują. Moje gusta czytelnicze rzadko pokrywają się z tym co widzę w Internecie, więc zastanwaiam się czy pisanie o książkach jest dobrym pomysłem. Pomijam już fakt,że są tacy, którzy robią to lepiej. Na zdjęciu "Roztopy"Jędrzeja Pasierskiego, kryminał z komisarz Niną Warwiłow, 2 tom z serii.
"Miasto Archipelag" Filipa Springera to książka, która opowiada o 31 miastach z dawnego podziału administracyjnego.(1975-1998) Było trochę niepokoju przy powstawaniu tamtego podziału, ale potem dużo więcej strachu i obaw, gdy stolice dawnych województw traciły swój status, bo i pieniądze przestały płynąć wartkim strumieniem. Bardzo obawiała się na przykład Częstochowa. Niestety całkiem słusznie. Znam to miasto całkiem dobrze i obecnie zupełnie mnie się nie podoba. Ta książka traktuje o ludziach i właśnie ludzie i ich historie są najważniejsi. Są w niej historie pisane czerwonym atramentem Chodzi tu o ludzi, którzy pomimo niesprzyjających czasów robią swoje i przekształcają swoją przestrzeń i przestrzeń swoich miast na lepsze. - " To ze Slavoja Zizki. Podczas Occupy Wall Street powiedział, że czerwony atrament symbolizuje język, którym można wyrazić,że jest zupełnie inaczej, niż się wszystkim wydaje,że jest."
A zatem reasumując W Nowym 2025 Roku Zdrowia, Weny, Dbania o Siebie pod każdym względem, a także troski o innych oraz Historii pisanych czerwonym atramentemDziękuję Wam bardzo, bardzo za czytanie, zaglądanie i komentowanie. Dziękuję Joli z bloga " Hafty na wierzbie za życzenia i list. MaB, Joannie,Hani, Monice z bloga DOBRYCAOCH za życzenia. Sivce za troskę. Dziękuję z całego serca. Pozdrawiam i wkrótce wyruszę zobaczyć co u Was słychać.
środa, 30 października 2024
Zdarzyło się w październiku.
Witajcie Moi Drodzy. Dziękuję za zaglądanie, czytanie i komentowanie. Podobał się kugiel, wiele osób nie znało tej potrawy. Wyszperałam w swoich książkach kulinarnych taką traktującą o typowo żydowskich potrawach i znalazłam ciekawy przepis na kugla z rybą, ale co poszłam do naszego rybnego, pani informowała mnie ,że jeszcze nie jest odpowiedni czas na ryby. Musi zrobić się chłodniej. A październik był bardzo piękny i ciepły. Może w listopadzie uda mi się wrócić do tego tematu. Tymczasem w październiku nosiło nas po okolicy i trochę zdjęć zamieszczę z tych wycieczek rowerowych.Napiszę też o spotkaniu klasowym po latach. Będzie recenzja książki.
W miejscowości Solca Wielka zachował się wiatrak koźlak w całkiem niezłym stanie. Brakuje mu wprawdzie dwóch śmigieł czyli skrzydeł, ale trzyma się i ładnie zdobi krajobraz miejscowości.
Droga prowadząca do wsi Solca Wielka.
Kościół w Solcy Wielkiej pod wezwaniem świętego Wawrzyńca Diakona i Męczennika. Strzelistą wieżę tegoż kościoła widać z odległych miejscowości.
Jednak w połowie października ciepłe kolory jesienne widoczne były u nas głównie w lasach.
Październik obfitował u mnie również w różne spotkania. Między innymi było spotkanie klasowe LO po kilku dekadach. To było moje pierwsze spotkanie klasowe i prawdę mówiąc miałam wielkie obiekcje czy się na to pisać. Jednak gdy zadzwoniła do mnie trzecia z kolei osoba z pytaniem czy chcę brać udział, doszłam do wniosku,że pójdę, bo słyszałam o imprezie od tygodni. Gdybym nie poszła może bym potem żałowała?! W każdym razie widok był niecodzienny gdy podjeżdzaliśmy taksówkami na obszerny parking pod restaurację, wysiadaliśmy jak prawdziwe gwiazdy. Potem następował moment rozpoznawania, wykrzykiwania imion i powitania. Oj, byli tacy, którzy zapomnieli twarzy swoich koleżanek i kolegów, tym bardziej,że jak wspomniałam minęło kilka dekad i nieco się zmieniliśmy.Postwailiśmy na dobrą zabawę, na improwizację. Z ciekawości pytaliśmy o różne rzeczy. Okazało się,że większość z nas mieszka tak jak mieszkało w naszym mieście, niektórzy pojechali pracować za granicę, wrócili, ale dziś mają tam drugą przystań. Niektóre dziewczyny zupełnie straciliśmy z oczu i jakież to było wow, gdy okazało się,że jedną licealistkę po maturze wywiało do Jaworzna, dość daleko od naszego łódzkiego województwa.Wspominaliśmy wspólne chwile, ale chyba bardziej nauczycieli, szczególnie takich, którzy dawali w kość. Były tańce, polonez i wspólne zdjęcie. Co bym dodała?! Jedna z miejscowych koleżanek usiadła wsród tych, których straciliśmy z oczu. I to było doskonałe posunięcie. Oczywiście można było swobodnie się przemieszczać, podchodzić i rozmawiać, ale może dobrze by było co jakiś czas zmieniać miejsce przy stole, żeby sytuacja spowodowała,że rozmawiałoby się z każdym obecym. Jeden z panów zrobił to na pewno, bo poprosił do tańca każdą koleżankę w ciągu tych 7 godzin spotkania. A Wy czy braliście udział w takich spotkaniach klasowych po latach? A jeśli tak, jak to wspominacie?
A to taki uroczy jesienny obrazek z cyklu Małgorzata Kilarska rysuje, zamieszczony w dodatku do Gazety Wyborczej, Wysokich Obcasach.
I mural na jednym z bloków: Dzieciństwo bez przemocy.
Prawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców. Jul ŁyskawaDo kupienia tej książki zachęciła mnie bardzo wysoka ocena " Polityki" 6/6, co zdarza się niezmiernie rzadko. " W pozornie sennym miasteczku Copperfield stojącym hartem ducha i siłą drwalskich mięśni powstaje Jeffrey Waters. Z prowincjonalnych lasów trafia na pierwsze strony gazet i do kartotek FBI. Jego istnienie i nagła popularność budzą gorące emocje w amerykańskim społeczeństwie, a do matecznika Watersa zjeżdżają dziennikarze z całego kraju, ciekawscy fani i uduchowieni wyznawcy drzew.Szukają jego korzeni, za wszelką cenę starając się dociec, kim tak naprawdę jest on i jego stwórca oraz co to znaczy dla przyszłości świata. Ale to przecież Ameryka, sny się tu spełniają, a niewiarygodne historie stają się rzeczywistością."
Bardzo dobry debiut 40 letniego Jula Łyskawy. Ta trochę surrealistyczna powieść na wiele splatających się ze sobą wątków, dobry język, chwilami kipi od emocji. Aż miałoby się ochotę wpaść do małego domku rodziny drwala,który na codzień pracuje na Wzgórzu Johnsona, skosztować wiśniowego placka" U pięknego Mela", porozmawiać z pracownikami lokalnej rozgłośni radiowej i gazety, a przede wszystkim zobaczyć przy pracy nieuchwytnego Jeremiego Harta, introwertyka tworzacego niebywałe instalacje, który napisał do swojej siostry Meg, że właśnie wszedł na Drogę Łagodnej Przejrzystości. A Jeffrey Waters, choć nie jest człowiekiem otrzymuje amerykańskie obywatelstwo. W Copperfield wszystko jest możliwe. A nas z lasu wygnały komary. Ściółka zryta okropnie, jak po aktywnej obecności dzików, parę podgrzybków ( na barszczyk wystarczyło) i nieustanne bzyczenie. Ale zdjęcia zrobiłam!
To tyle na dziś. Będę skucesywnie odwiedzać Wasze blogi.Życzę Wam Świąt pełnych zadumy i rodzinnych spotkań!
sobota, 28 września 2024
Moje małe wakacje.
Dzień dobry, dziękuję za zaglądanie, czytanie i komentowanie. Widzę,że mam nowego obserwatora mojego bloga. Witam Cię serdecznie. Dziś chciałabym opowiedzieć o moim wrześniowym odpoczynku. Na początku miesiąca dopadł nas wirusik i jak już minęła choroba uznałam,że najlepszym miejscem na odpoczynek będzie wiejskie letnisko mojej córki. Tym bardziej,że akurat miała urlop. To było wspaniałe. Spacery po okolicy, wycieczki samochodowe, wspólne leniuchowanie, gotowanie, wieczorne gry w karty...
Pilica w Przeborzu. Przedbórz to niewielkie miasto- ok. 3300 mieszkańców- w województwie łodzkim, powiad radomszczański, położone na Wyżynie Przedborskiej nad rzeką Pilicą. Leży na pograniczu województwa łódzkiego i świętokrzyskiego.
Mimo dość intensywnych deszczów poziom wód w Pilicy w normie, trzyma się koryta rzeki.
Miasteczko jak miasteczko, ale jest coś czego można im pozazdrościć.
To potrawa regionalna wpisana w 2009 roku na listę produktów tradycyjnych- Kugiel przedborski Zapiekanka przyrządzona z surowych tartych ziemniaków z dużą ilością mięsa. Podobny nieco do babki ziemniaczanej.Jednak o ile w babce dodaje się dużo tłustych okrawków, tutaj dobrej jakości mięso.Kugiel można kupić lub zamówić w restauracjach lub innych jadłodajniach, ale tylko w weekend, bo według tradycji przygotowywało się go w sobotę rano.Kugiel to potrawa żydowska,a wywodzi się stąd,że kiedyś społeczność żydowska była w Przedborzu bardzo liczna.
Z Przedborza jedziemy do jednej wsi w Przedborskim Parku Krajobrazowym. Lasy, lasy, lasy, często w nich brak zasięgu, niektóre wsie wykluczone komunikacyjnie. Nie trzeba jechać w Bieszczady, żeby odciąć się cywilizacyjnie.
A krajobrazy piękne, aż trudno uwierzyć,że jesteśmy w województwie łodzkim.
Sporo tu też ludności napływowej.
Obok, w Starej Wsi Europejskie Centrum Budo- Dojo. Luksusowe japońskie domki i sala treningowa do wschodnich sztuk walki.
A to już centrum naszych biesiad.
Relaksu.
I jeden z domowych obrazów w domowej galerii.
Można we Włoszczowej odwiedzić Czytelnię.
Na Rynku posłuchać włoszczowskich słowików. Cóż to za jedni?! Co i rusz słychać świdrujące w uszach gwizdy, to właśnie na ławeczkę w godzinach szczytu zwołują się panowie, "włoszczowskie słowiki".
Jak wakacje to wakacje, urlop od diety niskowęglodanowej. Ciasteczka z jabłkami w Przedborzu, szarlotka z lodami we Włoszczowej, szarlotka w Kielcach...A to nasza szarlotka upieczona po powrocie do domu.
Kolejna książka z letniej kolekcji ( wcześniej był " Klub" i " Wieloryb i koniec świata") Dom Drzwi- Tan Twan Eng Rok 1921. Wyspa Penang w Malezji. Lesley Hamlyn i jej męża Roberta odwiedza słynny pisarz William Somerset Maugham, podróżujący po Azji ze swoim sekretarzem i kochankiem Geraldem. Maugham jest w trudnej sytuacji: skrywa uczucie, które łączy go z z Geraldem , czuje się uwięziony w małżeństwie, a w dodatku niespodziewanie traci wszystkie oszczędności. Desperacko potrzebuje inspiracji do nowej powieści. Czytałam kiedyś opowiadanie " Deszcz" Maughama i autorowi Domu Drzwi udało się naśladować styl angielskiego pisarza. Krok po kroku odsłania tajemnice relacji bohaterów. Czasami " wpuszcza w maliny". Jesteśmy przekonani,że wiemy co będzie dalej, a okazje się, że to zły trop. Poza tym mnóstwo egzotyki. Bardzo dobra powieść.
A to seria z cyklu: trzy książki w trzy dni. To tyle na dziś. Będę Was teraz odwiedzać, bo mam zaległości. Dobrze o tym wiem. Miłego weekendu Wam życzę.
czwartek, 12 września 2024
Szal, mozaika i książka.
Witajcie! Dziękuję za zaglądanie, czytanie i komentowanie. Dziś chciałabym zaprezentować szal, nad którym pracowałam w ostatnim czasie i opowiedzieć o książce, która mnie zaciekawiła od pierwszej strony.
Moherowy szal.
Od dawna myślałam,żeby zrobić coś z moheru. Kiedy otworzyłam pudełko z przysłaną włóczką, oniemiałam z zachwytu. Niesamowicie cienka, niesamowicie mięciutka! Kolor: różowa perła.
W trakcie pracy.
Przy okazji nauczyłam się nowego ściegu, bo szal składa się z części środkowej i brzegów z delikatną koronką.
W lipcu ukończono pracę nad wielką ceramiczną mozaiką na ścianie zabytkowej kamienicy w Łodzi na ulicy Struga 17. Autorem mozaiki , zatytułowanej "Cztery strony" i mającej ponad 100mkw. jest Wojciech kołacz- Otecki z Wrocławia, absolwent tamtejszej ASP. Jego dzieła oglądać można w całej Europie. Co przedstwaia mural przy ulicy Struga? W projekcie mozaiki formy botaniczne przeplatają się z figurami czterech postaci.Mają one zamknięte oczy, co symbolizuje wycofanie się ze świata zmysłów i wejście w głąb. Choć to, co w nas wewnętrzne, nie jest widoczne, to stanowi kompas naszych zachowań, nadaje im kierunek. Dwie twarze skierowane są w dół, dwie w górę, co sugeruje pewną harmonię. Patrzenie w górę to nadzieja, wdzięczność inspiracja, odwaga, ale też pycha czy zamyślenie.Patrzenie w dół to pokora i smutek, ale jednocześnie koncentracja, skupienie czy rozmyślanie. Układanie mozaiki zajęło cztery tygodnie. Autorem kafli ceramicznych jest Łukasz Karkoszka z ASP we Wrocławiu.Wykorzystałam zdjęcie jednego z łodzkich przewodników.
A to krem z białych warzyw z grzaneczkami.
Programista Joe zatrudniony w londńskim banku nagle staje się kozłem ofiarnym. Rzuca wszystko, wsiada do samochodu i jedzie do odległej wioski w Kornwalii. W desperacji wchodzi do wody, porywa go fala, a na brzeg wyrzuca wieloryb. Najpierw trzeba ratować Joe, a potem wieloryba, który o własnych siłach nie może wrócić na głębiny. Tak w jedną jaki i drugą sprawę angażują się wszyscy mieszkańcy wioski czyli ponad 300 osób. Joe podczas ratowania wieloryba nagle staje się liderem i następnym jego krokiem jest uratowanie wioski przed światowym kryzysem.
Wieloryb spina klamrą całą powieść. Pod koniec jest trochę za dużo lukru... Jednak jej treść i optymizm po prostu zostają w pamięci. Pomijam fakt,że wiadomo,kogo preferuje autor. Joe mieszka u emerytowanego lekarza Mallory Broks'a i odnajduje sie w barowym klubie, do którego należy oprócz nich Jeremy Melon- przyrodnik i pisarz, Demelza Trevarrick - autorka powieści romantycznych i potrafiąca łączyć kropki nauczycielka Martha Fishburne. Dyrektor banku Lew Kaufmann jest nieustanie przywoływany, a także jego mądrość. Joe ma konflikt z Wielebnym Alvinem Hockingiem, ale gdy nagle zostają na siebie skazani, dochodzą do porozumienia. Interesujące są ich rozmowy, jak również wspomnienia Joe związane z matką.
Pierwszy rozdział zatytułowany jest " Dzień, w którym Kenny Kennet zobaczył wieloryba" opisane są wszystkie osoby, które były w tym czasie na plaży. " Był Kenny Kennet, plażowy zbieracz.Kręcił się po kamienistej plaży we wschodniej części zatoki, szukając małży, krabów oraz rupieci i drewna wyrzuconego przez morze. Jeśli trafiło mu się coś dobrego, z drewna robił dzieła sztuki, które sprzedawał turystom w kolejnym sezonie. Małże i kraby gotował i zjadał.A rupiecie- cóż- to już zależało od tego, co znalazł" Bardzo zaciekawiła mnie ta postać...tymczasem, to co zacytowałam było najdłuższą informacją o Kenny Kennecie.
I wykład Demelzy o miłości - " Oczywiście wierzę w pożądanie od pierwszego wejrzenia. Bóg wie, że miałam je na sumieniu więcej razy, niż potrafię spamiętać. Boże- to najpotężniejsza siła na tej planecie; ciężko ją odróżnić od miłości, kiedy padnie się jej ofiarą, wiem. Ale ile razy zdarza się,że budzisz się rano, patrzysz na obiekt swojego pożadania i zdajesz sobie sprawę z tego,że tak naprawdę nie jesteś zakochany. Prawdziwa miłość powstaje powoli. Jest jak przepis kulinarny. To nie dwuminutowa chińszczyzna z patelni, trzeba ją gotować długo i powoli.(...) Najlepszy przepis na prawdziwą miłość to mnóstwo czasu spędzonego ze sobą plus odrobina ryzyka, któremu się stawia czoła wspólnie. ( ...) Istoty ludzkie to nie kawałki puzzli. Nie trafimy znienacka na kogoś, kto okazuje się idealnie do nas pasować. Musimy elastycznie dostosować naszą osobowość i nasze życie, by zmieścić w nim inną osobę.A ona musi zrobić to samo dla nas. To wymaga czasu."
I to byłoby tyle na dziś.Pochmurny mamy dzień i z niepokojem wysłuchujemy komunikatów o nadchodzącym wielkim deszczu, szczególnie na Dolnym Śląsku. Miejmy nadzieję,że nie będzie tak źle i służby sobie poradzą. Pozdrawiam Was serdecznie i idę sprawdzić co u Was.
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)